Geometria życia sprawiła, że starość przyszła do niej niespodziewanie, tuż po trzydziestce. Tego dnia długo spacerowała po maltańskim, bladożółtym bastionie św. Krzysztofa – nie była stąd. Ale pomyślała, że mogłaby tu zostać tak, jak wszystkie gatunki synatropijne. Nie czuła się inna niż wróbel czy gołąb. Poczucie wyobcowania towarzyszyło jej jednak wtedy, kiedy miałaby tę malutką wyspę potraktować tranzytowo jak zięba, dzwoniec, przepiórka czy lelek. Zatrzymała się na ławeczce pod grobowcem admirała sir Balla w ogrodzie Il-Barrakkai dostrzegła wijącą się murówkę. Te gliniasto-zielonkawego koloru jaszczurki przypominają dzieci: są ruchliwe, wciskają się w trudnodostępne zakamarki, i świdrują niepokojąco spojrzeniem. Ma się wtedy wrażenie, że są jednocześnie głupiutkie, i że pojęły całą mądrość świata. Kiedy zwinne żyjątko uciekło, wyruszyła dalej. Chwilę za Siege Bell postanowiła zejść i zanurzyć stopy w przyjemnych wodach Śródziemnomorza.
Kiedy schodziła stromymi, skalisto – betonowymi schodkami zmęczonej Valletty stało się coś dziwacznego. Chciała zrobić selfie na tle tradycyjnych łódeczek luzzu, ale na ekranie zamiast swojej twarzy zobaczyła Il-Qabru. Od tego czasu różne światy stały się jednym, co zamanifestowało się szeregiem, nie tyle strasznych, co w gruncie rzeczy przewidywalnych zdarzeń.
Kolorowe rybackie pojazdy leżały w rzędzie odwrócone do góry dnem, z żebrami na wierzchu. Na jednej z nich siedziała mewa, która zamiast opierzonego łebka z zakrzywionym dziobem miała głowę kilkuletniego chłopca. Zwróciła uwagę na jego głęboko osadzone czarne, błyszczące oczy i krótko przystrzyżone kruczoczarne włosy, na skrzydła trzymane blisko ciała. Ptak chodził niezgrabnie po stępce, marszczył przy tym brwi, robił głupie miny, a na jej nieme spojrzenia reagował przeciągłym mela,co w wolnym tłumaczeniu znaczyło mniej więcej tyle, co hiszpańskie maniana. Podeszła więc bliżej drewnianego grzbietu luzzu, ale wtedy stworzenie odleciało. Il-Qabru, ten malutki słodkowodny krabik koloru zgniłej oliwki, to zwierzęcy niemota, nie ma strun głosowych, ale słyszy.
W powietrzu drgały ptasie melodie. Od natężenia, mnogości barw czy różnic wysokości dostawała mdłości. Zachwiała się i zdawało się, że straciła na chwilę przytomność. Nie upadła jednak. Opuchnięte, ciężkie ludzkie nogi, wabione różnorodnością, niosły ją prosto do brzegu. Jej oczy pełne śluzu, umieszczone jak piłki golfowe na żywych pręcikach, dostrzegły niewyraźnie, na szczycie domków przyległych do fortyfikacji, gołębie. Miały one twarze tutejszych kobiet – śniade, wyraziste. Wyglądały jak figurki z megalitycznych świątyń. Grube, leniwe, boginie plotkarki – tokowały bez przerwy, najpewniej o rekinie widzianym na Gozo. O sobie usłyszała tyle, że wyjedzie szybciej, niż zakwitnie rozmaryn, nie później niż drzewko pomarańczy zdąży wydać owoc.
Obliczyła więc, że ma jeszcze trochę czasu. Il-Qabrieta – kobieta krab. Animalna głowa w karapaksie przytwierdzona do ludzkiego mięsa i kości. Zobaczyła dzieci, obok murku mężczyzn, którym korpusy odcinały telefony komórkowe. Ułożone na stercie szkolne plecaki, obok niedbale rozrzucone ręczniki, dalej na leżakach dwie kobiety z głowami kotów egipskich lub koty o ciałach kobiecych. To takie oczywiste, że kiedy chce się żyć to się krzyczy. Pisano o tym już kiedyś. Dzieci wrzeszczą nieustannie. Nieważne, czy mają głowy dzwońca, lelka, zimorodka. Szczebioczą, ćwierkają, kwilą, naśladują, podkradają sobie melodie. Żyją, są głośne. Wtedy wszystko ożyło, wypełniły sobą każdy skrawek skamieniałej, monotonnej plaży. Są obrazem samym w sobie, doskonałym. Mają moc i nic ich to nie obchodzi – bawią się – tylko to się liczy.
Zeszła do wody bokiem, krabim krokiem. Kontakt z morzem sprawił, że szczękonóża zaczęły uderzać o siebie. Segmenty chwytnych narządów gębowych atakowane z cała siłą wybrzmiewały jeszcze głośniej. Tekst skrywany w rytmie plotkarki zdawały się słyszeć i rozumieć bezbłędnie. Zamilkły. Ten rodzaj mowy wypędził z Il-Qabriety starość, która odpłynęła w głąb błękitnej toni. Metalową poręcz, której się trzymała wychodząc, pokrywały rdzawe rozety od soli. Udawała, że czyta je brajlem. Przyległa w końcu wyczerpanym ciałem do wapienia koralowego i obserwowała przez chwilę dziewczynkę zjeżdżającą na plastikowej desce. Nie wiadomo kiedy czasoderabilia światów sprawiły, że była już nią. Została tam na zawsze i była głośna.
Ilustracja: zgliczowany Il-Qabru
Beata Zuzanna Borawska – Autorka książki Sama siebie nie pamiętam (Wydawnictwo Granda, 2021), opowiadania Tajemnice barci w Sny umarłych. Polski rocznik weird fiction. 2021 (Wydawnictwo Phantom Books Horror, 2022). Od ponad dziesięciu lat związana z kulturą jako: dziennikarka, animatorka kultury, wydawczyni płyt z muzyką jazzową, współautorka filmu pt. Narcyz o sobie. Historia Marka Kazany. Aktywistka społeczna, feministka. Kocha siebie i świat – najczulej ten wyobrażony.