PROZA – Ból w promocyjnej cenie

PROMOCJA! WYPRZEDAŻ! RABAT! – ryczały sklepowe głośniki. Żółto-czerwone napisy osaczały zmysły klientów ze wszystkich stron, wwiercając się w warstwy podświadomości odpowiedzialne za pożądanie. Zgniecione od kurczowego trzymania różańca lub młotka ręce chwytały za bułki ukryte za przeźroczystym plastikiem. Dzieci targane przez kobiety, których stan rozkładu wskazywał na wiek od 20 do 40 lat, krzyczały, próbując dosięgnąć towarów na półkach. PROMOCJA! WYPRZEDAŻ! RABAT! Cieć przechadzający się po brudno-beżowej podłodze łypał to na dział alkoholowy, to na program telewizyjny w kolorowej gazecie z Michałem Wiśniewskim na okładce. Komunikaty o przecenach zlewały się z rodzinnymi kłótniami balansującymi na cienkiej linii pomiędzy słowną a fizyczną przemocą. Od podniesienia dłoni na żony, mężów dzieliła tylko publika, która zgromadziła się w sklepie w tę niedzielę handlową. W małym miasteczku strupy każdego domostwa widoczne są przez ściany, a gazety informacje o zbrodniach podają jako ostatnie. Dwóch młodych chłopaków stało przed automatycznymi drzwiami. PROMOCJA! WYPRZEDAŻ! RABAT!

– Nie pękaj, widzisz tych dwóch gości na ławce? Dadzą nam piętnastka za sztukę albo pakę szlugów – powiedział niższy, o szybszych ruchach.

– Przecież to żule, a piętnastka to mam od starych za nic – powiedział wyższy, z plecakiem.

– To se miej, mój stary wczoraj tak zachlał, że nawet nic nie miał w portfelu do powinięcia. Wchodzimy – powiedział i tak zrobił. Jego towarzysz, potykając się o próg, zrobił to samo.

Cieć momentalnie zwrócił uwagę na dwóch chłopaków nerwowo rozglądających się po jego królestwie. Jego uwagi nie było w stanie odwrócić nawet zdjęcie Kasi Cichopek z odsłoniętym brzuchem, które kolorowa gazetka przedrukowała z jej Instagrama. Był pewien, że tych dwóch mendziarzy coś knuje. Jednego kojarzył zresztą, bo często popijał piwo z innymi obszczymurami na jego osiedlu, jego stary to był kawał chuja, a młody szedł tą samą drogą. Ten drugi? Jakiś wystraszony, ubrania wyprasowane, może banan. Ferdek był pewien, że gdyby nie został wyrzucony z akademii policyjnej, teraz byłby detektywem z prawdziwego zdarzenia, być może to o nim, a nie o Rutkowskim pisaliby artykuły. Marnował się na tej cieciówie, ale przynajmniej jakieś premie były, ostatnio cały karton papierosów przygarnął, bo go kasjerka na zapleczu porzuciła bez opieki. PROMOCJA! WYPRZEDAŻ! RABAT!

Tymczasem gównarzeria zbliżała się do działu alkoholowego. Jeden z podejrzanych zaczął przyglądać się Bocianowi, a to towar nie byle jaki, nie każdego obszczymura stać na taką wódeczkę, stryj Ferdka serwował ją niedawno na weselu przecież.  

Przy dziale mrożonek wybuchła awantura, baba z gnojkiem tak zaczęła maglować zamrożone groszki, by znaleźć ten najcięższy, że w końcu jedno opakowanie porwała i zasypała zielonymi kulkami całą brudno-beżową podłogę. Kasjerka Kacha nieomal nie wytrąbiła się przez nie na pysk. Wściekła zaczęła drzeć się na matkę, a od rękoczynów te babsztyle dzieliły już tylko sekundy. Na szczęście Ferdek odciągnął je od siebie, a na miejsce zbrodni wezwał sprzątaczkę Irinę, co to podobno nie przed wojną uciekła, a przyjechała tu, żeby dorobić sobie na naiwności Polaków. PROMOCJA! WYPRZEDAŻ! RABAT!

Po ugaszeniu ognia Ferdek niemalże biegiem ruszył w kierunku kas, jeden z gówniarzy, ten z plecakiem, właśnie zakupił paczkę zapałek za 20 groszy. Szybki rzut gałą na półkę ujawnił brak butelki Bociana. Równanie było więc proste. Ferdek wystrzelił w kierunku podejrzanych, wskoczył na taśmę, depcząc przy tym masło i dwa winogrona. Widząc to, chłopaki pobiegli w kierunku wyjścia, a jeden z nich w desperackim ciągu ku wolności potrącił kartonową podobiznę Roberta Makłowicza, który trzymał paczki z kabanosami. Oburzona atakiem na uznanego kucharza i erudytę klientela westchnęła.

– Potrzebne wsparcie, potrzebne wsparcie! Potrzebuję grupy specjalnej – krzyczał Ferdek do krótkofalówki.

Brodaty mężczyzna wykazał się postawą obywatelską i stanął uciekinierom na drodze, blokując swoim wylewającym się ze spodni ciałem wyjście. Ci ruszyli więc z powrotem w kierunku kas. To dodało siły Ferdkowi, który znów złapał oddech i przyszpilił ich w kącie pomiędzy doniczkami a rozpałką na grilla. PROMOCJA! WYPRZEDAŻ! RABAT! W końcu gówniarze skapitulowali, wyższy wyciągnął z plecaka wódkę i wręczył ją cieciowi. Ferdek wyobrażał już sobie pochwały, które zbierze za tę akcję. Wiedział, że dzięki schwytaniu tych gagatków otrzyma premię. Najbardziej zależało mu jednak na awansie, gdyby tak dołączył do grupy specjalnej… jeździłby na groźniejsze akcje, powstrzymywałby rozboje w sklepach… to byłoby prawie, jak policja, służyłby społeczeństwu, rozwiązywałby sprawy, jak detektyw Rutkowski… może nawet Kasia Cichopek spojrzałaby na niego przychylniejszym okiem, a Wiśniewski zaśpiewałby na jego urodzinach…  

Ferdek trzymał już ciepłą butelkę Bociana, kiedy to niższy z kryminalistów zmiażdżył jego jaja soczystym kopniakiem, wyrwał mu ją i wybiegł z marketu wraz z towarzyszem. Cieć zwijał się z bólu, a na brudno-beżowej podłodze trepa postawił emerytowany żołnierz Marian. Był on przywódcą grupy do zadań specjalnych w firmie ochroniarskiej zatrudniającej Ferdka. Marian popatrzył z pogardą na pokonanego ochroniarza.

– Nic tu po nas chłopaki. Ten idiota znowu bawi się w policjanta – powiedział Marian do swoich młodych, umięśnionych, ogolonych na czapeczkę podwładnych, po czym wszyscy wyszli.

PROMOCJA! WYPRZEDAŻ! RABAT! 

Ilustracja: Kadidia Ba


Miłosz Piotrowski – rocznik 1998. Dziennikarz z wykształcenia i zawodu, na co dzień pisze o życiu warszawiaków i warszawskiej przyrody. Mieszkaniec Pragi-Południe. Pasjonat hip-hopu i literatury cyfrowej. Miłośnik filmów z początku XXI wieku. W przeszłości publikował m.in. w Dwutygodniku i K MAGU.