Tunel jest sednem opisu i akcji.
Nic nie będzie bardziej malowniczo pogrzebane gdy budowa się skończy.
Miało być Babel idzie w dół Babilon.
Na drugą stronę, do miasta, przebić się przez trasę. Wywrócić
miasto, mięso i masę. Z wieś miasta
do miasta. Z wiadrem białka w zębach. Ustawić je jak w każdym porządnym domu
za drzwiami. Percepcji model i masa krytycznie skopana.
Przebudowa podziemi ma koszty społeczne.
Trzeba zbudować masę, wyrzeźbić, udrożnić i wzmocnić
kość zrudziałą do szpiku. Trzeba się przebić.
Do szpiku dobrać się, co kieruję trasą
i wyssać drogę z miastem, mięsem, mapą i masą.
Tunel jest sednem jak rurka do koli,
gdy siorbać powietrze gazowane spaliną.
Wypada pośrodku przejścia gdzie opis i akcja
wyryte sprajami, dopiero będą tylko zaschnie beton.
Cień pociągu ma wyżarte okna. W dole,
przed tunelem, ludzie w żółtych kaskach maja oczy w cieniu.
Mierzą rury i tną je na jelita. To tunel pod torami i rury
pod tunel. To ludzie, którzy przechodzić będą
przez tunel. To małe światło w tranzyt codzienny
przejść przejściem podziemnym w zagubiony głos.
Gdy chłopaki wyją tam skręceni od dymu
z dyfuzorów. O smaku truskawkowym, bananowym wyspawana mgła.
Pod korzenie wapienne od bloków i zamieszkać w niszy.
Wydrapane wyrazy pomagają utrzymać kierunek
do swojego pokoju wraca wojna. Po ciemku przy lamperii
latimeria mięśniopłetwowa, przesuwa się obok.
Relikt o słodkich programach. Dzieci z Bullerbyn
kontra dzieci z melin. Przebiegają tunelem na drugą stronę
wieśmiasta, pod cieniem pociągu, który zabiera do miasta.
Obrazek jak w dole spawają szkielet mega latimerii.
Nie patrz w buchy chłopców, w oczy ich duchów. Wszyscy są rozżarzeni.
Fajne żółte hełmy jak łuski i powieki cywilizacji,
co zeszła pod ziemię w głąb. Tylko skończyć tunel.
Można się obawiać, że w autodestrukcyjnie oblężonym mieście
sernik będzie mógł kosztować nieskończenie trzy razy więcej za kilogram.
Wtedy niektórzy z dumą, nie podadzą ręki tym,
którzy w to nie wierzyli wcześniej. W chłodne poranki
gdy oblężone miasto wychodziło z miasta w oblężenie.
Przepowiadali wzrost cen autodestrukcji i serników,
koktajli rozpalających wnętrza. Na co nam nasze
niepodanie ręki, jeśli zmarnowaliście miasto,
wieś radosną i ceny serników. Pogłębiliście doły
społeczne i rozpadliny krajowe, światowe. Nazywając to uprawą
prawa. Nie czekając aż cmentarz sam wyda owoce. Buczynę,
głóg, jałowiec. Przy śmietniku mirabelki, wykładzina
z pestek i kwitnienia. Wydrylowane głowy. Już wcześniej sernik z wiśniami.
Kilka papierków podłożonych pod plamy. Nawet podpisanych
z imienia, nazwiska i stanowiska. W mieście autodestrukcyjnie oblężonym
przez mieszkańców. W różnorakich pochodach idących do tyłu.
Fluo krwawy dym czarny cofa się do gardeł. Cofa się
do idei, do szkół, do brzuchów matek i woreczków ojców. Robią to
lekko przyspieszeni jak na olbrzymim dopalaczowo-kokainowym
wiecu. Brzuch obejmuje ich jak autodestrukcyjnie oblężone miasto,
w którym jest jeszcze ogrzewanie i ciepłe wody. Wracają do brzucha.
Śnią się. Śni im się sernik, którego ceny jeszcze nie znają.
Różowy płat wypuszczony z dekoltu i kawał z bicepsa,
opatrzony pieczątką po wojnie, spotykają się, w tłoku podmiejskim.
Rosa na karoseriach. Nie było seksu, bo się zakochał.
Kołtun nasączony owocowymi drażami. Plus ślina.
Złotawy oprawca przenika witryny nowoczesnych sklepów rzeźniczych.
Jak długo wspominać sytuację, aby stała się mniej skuteczna.
Jak wiedźmin nasączony dopalaczami, bez właściwego związku.
Jak niedosyt oparty tylko na patrzeniu i wdychaniu.
Jak głód rozbity o ślinę zamrożoną super miętą.
Jak przełknięty zadzior, teraz już pójdzie gładko.
Jak wisząca na haczyku przynęta na stadko.
Wielki, zmęczony, zmącony przez świat,
owad na zardzewiałym, dworcowym słupie. Z rozpędu rozbity.
Czarne, żółte i rude pręgi wzdłuż torów.
Gdyby teraz spłynął cały splendor, pod postacią przekłutego żądłem, czasu.
Przykładowo deszcz. Planety jak mirabelki
ciamkane przez pomrowy. Ogony komet obcięte na szorty jeansy
i fajny telefon. Tyle widoków w sieci usłużnie złapanych
za oczy. Gdy przechodzą kręcąc
biodrami, klatami i całą resztą stuffu, którą mają i będą mieli
tylko na ekranikach. Rozbite owady na szybie limuzyny.
Ilustracja: Maria Pietras
Maciej Kotłowski – ur. 1976 w Gdyni. Poeta, malarz. Wydał Czytankę w serii audio-biblioteki „Blizy” (2009) i zbiór wierszy noc kumania (2011). Autor jednego z komiksów do wierszy, zawartych w antologii Powrót Barbarzyńców i nie (2013). Publikował m.in. w „Autografie”, „Poboczach”, „Blizie”, „Arteriach” i „Cegle”. Mieszka w Wejherowie.