Masz wybór, możesz to przemilczeć, ale w tej sprawie nie można pozostać cicho, ponieważ Agata Jabłońska, laureatka Silesiusa 2018 i zdobywczyni Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny 2017 za debiut poetycki Raport wojenny, została nominowana do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej – tym razem za zniewalający Księżyc Grzybiarek.
Zniewalający do tego stopnia, że przez pierwsze miesiące od lektury nie byłam w stanie wydusić z siebie o tej książce słowa. Tom otwiera wiersz no cześć, zapoznając czytelnika z rapowo-rdzenno-pieśnianym flow całości. Autorka-podmiotka mocno zaznacza swoje podejście do poezji, w którą wchodzi jak do siebie i całą sobą jedzie dorożką zamienioną w żabę, z której wcześniej wyszedł Leśmian, jako „laska ostra jak stroboskop, kryzysowa / siostra […] sąsiadka dziwaczka, ciotka-zagadka / która nie ma męża”. Słowa „nie jestem ćwiartką / jestem pełną dawką” mogą stanowić swojego rodzaju manifest poetki w odniesieniu do opinii o liryce kobiet jako zawsze „żerującej” na czymś – traumie, stracie lub będącej wynikiem poczucia krzywdy wynikającego z odmiennego zdania o pisarstwie mężczyzn. Jabłońska nie jest dodatkiem do tego, o czym pisze, jej wiersze nie są odpowiedziami na niezadane przez nikogo lub nieproszone pytania. To wolne słowo, pełne, wynikające z siebie i z tego, co autorka uważa za ważne. To słowo silne.
Silne, i mimo zabiegów awangardowych łatwo przyswajalne. Jabłońska nie ucieka do pokoju neolingwistów i nie zostawia czytelnikowi tylko rozchylonych drzwi, przez które można co najwyżej spróbować zrozumieć, co się dzieje. W wersach rozpoczynających się małą literą znajdziemy wtrącenia z języków ukraińskiego i angielskiego, wulgaryzmy i kolokwializmy oraz kropki w połowie wysokości liter, pełniące funkcję znaków quasi-przestankowych (quasi, ponieważ niejednokrotnie słowa nimi rozdzielone powinno czytać się razem, aby wydobyć nowe znaczenie). Żaden z tych elementów nie sprawia jednak, że wiersze stają się niezrozumiałe, ponieważ ich rytm i rym oraz atmosfera tomu, budowana dodatkowo za pomocą zdjęć autorstwa Katarzyny Norki Niedźwiedzkiej, oddziałują na czytelnika i wypełniają ewentualne luki.
Tytułowy Księżyc Grzybiarek jest propozycją nowego święta na miejsce Księżyca Myśliwych – korzystających z okresu godowego dzikiej zwierzyny w celu polowania. Jego czas przypada jesienią, a więc w okresie wyciszania się i wygasania świata, ale i kulminacji procesu życiowego, walki o przetrwanie zimy. Miałby być świętem życia i miłości, z zakazem zabijania i ochroną zwierząt, odpaństwowieniem i odprywatyzowaniem lasów. W tomie wielokrotnie powraca obraz człowieka jako niszczyciela, mordercy, nawet nie pasożyta, ponieważ tym zależy na utrzymaniu żywiciela przy życiu. Zamiast (na obraz grzybów czy lasu ogółem [także zwierząt]) żyć w symbiozie z innymi stworzeniami i ogólnie pojętą naturą, ludzie zajmują coraz więcej miejsca dla samego faktu jego zajmowania, nie wnosząc absolutnie żadnej korzyści dla środowiska. I powstają rzeczy jak droga leśna wyłączona z użytku, która „nie dotyczy rowerów, osób uprawnionych na podstawie / odrębnych przepisów, pojazdów mechanicznych, pił / i ciągników […] a jednak dotyka / istot, które nie mogą przeczytać, że wytycza się drogę // a mają na nią przystać”.
Las w ogóle jest dla Jabłońskiej bardzo ważną składową świata czy wręcz jej własnej tożsamości. Słowa „tak bardzo pójść w drzewa / zmieszczę się w jeden plecak, roślina bez korzenia” (zozulja), „wbijam palce w ziemię · zerwiesz połącznie / ustanie krążenie · poza ustrojem jestem, przerastam / jak sieć grzybni, gdy połączenie zerwiesz // jad przesiąknie do pnia / poruszy się zapadnia” (zraniona gorzknieje) czy cały wiersz las jest okładem, kiedy ciało to jedne z wielu wyrazów miłości do lasu w Księżycu Grzybiarek. Część tego uczucia nie przejawia się w słowach, ale w sposobie, w jaki wybrzmiewają, w atmosferze i emocjach, które można z łatwością wyczuć, zatracić się w nich i dać zgubić między wersami, jak między drzewami.
Miłość sama w sobie także jest słowem kluczem w kontekście nominowanego do Szymborskiej tomu, który cały jest jakimś mitycznym i misternym listem miłosnym do natury, kobiet i samej siebie. Uczucie to powraca w wierszach jak bumerang, zdaje się, iż mogłoby stanowić remedium na wszelkie zło świata. Widać jednak, że trzeba umieć się nim posługiwać, trzeba chcieć to robić, co doskonale obrazuje lodówka to magnes:
prędzej czy później do niej zajrzysz, wtedy
przeczytasz ten list: ogarnij wspólną
przestrzeń, tu są narzędzia, sprawdźmy,
czy nie będzie lepiej, jeśli każdyznajdzie na to chwilę
i nabierze wprawy
Choć ani razu nie pada tu słowo na „m”, ten wiersz to świetny obraz tego, że „miłość to czasownik”. Wymaga zaangażowania, małych kroków, chęci działania dla ogólnego dobra – czy domowników, czy ogółu społeczeństwa, co dosadniej wybrzmiewa w tomie jako całości.
Z drugiej jednak strony – i w przenośni, i dosłownie, bo kartki – mamy miłość w czasach wymierania gatunków, w której uczucie może zostać pomylone z czymś, co nazwano „empatyczną erotyką”, kojarzącą się z jakimś działaniem niemal z litości, bardziej w wyniku nawyku, niż faktycznej chęci czy pragnienia. Dalej padają słowa „moja garda jest harda, chociaż wiem, że prawda jest / w okolicach środka · to jest za wysoko, by wyciągnąć / rękę, to jest za daleko, żeby tam się spotkać”. Serce, miłość, dystans. Brakuje tego uczucia w codzienności, między ludźmi i między człowiekiem a światem w ogóle. Jabłońska walczy jednak na kartach tomu o zasianie w czytelniku co najmniej ziarenka nadziei na zaistnienie miłości, zapewnia wręcz, że da się coś zmienić, w uczę się języka na własnych zasadach:
więc pierwsza odmiana będzie słowa kochać ·
любовна мова буде гуляти, jak mi się podoba
i moja w tym głowa, że to będzie działać
Wracamy do chęci.
Poza kwestiami związanymi z ochroną przyrody w związku z działalnością człowieka i kryzysem klimatycznym Jabłońska komentuje także wydarzenia ze sceny politycznej. Jej słowa nie mają jednak charakteru manifestu (innego niż sprzeciw wobec wojny, zabijania, przemocy i przyzwolenia), są raczej jak „sprawdzam”, zagrane i przez autorkę-podmiotkę, i przez wymieranie gatunków, będące konsekwencją wyżej wymienionych, m.in. w już przytaczanej przeze mnie miłości w czasach wymierania gatunków:
[…] – wielkie wymieranie powiedziało: sprawdzam
– wielkie wymieranie będziesz miała w partiach
nasze dzieci nie zobaczą świata w tylu barwach
[…]
czy w potem sobie idziesz („wielkie wymieranie powiedziało: szach mat, czarne scenariusze są zwykle / na faktach”). Wers, którym rozpoczęłam ten tekst wywodzi się z wiersza ostatnio z Polski nawet bielik spierdala i dlaczego o tym piszę, będącego sześciowersowym podsumowaniem zjawiska, które nazwę roboczo – i, jak sądzę, trafnie – „kryzys polski, Polski i polskości”. Wydaje mi się, że nie ma potrzeby tego tłumaczyć ani uzasadniać.
Chciałabym, aby Księżyc Grzybiarek trwał cały rok, byśmy zwrócili się z powrotem do natury, naprawili błędy i nauczyli się kochać na nowo. Może nauka odmiany słowa „kochać” jako pierwszego czasownika faktycznie dałaby na to szansę? Tego niestety nie wiem. Wiem za to, że póki święto Jabłońskiej nie wejdzie do prawdziwego życia, będę rozkoszować się nim, czytając tę książkę raz za razem, „co jest niezłe, ale jeszcze lepsze, że ty ze mną jesteś” (moje wiersze są czarne jak powietrze).
Ilustracja: Kazimierz Stabrowski, Jesienna flora, XIX / XX wiek, domena publiczna
Jagoda Maciejczyk – 2000, studentka UWr, autorka pierwszej pracy naukowej o twórczości
Marcina Mokrego, właścicielka dwóch kawi domowych. Lubię bouldering, herbatę i młody
polski rap.