Wschód słońca na chilloucie

Agata Jabłońska | Opublikowano w: #1, literatura

Spróbuj to pomyśleć: smutne spojrzenie człowieka na jachcie.
Masz wszystko, co chciałeś mieć i to cię zabija.

Ktoś nalał dla mnie wody w księżycową miskę, kochałeś się kiedyś w jeziorze?
Rośnie tu drzewo z dwoma konarami, pajęczyną i bardzo czytelnym porostem.
Tamten preparat miał jakąś nazwę – bakłaż, porzek, orzech biały? Masa – las
nawarstwia się jak słoje: zapewniam, docenisz warsztat tego artysty.

Rezerwat nocnego nieba, nadmiar znaków szczególnych. Na plakacie było:
„astronomia i nie tylko”, a pośrodku wibrujące niecierpliwie kręgi, rzeczy proste
jak linia grzbietu. A ty, czy pamiętasz imiona wszystkich swoich kobiet?

Zapach lawendy, zapach plastiku, wykrzykują go sprzedawcy ciemnych grzybów i ziół.
Wyrastają przed tobą, jak to miasto, które renderuje się w czasie rzeczywistym, a teraz
uciekaj spod jego ciężkiej ręki.

To drzewo cię nie przewidziało, kolce są dla kóz. Gałęzie objęły w posiadanie mrówki
i mchy. Nie zapominaj o tym, kiedy brodzisz w liściach. To przyjemne – takie prawie cierpienie.
Powinnam wejść głębiej, ale nie przed wschodem.

Pod słupem światła pomyślałam żart o Speerze, który potrafią zrozumieć
tylko dwie osoby na tej planecie, ale był ze mną Philip Morris,
który nie wie, jednak jest zawsze. Mam teraz dowody, że to były dekoracje

de ko ra cje

może by tak zagadnąć nafuranych Niemców, chociaż kto tu dziś wie coś o Speerze?
Po trzeźwemu różne ludzie rzeczy opowiadają, czy tak już zostanie? Czy codziennie
trzymasz farbę w ustach?

I były ły ły ły ły, już były, biesiadne transy – projekt dla elektroseniorów, o czternastej w nocy.
Samczy nektar. Kto chce possać taką postać rzeczy? Kastracja i opresja, dwie obroże
na tej samej smyczy. A potem mówisz: przyjechałem na dobrą imprezę, w ogóle nie wiedziałem
że jest ego. Bardzo długo myślałem – nigdy więcej gór.

Albo ludzie, którzy wyglądali jak ludzie powinni wyglądać; stali nad nami,
a my w tej dziurze. I im bardziej na nich patrzymy, tym bardziej są tacy, jak ich widzimy.
Naprawdę piękni: on Elvis, ona księżniczka, zupełnie nie rozumieją Słowian,
więc przedstawiamy się funky beach natives. Postawcie nam wieżę, wypuścimy bańki.
Będziemy gryźć tę ziemię. Weź mnie ziemio, na tych kolczastych liściach, jedz.

DE KO RA CJE

jezioro nie. Słońce nie.

Słońce mieszka za górą. Góra mieszka w jeziorze. Woda jest szczelna.
Powoli i z namysłem opowiada świt. Znowu wyskoczyła ryba. Jak to brzmi:
masz w zdaniu jezioro i czas.

Wysiew chmur, pasmo wody z winem. Tu się miesza chill i main, czy ktoś to nagrał,
czy może dalej szukają się w tych ciemnościach? Znowu wyskoczyła ryba. I nikt tu nie kłamie,
mijają godziny. Brzegiem dymiącego jeziora maszeruje Brygada Tatry.
Po rannych, po zaginionych. Wyjść naprzeciw i szukać do skutku. To wszystko,
co cechuje dorosłych mężczyzn, kiedy nic nie działa tak bezwarunkowo jak huśtawka.
Wejść w kulturową rolę czy zapalić blanta?

Tę historię mówię, jezioro. Znowu wyskoczyła ryba, chmury są na zachodzie,
co może być oczywiste dla Indian i meteopatów, tylko czemu właśnie tam
pączkują złote kropki? Skąd, odpowiadam. Dostać to narzędzie i być teraz wszędzie
o właściwej porze – mokre sny reporterów, zimne ręce maklerów, naga dziewczyna
na kawałku drewna.

Umierałam sama, budziłam się w samotności. Kłopot jest taki, że żeby się nie odrodzić,
muszę być dobra dla wszystkich: pięknie jest widzieć dziś twoje zapłakane oczy. To przydatne,
zniknąć trzy tysiące razy. Takiej miłości nie mają inni ludzie.

Namawiam, namawiam ciemność do gęstnienia. Ciemny dom ciemnej panny: pajęczyna
z bijącą duszą, twoje ciemne koronki to cienie na ścieżce. Koronki do najświętszej dharmy.
Zaszoferuj mi drzewo, uczyń miedziany mostek, wahadełko parowej maszyny, okręć się
jak okręt z oczami w bulajach. Odbijaj się w wodzie,

łap mózg na falach, bujaj gładką jagodę z satynowej czerni. Jagodowe usta, usta słone od łez.
Znowu wyskoczyła ryba. Bardzo to gorzkie lekarstwo; tam gdzie spodziewałeś się wina,
jest zielona wróżka. Łagodne kołysanie przy brzegu dopiszemy do rachunku. I te otarcia
w miejscach, gdzie nie trzeba ubrań. Wszystkie chcenia, słowa o kochaniu

psalmy w niedzielę, czytanie z ręki, efemerydy planet w książkach naszych matek.
Zanurzenie w tęczy. Chcę ci to dać, nie zmarnuj, nie przepij.

Znowu wyskoczyła ryba. Jeziora już nie ma. Kochałaś się kiedyś w kamieniu? Trzeba trochę
nakłamać, trochę nieprawdzić. Może jesteśmy mądrzy, a może tak się wylosowało.
A może nie trzeba.

Polujesz na drobne ciała małych kręgowców, ich wysiłki, ryjki, szczątki i wylinki smoków,
które ich pilnują. Zabielone oczy tuż przed wylinką. Wiem że potrafisz zabić smoka, napisz
przecinek. Czekam na światło, wyślę sygnał lusterkiem. Spodziewaj się go nagle, w korytarzu,
przed wyjściem, w witrynie. Godzina jest szara.

Przyśnij brudne słowo
przytnij
przyślij
przypnij
pszszyt

kochaj się w jeziorze, z którego znowu wyskoczyła ryba, czyniąc tym samym siebie i niebo
i wodę. Elementy, elefanty, tupot bębna po tamtej stronie,

manie się
jako stan.

Jedenaste: nie podpowiadaj.

Mam takie dobre życie, czemu ryzykuję? Kiedy szukasz matchy, a tam zielona wróżka,
Naoto Tanaka, japoński rolnik, przygotował ten napój specjalnie dla was, on też nie śmiałby
podać damie wódki. Życzmy sobie nawzajem owocnej dekompresji.

To czysty spirytus.
Znowu wyskoczyła ryba.
Takie prawie cierpienie.
Coś o liniach papilarnych.
Coś o locie trzmiela.

Woda, niebo i czas – mamy je, uwięzione w jednym zdaniu o rybie. Wszystko przez linię
boczną. Pajęczyna dogasa, ale ciągle czuć jej oddech.

Krople ciała. Doświadczenie wody. Co jakiś czas ktoś naprawdę chce przebić ścianę.
Długo wędrowałam. Zawsze na wdechu potrafiłam znaleźć istotę piękniejszą od siebie.
Trochę mnie dziwiło, gdy miała miednicę pod pachą i inne ciekawostki anatomiczne.

Nad lasem przeleciał biały dwupłat: I WANT TO BE YOUR UNICORN, MARIA, widziałaś?
Było na taśmie. Kochałeś się czasem w samolotach? Kolega wciąż się dziwi, czemu tu
się nie bzykają,

a to się dzieje w głowie, biały jednorożcu. Tylko w głowie. Boję się latać, a teraz zabiorą mi
godzinę i kilka stopni. Lecimy nad Paryżem, który się rozpada na setki katedr (pasażerowie
podobno żyli jeszcze minuty, krzycząc imiona najbliższych).

Tableaux pieges: zaginione farby, kilka brudnych filtrów, popiół na kartce. A po tym wszystkim
mijasz nad źródełkiem dwoje doskonałych Azjatów, którzy myją zęby. Ktoś niesie bardzo
poręczny księżyc, ktoś niesie bardzo poręczny krzyż. Nadmiar znaków szczególnych: włosy
mi bieleją, ty myślisz o mnie dobrze. Ktoś niesie bardzo ciężką głowę, ktoś niesie
bardzo poręczny krzyż.

Mam poważne obowiązki: muszę podejrzeć mrówki i suche trawy nad jeziorem.
Kiedy byłam mała, szłam i wymyślałam historie. Wróć do mnie, mówienie, mam poważne
obowiązki: muszę podejrzeć mrówki między kamieniami.
Kiedy byłam mała, musiałam wymyślać historie. Ktoś zamieszkał na drzewie.
Życie jest prostsze latem. Muszę podejrzeć mrówki. Chmury wielkie jak miasta,
jezioro się rozpada na setki katedr.

I rano robi się ciepłe, brodacz w podkolanówkach zasłania mi was,
takich doskonałych. Piotruś Pan uśmiecha się i patrzy przez kalejdoskop. On widzi mnie,
a ja jego. Reszta śpi. Ciemny Portugalczyk na wysokości drugiego piętra kombinuje
przy huśtawkach. Kochałeś się kiedyś w huśtawce? Te elfy były naprawdę.
Świat jest mój i powinien być taki.


Agata Jabłońska (1985 r.) – animatorka wydarzeń na hamakach, mikroprzedsiębiorca land artu, performatywnie chodzi boso. Prowadzi badania z zakresu przystawalności brzmień do znaczeń oraz struktury drewna.