Więcej niż plastikowa wanienka, czyli „Kości, które nosisz w kieszeni” Łukasza Barysa

| Opublikowano w: Faza Bieżąca, publicystyka

Powieść Kości, które nosisz w kieszeni pod wieloma względami przypomina Zimowlę Dominiki Słowik. Łukaszowi Barysowi udaje się jednak zbudować nieoczywisty i magiczny świat na o wiele mniejszej liczbie stron niż zrobiła to autorka niedawno wydanego zbioru opowiadań Samosiejki. W obu przypadkach koncepty na fabułę są dość podobne: oto mamy małą miejscowość (kolejno: Pabianice, Cukrówkę), dziecko bądź nastolatkę jako główną bohaterkę oraz tajemnicze, budzące grozę zdarzenia (pojawiające się znikąd kości, lunatykującą młodą Dygnarównę). W utworach znajdziemy więcej zbieżności: zarówno u Słowik, jak i u Barysa Wielka Historia pozostaje gdzieś w tle, a na pierwszy plan wysuwa się ta lokalna, rodzinna; świat przedstawiony roi się od drugoplanowych, acz wyraźnie i ciekawie zarysowanych postaci (choćby babki Stareckiej oraz meliniary Waci); codzienność jest, jak u Schulza, zupełnie niezwykła, lecz nie za sprawą literackiego udziwnienia, a przez perspektywę narratora (w obu razach jest nim główna bohaterka). Powieści różni jednak długość: gdy autorka „Zimowli” tka narrację na ponad sześciuset stronach, Barys zamyka barwny i zapadający w pamięć świat w prawie pięć razy cieńszej książce.

O czym są Kości, które nosisz w kieszeni? Można na to pytanie odpowiedzieć w różny sposób: o obcowaniu żywych ze zmarłymi, dorastaniu w małym miasteczku, wykluczeniu, biedzie, zakochaniu, byciu nastolatką, funkcjonowaniu niepełnej rodziny, niesprawiedliwościach społecznych, postępującej patologii, feminizmie, procesie inicjacji. Każda z tych odpowiedzi będzie tyleż prawdziwa, co niepełna, bo określenie recenzowanej książki mianem na przykład „inicjacyjnej” zamknęłoby ją w określonym wyobrażeniu. Tymczasem debiutancka powieść pabianickiego poety wymyka się tego typu klasyfikacjom i jawi się jako zupełnie nieoczywista. Z jednej strony Barys pisze z perspektywy dziecka/nastolatka (czytelnik poznaje Ulę jako czternastolatkę, a żegna jako licealistkę) i świetnie oddaje sposób myślenia młodej dziewczyny, z drugiej posługuje się poetyckim, bardzo obrazowym językiem. Nie jest on jednak w żaden sposób obcy bohaterce; rozbudowane, metaforyczne oraz zaskakujące opisy i wypowiedzi odpowiadają dziecięcej wyobraźni, wydają się dla niej zupełnie naturalne. Ula, opisując na przykład dorastanie jako proces, podczas którego „ciała pobudzała różdżka wzrostu, hormony dostawały się pod skórę i sprawiały, że się rozciągała, by zrobić miejsce powiększającym się prędko kościom”, brzmi nie tyle zaskakująco, ile przekonująco – właśnie tak mogłaby pomyśleć o dojrzewaniu czternastolatka.

Autor znajduje w poetyckim języku język dziecka i odwrotnie – w dziecku poetyckie widzenie świata. Jego bohaterka wydaje się przez to interesująca oraz wiarygodna. Cechą dorosłych w Kościach, które nosisz w kieszeni jest bowiem brak zainteresowania światem i jego złożonością: „mamy nie obchodziło, co się stało, co się nie stało, co komu i na co, kto kogo zabił, kto kogo przejechał, komu prezydent wręczył medal. Mama miała to w dupie – chodziła do pracy, wracała, kochała się z konkubentami i wracała na kasę, a reszta mogła zostać pochłonięta przez zamieć albo powódź”. Dorastanie jest tu związane przede wszystkim z wyzbywaniem się ciekawości. Dorośli są zamknięci w sobie jak „serwer, któremu pięćdziesiąt razy wbiło się złe hasło”, a jedyne, co do nich przemawia, to pieniądze. Barys fantastycznie ogrywa to wątkiem pojawienia się w rodzinie psa. Matka nie chciała zgodzić się na trzymanie nowego zwierzęcia w domu, ale, gdy dowiedziała się, że zostało ono znalezione w pudełku po butach za siedemset złotych, najpierw „sprawdziła cenę butów”, a później „przełknęła ślinę. I stwierdziła, że można pieska właściwie zachować, bo przecież takie małe szczenię nie będzie nam przeszkadzać”.  

Gorzkość i powierzchowność dorosłych nie jest w Kościach, które nosisz w kieszeni efektem bycia nie-dzieckiem, tylko doświadczenia głębokiej biedy oraz braku perspektyw na lepszą przyszłość. Barys pokazuje, w jaki sposób pieniądze decydują zarówno o jakości życia, jak i postrzeganiu innych. Właściwie cała literacka rzeczywistość jest podyktowana złą lub dobrą sytuacją finansową, co wymownie obrazuje historia miłości bohaterki do Fabiana Baranowskiego, dziewiętnastolatka, który popełnił samobójstwo. Chłopak zostaje obiektem westchnień dorastającej Uli tylko dlatego, że „świetnie [się] uczył i miał dziewczynę, oceny, pasje, bogatych rodziców (stomatolożkę i ortopedę) oraz wielką chatę”. Wysoki status społeczny sprawia, że nieznany nastolatce chłopak staje się z miejsca jej idolem, żeby nie powiedzieć – bogiem (świadczy o tym wyklejanie zeszytu do religii fotografiami młodzieńca, zamienianie „żółciutkiego Jana Pawła na różowego Baranowskiego Fabiana”). W opozycji do bajecznego świata „podobnych do siebie bardzo drogich domów” stoi rzeczywistość Uli: jej matka nie umiera, bo boi się, że „kierowniczka ją zamorduje”, a babcia oszczędza z renty na „pomniczek”, bo nie chce, by jej grobem było plastikowe „obrzeże (…) w kształcie wanienki” (pod którym ostatecznie i tak spocznie, bo kupno butów dla dzieci okazało się pilniejszym wydatkiem). 

Powieść, choć krótka, zdaje się nie mieć końca. Wszystko dzieje się tu równolegle, mieszają się ze sobą porządki (przeszłość z teraźniejszością, świat nierzeczywisty z prawdziwym), a nawet najmniej znaczące zdarzenia nie tyle „są”, ile wciąż na nowo się wydarzają (tak jak wtedy, gdy Ula stwierdza, że „babcia poszła niedołężnieć, mama przed telewizorem obróciła się w worek mąki”). Przez dom bohaterki przewijają się nowi konkubenci matki (każdy inny, ale żaden nie zostaje w rodzinie na dłużej), a ziemia wyrzuca z siebie cały czas tytułowe kości. Rzeczywistość z pozoru tętni życiem, jednak nic nie może się w niej dokonać: wszystko, niezależnie od starań postaci, musi utrzymać status quo. Wprawdzie Barys – głównie za sprawą poetyckiego języka oraz perspektywy dziecka-narratora – czaruje czytelnika schulzowską atmosferą, ale w jego książce to nie magia, lecz proza życia okazuje się najważniejsza. Pabianice, miasto, w którym rozgrywa się akcja, nie zostaje wyidealizowane, a wręcz przeciwnie – jawi się jako przestrzeń pozbawiona jakiegokolwiek potencjału, szans na rozwój. Babka całe życie marzy o marmurowym grobie, odkłada na niego i przestrzega, że jeśli nie zostanie po śmierci spełniona jej wola, to będzie nawiedzać i straszyć rodzinę, a i tak zostaje pochowana pod plastikową wanienką; matka, szukając bliskości, włóczy się „od ciała do ciała, wciąż nie mogąc znaleźć w ich stosie takiego z długim terminem przydatności do spożycia, zażycia i współżycia”; Ula próbuje od biedy i patologii uciec w miłość (do samobójcy Fabiana Baranowskiego oraz zmarłej wiele lat temu Marianny Kindler), ale ostatecznie utwierdza się w przekonaniu, że to starania pozbawione sensu: „nie miałam praktycznie nic i nie miałam czegokolwiek mieć”. W tym przeczuciu graniczącym z pewnością ujawnia się dramat bohaterki – nic na nią w dorosłym życiu nie czeka. Nic, bo przyszłość jest tylko dla bogatych, dlatego też tak trudno wszystkim zrozumieć opisywaną w lokalnych gazetach przedwczesną śmierć pochodzącego z zamożnej rodziny nastolatka.

Książka Barysa jest zatem subtelną opowieścią o brutalności świata. Autor z niesłychaną lekkością prowadzi swoje postaci, właściwie niby ku niczemu nie dążąc (można by pomyśleć, że to historia o dorastaniu, swoisty pamiętnik z bycia dzieckiem), a jednak wnikliwie pokazując uwikłanie bohaterów w różne procesy i traumatyczne doświadczenia. W tej krótkiej powieści śmierć przeplata się z ekonomią, a szara małomiasteczkowa rzeczywistość z baśniowością. Ula jawi się z jednej strony jako reprezentantka nierzeczywistego świata, który zachwyca i zadziwia, a z drugiej jako przedstawicielka tej jego części, gdzie nie ma mowy o żadnym pięknie. Jest dzieckiem, ale dzieckiem z biednej rodziny, dlatego musi funkcjonować niemal jak dorosła. Znajdziemy tu wiele nieoczywistości i zaskoczeń, a także ukrytych sugestii co do możliwych odczytań – choćby w kontekście feminizmu.

Kości, które nosisz w kieszeni to jedna z najciekawszych rodzimych powieści ostatnich kilku lat. Zapada w pamięć i trafnie diagnozuje rzeczywistość, wykorzystując do tego popularne dyskursy – m.in. z zakresu ekokrytyki i ludowej historii. Barys, podobnie jak Słowik, opowiada o Polsce niecentralnej i przede wszystkim kobiecej: mężczyźni, jeśli się pojawiają, to nie mają dużego znaczenia (w tym przypadku albo nie żyją, albo nie zabierają wcale głosu). W trakcie lektury często powracała mi na myśl wspomniana na początku Zimowla. Choć książki mają wiele wspólnego, to został w nich położony nacisk na różne problemy: podczas gdy autorka Samosiejek skupia się przede wszystkim na rozbieżnościach między Wielką Historią a tą lokalną, Barys próbuje uchwycić małomiasteczkowe życie w jego wszystkich przejawach. I robi to z naprawdę dużym powodzeniem. 

Łukasz Barys, Kości, które nosisz w kieszeni, Cyranka 2021

Ilustracja: Nefblam (Zuzanna Romańska)


Kamil Bujny – ur. 1996, absolwent filologii polskiej oraz kultury i praktyki tekstu: twórczego pisania i edytorstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Prowadzi bloga, publikował w „8. Arkuszu Odry” i na E-teatrze. Współpracuje z portalem Teatr dla Wszystkich, Radiem Luz oraz „Wrocławskim Niezbędnikiem Kulturalnym”. Interesuje się teatrem, literaturą i kulturą popularną. Mieszka we Wrocławiu.

Nefblam (Zuzanna Romańska) – urodzona w 2001 roku. Studentka II roku na Wydziale Malarstwa w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Zajmuje się malarstwem, rysunkiem, wideo, muzyką i poezją. Jej twórczość wiąże się z tematyką traumy i metaforycznego przejścia z ciemności do światła. Dużo śni i zbiera wspomnieniowe starocie.