W trybie incognito. Laura Osińska – „zmyśl[ ]zmysł”

Stworzenie lesbijskiej bildungsroman to nie lada wyzwanie. Szczególnie, kiedy trzeba, z braku dostatecznej literackiej reprezentacji, zaczynać od podstaw, od dziecięcych miłostek, niewinnych spojrzeń i trzymania się za ręce. Osińska proponuje czytelnikom skróconą historię rozwoju nieheteronormatywnej relacji rozkwitającej jeszcze w XIX wieku, brutalnie zakończonej samotnym oglądaniem porno. Tom zmyśl[ ]zmysł z pewnością nie jest więc sprawozdaniem czy dokumentem literackim – to próba spreparowania rzeczywistości, rozwarstwienia jej. Podwójność, niejednorodność sugeruje już sam tytuł: między zmysłem a zmyśleniem rozwiera się pustka, próżnia, cisza. Podkreśla zarazem niemożność znalezienia języka, który mógłby ją zapełnić (co dobitnie artykułuje motto tomu) i kompulsywną chęć wymyślenia go. Nawias kwadratowy między tytułowymi słowami zdaje się również krzywym zwierciadłem, odbijającym niemalże identyczne znaki, reprezentującym dwie bohaterki tomu – idealnie dopasowane, do czasu kiedy zaczynają dostrzegać detale. Na pozór nieskomplikowany tytułowy zabieg nasuwa również interpretację, zgodnie z którą jakiś zmysł został zmyślony: reprezentujący dodatkowy element zespajający kochanki, szósty zmysł, nadprzyrodzoną umiejętność odczuwania siebie nawzajem. Pustka wewnątrz nawiasu stanowi także zachętę do jej wypełnienia, którego podejmuje się autorka tomu: nielicznie pojawiające się tytuły wierszy są zapożyczone – z filmów, obrazów, muzyki czy innych tekstów kultury – i projektują świat nieistniejący, wyizolowany (bo możliwy do nazwania, zatytułowania). To właśnie w momentach międzynawiasowej pustki ujawnia się kreacyjny potencjał autorki do odtworzenia rzeczywistości spoza sfery sztuczności, filmowości, jej odwaga do odrzucenia klisz, którymi, z  braku lepszych reprezentacji, można by się posłużyć. Zdaje się, że największą wartością tomu Osińskiej jest poetycka zgoda na porzucenie asekuracyjnych motywów czy ruchów, wystawienie swoich, często naiwnych i ostentacyjnie hiperbolizowanych uczuć, na pierwszy plan, a wreszcie zgoda na bycie wyśmianą w swojej egzaltacji. Autorka zmyśl[ ]zmysł nie szuka więc oryginalnych, nieszablonowych, podszytych budującą dystans ironią, sposobów na opowiedzenie o miłości – akceptuje własną nieporadność, w przekonaniu, że nieheteronormatywna poezja miłosna musi odrobić te same lekcje, co jej heteronormatywna poprzedniczka.

Dlatego początek opowieści jest siłą rzeczy opisem niewinności, nieświadomości, dziewczyńskości i wreszcie, nieustannie powracającej, pensjonarskości. Pensjonarka to odrealniona figura wzorowej uczennicy, odkrywającej w sobie nowe, nieznane uczucia („kiedy pierwszy raz zobaczyłam język od spodu/ przestraszyła się// teraz przyglądam się z rosnącą fascynacją”). Co szczególnie istotne dla podmiotki, marzenie o byciu jedną z dziewcząt w mundurkach staje się maską, mającą usprawiedliwić niegdysiejsze, niemożliwe do opanowania pragnienie znalezienia prawdziwej, oszałamiającej miłości. To pierwsza próba przyznania się, że bohaterkę tomu zajmuje wyłącznie przestarzała, ze współczesnego punktu widzenia, wizja miłości wiecznej i pięknej: niezainteresowanej ruchaniem, szybkimi randkami, zauroczeniami:

nic, nic
poetyckiego w lewym mięśniu mostkowo-obojczykowo-sutkowym
poetyckiego w prawym mięśniu mostkowo-obojczykowo-sutkowym
w krwiach i powietrzach pomiędzy nimi
w gałęziach nerwu dodatkowego

kanały przewody kable sploty kresy
przenikłe szumy miarowe tętnienie
cierpliwe taktowanie błysk za błyskiem
krople rtęci nikłe strużki szpryca

nic w ciele które nie należy

W uczuciu podmiotki wszystko jest poetyckie – nawet to, co naturalistyczne – mięśnie, odruchy, wydzieliny. Próbą poradzenia sobie z nagromadzonymi emocjami jest więc niejako medyczna, wiwsekcyjna rozbiórka ciała, której detaliczność powoduje ból, ale jednocześnie poświadcza prawdziwość uczucia. W ten sposób memiczne już „elo, ruchasz się czy trzeba z tobą chodzić” staje się pretekstem, by powiedzieć o miłości, by wyobrazić sobie wspólne życie i umieranie. Nietrudno jednak dostrzec miłosne fazy zmyśl[ ]zmysł, w których początkowe niewinność, zachwyt i uniesienie przeradzają się w gorycz, rozpacz, a wreszcie wkurwienie i pogodzenie. W związku z wyraźnym oddzieleniem etapów uczucia, nasuwającym się skojarzeniem zdaje się cykl Trenów Kochanowskiego – Osińska w podobny sposób rozpisuje swoją żałobę po utraconej miłości, czyniąc kochankę bohaterką własnych trenów. Początkowy pochwalny ton, euforyczny stan zakochania przeradza się w ubolewanie nad wielkością straty poprzez hiperbolizację niezwykłego uczucia do drugiej kobiety, żal po utraconej miłości, by w końcu zamienić się we wkurw. Ostatecznie to on pozwala podmiotce uporać się z żałobą i przygotować na pouczenie i pocieszenie.

Inaczej niż u Kochanowskiego, napomnienie przychodzi z wewnątrz, poprzedzone długą ciszą, stanem ostatecznej pustki, z własnego ciała:

gdyby ciało było sentymentalne,
świętowaniu utraty nie byłoby końca;
najdrobniejsze skaleczenie obrastałoby blizną

Ale nie obrasta – zdaje się dopowiadać bohaterka. Jeżeli więc naturalnym jest zapominanie – nawet o fizycznym bólu – to, co wyobrażone, zmyślone, nie powinno być poddawane innym prawom. W ostatecznej zgodzie na domknięcie cyklu rozpaczy kryje się nie tylko długo wyczekiwana przez podmiotkę ulga, lecz także niechętne potwierdzenie faktu, iż miłość lesbijska rządzi się tymi samymi prawami, co każda miłość. I choć zdawać by się mogło, że tym stwierdzeniem Osińska niweczy własny projekt stworzenia języka, którym możliwe będzie opowiedzenie nieheteronormatywnego doświadczenia, de facto wyświadcza przysługę wszystkim czytelniczkom, chcącym utożsamić się z opisywanymi emocjami. Zaakceptowanie faktu, że związek dwóch osób nie jest wyjątkowy ze względu na ich płeć, jest wyzwalające – pozwala tworzyć miłosne historie pozbawione patosu czy romantycznego egzaltowania, umożliwia Osińskiej skupienie się na realnym problemie – społecznej marginalizacji albo wulgaryzacji związku lesbijskiego.

Z tego powodu podmiotka zmyśl[ ]zmysł musi odegrać wszystkie role podsuwane jej przez społeczeństwo: od niewinnej pensjonarki trzymającej za rękę przyjaciółkę, przez nastolatkę przechodzącą chwilowy kaprys, po pornograficzną fantazję performowaną ku uciesze mężczyzn. Okazuje się, że żadna z nich nie jest tożsamościotwórcza – lesbijskie uczucie rozgrywa się w szczelinach między nimi, pustych nawiasach i momentach niedopowiedzeń:

dzisiaj składam hołd
kamerom monitoringu w tramwajach, autobusach miejskich,
małych busach międzymiastowych, kamerom monitoringu
w pociągach, na ulicach, placach, w windach i łazienkach;

dzisiaj składam hołd
wszystkim drobnym mechanicznym oczom,
które w małych mechanicznych mózgach notują:
ukradkowe spojrzenia, niby przypadkowy dotyk,
siedzenie i stanie obok siebie o milimetr za blisko,
igiełki prądu, których nieustanne skoki pokazują, że jednak

Bycie patrzoną jest marzeniem podmiotki – zdaje się, że jedynie wzrok innych ma moc uprawomocniania uczucia kobiet. Bez niego lesbijski związek staje się wyłącznie przyjaźnią, fazą przejściową albo prowokacją dla fantazji erotycznej. Dlatego bohaterka nieustannie pożąda dowodów na istnienie miłości: nagrań z kamer monitoringu, zdjęć, zapachu na ubraniach, splecionych włosów („długo, długo patrzę, to mógłby być obraz Couberta, / ale nie jest, to są włosy na poduszce, dokładnie dwa, / równiutko splecione ze sobą, mój jasny i twój ciemny”). Kolekcjonowanie świadectw ich miłości ma być nie tylko substytutem społecznej widzialności, lecz także ubezpieczeniem uczuć na czas rozstania; w momencie, w którym związek się rozpada, to drobne dowody pozwalają trwać w przekonaniu, że miłość nie była zmyślona.

Watro jednak spojrzeć na skrzętne dokumentowanie bliskości z jeszcze innej perspektywy: motywów horror vacui i amor vacui. Wielokrotnie podkreślana bliskość kochanek („gęsto miejsce przy miejscu”, „równiutko splecione ze sobą”, „zanurzyć dłonie w ciele jak w lustrze, wejść / w ciebie jak reżyserka w aktorkę w tanim filmie”, „przestrzeń wypełniona szczelnie od ściany do ściany”, „kołyszą się i w tym kołysami przechodzą / jedne w drugie”) jest wyrazem strachu przed dystansem, przestrzenią, rozłączeniem się, a więc zmierzeniem z rzeczywistością, w której istnieje obcość, odrębność, zwyczajność. Mimo tego, na przestrzeni tomu ujawnia się zamiłowanie do próżni, wyrażane zawsze pustymi nawiasami i nie mniej próżnymi nawiązaniami do innych tekstów kultury – nie bez powodu motta nigdy nie stanowią faktycznych wyimków z tekstu, a tytuły wierszy są pożyczonymi scenografiami, cudzysłowem dla rozgrywających się pod nimi wydarzeń. Tylko trzy wiersze ze zmyśl[ ]zmysł są zatytułowane odautorsko i wszystkie stanowią próbę wypełnienia nawiasu, jednak zarówno narkotyki (chemical mechanical) jak i pornografia (pierwszy raz wchodzę na Pornhuba, drugi raz wchodzę na Pornhuba) okazują się wyłącznie substytutem miłości, w której two woman live peacefully in long-term relationship.

Należy chyba przyznać, że kreacja Osińskiej jest naiwna – nie tylko w odniesieniu do wierszy, lecz także samej autorki. Anna Adamowicz, bo to ona kryje się za maską Laury Osińskiej, zdecydowała się na podwójne pośrednictwo, wieńcząc tym samym przewijające się przez cały tom zapożyczenia, cytaty, cudzysłowy, ostateczną przebieranką. Pozwala jej ona także zachować dystans wobec intensywnych uczuć, uniesień i podjąć próbę językowego wyrażenia nieheteronormatywnego doświadczenia miłości.

Kreacja Osińskiej jest naiwna, bo autorka właśnie to chciała osiągnąć; chciała, żeby miłość była lekkomyślna, wszechogarniająca, wypełniona erotyzmem, podniecająca, a lesbijki mogły popełniać te same błędy, co wszystkie zakochane dziewczyny. By nie musiały wymieniać porozumiewawczych chichotów, posługiwać się szyfrem, używać trybu incognito.

Laura Osińska, zmyśl[ ]zmysł, Biuro Literackie, 2022

Ilustracja: Piotr Burzyński


Karolina Górnicka (1997) – studentka filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Publikowana w czasopismach „KONTENT”, „Strona Czynna”. „8. Arkusz Odry”, „biBLioteka”. Interesuje się związkami literatury z ekonomią oraz kosmosem.

Piotr Burzyński – zawodnik Liceum Plastycznego w Jarosławiu i Wydziału Artystycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego na specjalizacji grafika/linoryt. Inspiracji szuka w “Śnieniu” Gaimana, w szerokich horyzontach J.H.Williamsa III, w kolorowych włosach Maligny, w ścianie dźwięku Jóhannssona i w tej posępnej ciszy na księżycu LV-426. Dawno temu w potężnej eksplozji maszyny do klejenia pierogów stracił dłonie i od tamtej pory rysuje wyłącznie językiem.