Trzy prozy

Marcin Królikowski | Opublikowano w: #1, literatura

McBETH

– No i nie podszedł. Najpierw przysłał wiewiórkę. Zaczęła drapać łapkami na ziemi messendż, że w kamienicy mieszka zły. Jeden wyjątkowo gorszy od innych. I że musi podejść pod mury tej warowni. Myślę sobie, wszyscy teraz jesteśmy wyprofilowani tabloapką. Nie musimy wyjść z domu, żeby zabić. Krążymy po zminimalizowanych komnatach, zawodząc między ślepą kuchnią a oczkiem sedesu. Knujemy przeciw reszcie świata, wiedząc kto to wszystko za nas wydobywa, składa, i żałujemy mu cenciwa. Niech się trują, tam gdzie są. Niech nas przeczuwają. No to jej mówię, nie drap mi tu ziemi, kiedy po niej tańczę. Jak chce, niech podchodzi, chociaż po kogo ma przyjść. Kogo ostrzec? Kogo wyprowadzić, żeby sobie poszedł? Dobrze, odpowiadam wiewiórce po namyśle. Niech podchodzi. Tylko żeby liście po sobie posprzątał – zwierzał się Grozakowi cieć Szufla. 
– I podszedł? 
– Nie. Spotkali się w teatrze lalek.

 

CZARNA JURA

Co roku w wypadkach samochodowych giną trzy duże miasta.

– Pokażcie mi te miasta.

Dzieło z wystawy Tori Wrånes “Handmade Acoustics” w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski

KOGUCIK CZY KURKA?

Weszli w zakręt czterdziestką. Przyhamował przed rozchybotanym rowerzystą. Złośliwie podjechał tak, żeby koleś przestał cisnąć na samych pedałach i przysiadł na siodełku. Przez chwilę jechali równolegle i nienawistnie mierzyli się wzrokiem. Kto pierwszy mrugnie. Nie odrywając oczu od cyklisty powiedział:

– Wiatr, na burzę idzie. Zostawiliśmy pelargonie na balkonie.

Nagle zajechała mu drogę pudełkowata Skoda. Przyheblował gwałtownie, zaklął i rozpoczął analizę osobowości kierowcy, równolegle pokurwiając na rowerzystę, który został hen, z tyłu. Analizę przeplatał wizjami kar, które powinny być dopuszczalne za takie zachowanie. Kar publicznych, kar wymierzanych na rynkach. Kar zakucia w kuny, w dyby, w hiszpańskie buciki. Wreszcie jedynie słusznej kary tysiąca cięć.

“Teraz się zacznie”, pomyślała Skłamana. “Najpierw pójdzie poczet historyków polskich, Samsonowicz, Jasienica, Topolski, potem będzie wkurwiona komparatystyka woźnicy w literaturze Słowian zachodnich, dalej wielopiętrowe przekleństwa z Rosji, a na końcu odniesienie do przekłamań mediewistów, takich jak Szczur, Ożóg, Giedroyć, Geremek. Polecą wymyślne zestawy bluzgów, złorzeczeń. O rany, rany, kierowco czarnej Octavii, czemuś nam drogę zajechał?”

Grozak przerwał na chwilę wsobny monolog, bo zatrzymali się na światłach. Kierowca przed nimi zaczął rozglądać się na boki. Widać było, że miał na głowie dziwaczny kapelutek.

– Co on ma na łbie, co to za czapeczka? Czy ja dobrze widzę, piórko z niej wystaje? On na polowanie? Kogutek zajebany, kogutek w dupę kopany. Zawsze to mówię, najgorsi są ci w kapeluszach.

– Skąd wiesz, może to kurka? Jedzie na galę do ambasady czeskiej i ma wymyślny fascynator. Jak każdy damski orator – zaczęła się przekomarzać Tatiana.

– Kogucik! Kogucik jak nic. – podjechał jeszcze bliżej, siedział już na zderzaku.

– A ja ci mówię, że kurka! Kurka, Grozaku.

Światła zmieniły się na zielone. Skoda ruszyła z piskiem, główka kierowcy obracała się nerwowo, mówiła coś w kierunku siedzenia pasażera, potakiwała, zaprzeczała, opadała, unosiła się gwałtownie.

Nagle auto zahamowało kilkakrotnie żabką. Zaterkotało i zgasło.

Z wydechowej rury wypadło jajko.

– Kurka! – odkrzyknęli zgodnie i przybili piątkę.


Honoriusz Grozak – narodzony przed debiutem, ale po debecie. Podobno, kobieta rodząca przed matką jego powiła dwojaczki w jednym bucie. But rodził się długo, potem wyszedł balon. Nie, to nie był balon – jak się okazało, był to czerwony nos klauna. Po nim wyszła reszta: wytarte spodnie, szelki, pogięty melonik. Malec po wyjściu fiknął kilka kozłów, chichocząc, wbiegł pod łóżko chwiejnym krokiem, wydął usta i zagrał na wardze, „prr, prr, prr, PrtSc, PrtSc, PrtScreen!”. I chociaż dobrze oberwał rękami położnych, zabrakło skali, by go uspokoić.

Miał zespół Clowna. Był nowym gatunkiem i ciągle się śmiał.

Podobno, na ten widok matka jego zemdlała. Zaraz potem wyciągnięto z niej markowy but Lloyda, a z buta wyjęto małego bankiera w topowym garniturze Lagerfelda, miał skórzaną teczkę i złoty zegarek.

Był śliski, nie dał się schwytać i nie dał odmierzyć APGAR-em.

– Nie zasłużyłem na tak niską skalę. – stanął w nogach łóżka już o własnych siłach, wyjął z teczki umowę kredytu i kazał podpisać.

– To na zapewnienie przyszłości, matko – powiedział i odszedł.

Pępowina okazała się nicią prowadzącą do kłębka.

Kiedy się oddalał, nie zdołano jej odciąć, przez co spruł całą kobietę i zabrał ze sobą.

Headhunterzy do dziś go szukają.

Na wysypiskach.

Talentów.