EMILIA KONWERSKA: Na początek chciałabym zapytać cię o dzieciństwo. Na wystawie Stajemy się liryczni tylko w nagłej organicznej zapaści w 66P możemy zobaczyć twoje rysunki na suficie wykonane za pomocą dymu, zapalniczki. To skojarzyło mi się oczywiście z piwnicą. I pomyślałam, że to jest właśnie moje dzieciństwo. Nie natura, słońce, lato, zwierzęta, to co może się z tym okresem kojarzyć, tylko właśnie sufit, ciemna piwnica, w której bawiliśmy się w chowanego, blok. Dzieciństwo kojarzy mi się z jakąś potrzebą mroku i tego, co zakazane. Jak było u ciebie? I jaki to ma wpływ na to, co robisz artystycznie i na to, co cię interesuje?
NIKITA KRZYŻANOWSKA: Jeśli chodzi o dzieciństwo to mam nadzieję, że ono się jeszcze nie skończyło. Mnie zawsze ciągnęło do przyrody, nie wiem, czy to było zakazane. Jak miałam cztery lata, to uciekłam z domu i znaleźli mnie u sąsiadów, zamieszkałam w budzie z owczarkiem niemieckim. Ja się tak bawiłam. Uciekałam do lasu, do zwierząt. Mam rodzinę w Mołdawii, mieliśmy dom na Ukrainie, na wsi, zawsze jeździłam tam na wakacje, a tam była totalnie dzika przyroda. I dzikie dzieciaki też, przyjaźniłam się ze zwierzętami, chodziłam z kotami na rękach. Takie były moje ucieczki, bo w mieście tego nie miałam.
Ja mam z takiej wiejsko-miejskiej przestrzeni mojego dzieciństwa, miejsca, gdzie mieszkali moi dziadkowie, dużo baśniowych wspomnień. Śmiesznych i strasznych. Pamiętam, że była tam moja daleka ciotka, która zawsze ubierała się na czarno i miała straszną egzemę, był tam chłopiec albinos, tam dziobał mnie kogut i tam, to chyba najostrzejsze – topiłam się w gnojówce.
Ja mam chyba raczej wesołe historie. Ale od dziecka widziałam mnóstwo biedy, teraz z perspektywy czasu, myślę, że to było trudne, ale jako dziecko tak tego nie odbierałam. Od dziecka miałam styczność z różnymi środowiskami, to był gang dzieciaków. Wydaje mi się, że ta różnorodność, którą widziałam od dziecka spowodowała, że dużo rozumiałam, nie oceniałam, chodziłam po blokowiskach na Tołstoja w Kiszyniowie z dzieciakami, które nie mówiły już nawet po rosyjsku, tylko po rumuńsku, które żyły w garażu z całą rodziną, biegałam z dzieciakami na wsi paść krowy na Ukrainie i z innymi dziećmi widziałam się we Wrocławiu.
Nie myślałam o twojej sztuce jako o zaangażowanej społecznie, politycznie, ale może?
Nie, raczej nie. Nie chciałabym tych kontekstów, polityka jest rzeczą brudną. Jeśli miałaby to być sztuka zaangażowana to w rozkminę o życiu. Zaangażowana w życie po prostu, ale w taki sposób prywatny, indywidualny.
Podoba mi się w twojej sztuce, że wszystko jest na serio. Że nie ma tej ironii, której nie znoszę, a która dla mojego pokolenia była najważniejszym językiem. Wszystko z przymrużeniem oka, nie zadajemy wielkich pytań, nie mówimy o miłości, śmierci, bo to jest takie…
Banalne.
Tak, banalne. A u ciebie jest dużo tych fundamentalnych słów. Albo nie. Źle powiedziałam. Jest dużo fundamentalnych tematów, ale nie ma w ogóle zbędnych słów. Nie podpisujesz swoich prac, używasz symboli, emotikonek. To jest tak, żeby nie przegadać tematu? Żeby nie mówić tylko czuć?
Posługuję się językiem obrazu, symboli, może dlatego nie piszę, ale faktycznie, że te może banalne rzeczy mnie interesują – szczerość, miłość, prawda. Te doświadczenia, emocje, cnoty, które są u podstawy. One mnie właśnie zajmują.
I to jest też coś, co nie kojarzy się starszym ludziom z młodością, subkulturami. Starzy myślą, że imprezy, a tymczasem kolesie na twoim wernisażu rapowali „jebać hedonizm”.
Tak, nie bez powodu oni tam grali, cenię ich za taką naturalną poezję, za to, że nie opowiadają bzdur, tylko mówią o doświadczeniu życia, prawdzie. To jest szczere i nie jest pokręcone. Wszystko jest pokręcone, cywilizacja jest stworzona na takich ludzkich cechach jak zachłanność. W tym wszystkim te normalne rzeczy są najważniejsze. To, żeby je pielęgnować. Natura, zwierzęta są normalne, róża nie udaje stokrotki, nie zazdrości jej.
A opowiedz może czym jest #postvandalism.
Dużo osób kojarzyło mnie z wandalizmem, sugerowało mi, że to co robię, jest inspirowane graffiti. Nie jest. Graffiti to jest estetyka zupełnie inna, ale to okazało się dla mnie ciekawe, sama zaczęłam szukać hasła postvandalism i tego, co to w ogóle znaczy. Czy istnieje taki nurt w sztuce, kto co o tym powiedział. I okazało się, że prawie nic nie istnieje. W Polsce jest tego mało, w „Dwutygodniku” jest wywiad, w którym pada to pojęcie. Pojęcie jest ciągle niedookreślone, używane w kontekście przenoszenia graffiti do galerii sztuki. Ale ja od początku rozumiałam to hasło trochę inaczej. Stephen Burke założył profil na Instagramie, na którym selekcjonuje prace, które według niego spełniają te kryteria. I to jest chyba jedyny trop w tej definicji. Więc sama zaczęłam się tym zajmować, pisałam magisterkę o sacrum, profanum, o wandalizmie, który jest zaprzeczeniem piękna. Jak go rozkodować i odnaleźć w nim nową definicję piękna. Pisałam o tym i skręciłam w ten temat. Sama zrobiłam tę pracę z zapalniczką. Ona wydawała mi się zobrazowaniem tej definicji. Przenosimy do galerii metodę niszczycielską, bezmyślną, zwłaszcza, że tą zapalniczką w blokach, na korytarzach nie powstawały dzieła sztuki. Albo rzucanie zapałek, przyklejanie ich na gumę. To już było tylko totalnie efektem nudy. To jest uznawane już tylko za brzydkie, za niszczenie. W graffiti są jeszcze elementy piękna, styl, a tutaj chodzi już tylko o dewastację. O ten ślad, który robi zapalniczka, płomień, który jest piękny i o wykorzystanie jego niszczycielskiej metody w nowym kontekście malarstwa sufitowego, które kojarzy się z najpiękniejszymi freskami w kościołach, z religijnymi malowidłami. To jest chyba odpowiedź na pytanie o definicję postvandalizmu.
A twojej sztuce przyświeca myśl, żeby raczej coś zniszczyć czy raczej naprawić? A może stworzyć?
Stworzyć. To nie jest niszczycielstwo, bo jakbym chciała niszczyć, to by nie było tych prac. W ogóle wydaje mi się, że twórczość to jest afirmacja życia. Nawet jeśli to jest o śmierci, brzydocie czy zniszczeniu to jest to akt twórczy. To, że to robię. Potem jeszcze więcej energii kosztuje pokazanie tego. To jest w chuj afirmacja życia.
Często odnosisz się do duchowości, to jest dla ciebie ważne? W życiu?
To jest bardzo ważne u każdego. Posługuję się symbolami znanymi z religii dlatego, że te symbole są w nas, jakoś działają, wprowadzają pewien patos, nastrój. Wiem, że w Polsce one mają pewien inny kontekst, ale ja pochodzę z wielokulturowej rodziny, u mnie nie było nigdy żadnego zmuszania do chodzenia do kościoła, wręcz przeciwnie, od dziecka widziałam rodzinę w wielu różnych miejscach duchowych, do każdego mnie zapraszano, ale do żadnego mnie nie zmuszano. Zostało mi to, że mogę sobie obracać tymi symbolami i każdy jest dla mnie tak samo ważny. Nie mam skojarzeń z instytucją czy z jakąś manipulacją. A duchowość, taka prywatna u każdego człowieka jest podstawowa. I ten rytuał, taki osobisty może objawiać się na różne sposoby. U jednego w wielkich kościołach, a u innego w podlewaniu kwiatków.
To co mówisz, takie podejście, jakaś harmonia wydaje mi się bardzo nietypowa. Jestem sporo starsza od ciebie…
Ile masz lat?
37. I wydaje mi się, że u osób w twoim wieku, ale też w moim, panuje trend, że wszystko jest bardzo skomplikowane. Że nie mówi się o śmierci, albo jak się mówi, to słyszy się „Idź na terapię”. W ogóle wszyscy chodzą na terapię. Raczej psychologia niż duchowość, raczej przerabianie relacji z matką.
Ciężko mi to skomentować. W tym momencie mamy w Europie mocny kryzys starych religii, tam nie znajdziemy dzieciaków. Gdybam. Nie wiem nic o innych ludziach. Wydaje mi się, że ten element duchowości przejawia się w innych formach, może one nie są jeszcze do końca zrozumiane, zbadane, może przez to niezauważane. Może duchowość wyraża się w sposób mniej oczywisty. I to może sugerować, że jej nie ma. Ale w sumie nie wiem, bo ja nikogo nie znam. Haha. Nie powiem, że mam znajomych, że ten chodzi na buddyzm, ten do synagogi, a ten do kościoła, bo nikt nigdzie nie chodzi. Ta duchowość przejawia się w innych formach. Myślę, że samo dbanie o siebie jest kultem życia.
Myślę teraz, że może świat opiera się na dwóch, trzech emocjach. A reszta to są jakieś przypisy. W ogóle może jest tylko życie i śmierć. A reszta to nie wiem. Konteksty.
Na pewno życie. Bo śmierć to, wiesz, zagadka.
W kontekście twoich prac często pojawia się wątek tatuażu. I to nie będzie pytanie, tylko raczej refleksja. Albo pytanie o czas. Dużo osób postrzega tatuaż jako coś na zawsze, odważny gest. Coś wiecznego. Ale sama wiem z doświadczenia wiem, że nie ma nic, o czym szybciej się zapomina niż własny tatuaż. On istnieje moim zdaniem tydzień. I to mówi również coś o czasie. Że jest kategorią absolutnie nieuniwersalną.
Człowiek – istota przyzwyczajająca się. Tak, wydziarasz się i tak jakbyś miał być codziennie zaskoczony, albo przerażony, że masz ucho. To już jest na stałe i jest mało zaskakujące. Tatuaż, który masz kilka lat jest jak pieprzyk. Jest jak element ciebie. A jeśli chodzi o moje prace i tatuaże. Nie inspiruję się nimi, ale tatuaże też często składają się z symboli, mają znaczenia. To chyba o to chodzi.
Nie mam pytania o symbole. Ale może ty masz odpowiedź na pytanie, którego nie mam?
Symbole symbolami, wszyscy wiemy o co chodzi. Tylu myślicieli tak pięknie to opisało, że funkcjonują w podświadomości, wiadomo. Ja mam w głowie miks różnych kultur i łatwo mi się po nich przemieszczać.
Chciałabyś żeby twoja sztuka działała bardziej intelektualnie czy emocjonalnie? Czy w ogóle myślisz o odbiorcy, jak tworzysz?
Nie myślę za bardzo o innych, jak tworzę. Nie myślę też o sobie. Na pewno jest w tym coś impulsywnego. To jest jakiś stan, emocja, element rzeczywistości, który na mnie w tym momencie rezonuje. To dzieje się w sferach człowieka, których nie potrafię opisać. Właśnie dlatego maluję. Nie myślę o tych osobach z zewnątrz, ty też pewnie nie myślisz o nich, jak piszesz wiersze.
W ogóle.
To by było w ogóle bez sensu, jest tyle miliardów ludzi, ja nie rozumiem siebie do końca, mojej mamy w ogóle, chłopaka też nie. Tak się nie da. Bardziej można zadbać o formę, kiedy robisz wystawę. Wtedy zapraszasz ludzi i możesz spróbować o nich zadbać. Ale to, jak oni odbiorą tę sztukę, to jest coś, w co nie da się zaingerować.
Moje ostatnie pytanie jest pierwszym pytaniem, jakie przyszło mi do głowy, jak zaczęłam o tobie myśleć. I pewnie w ogóle jednak nie pasuje do tej rozmowy, ale chciałabym je zadać. Mam taki wiersz, który zaczyna się słowami „Pies, który najbardziej kojarzy ci się z seksem to doberman”. I chciałabym cię zapytać, jakie zwierzę najbardziej kojarzy ci się ze śmiercią.
Heh, chyba motyl. Ale to też jest z dzieciństwa. Ja w ogóle tak ostatnio rozkminiam, że mam wszystko z dziecka. Cały czas powtarzam to, co podpatrzyłam za dzieciaka.
Może wszyscy ciągle odtwarzamy to, co zrobiło na nas wrażenie, jak byliśmy dziećmi.
Chyba tak, sztuka to jest coś z pamięcią. To wszystko bazuje na rzeczach, które już były.
Zdjęcia: Małgorzata Kujda, archiwum 66P Subiektywnej Instytucji Kultury
Nikita Krzyżanowska – młoda artystka związana z wrocławską grupą artystyczną Kościół Nihilistów i posthiphopowym podziemiem muzycznym Bad Trip. Tworzy prace oparte na geście i intuicji, w duchu estetyki ulicznego wandalizmu, w którym odnajduje elementy współczesnej mitologii.
Emilia Konwerska – poetka, kuratorka, publicystka