Sztuka migotania. Kilka słów o dziewczęcym stawaniu się

„Kaprys” to wspaniałe i bezwzględne słowo;  jedno z tych pozornie słodkich i najmocniej trujących  ze słownika związanego z kulturą dziewczynek.

Nie ukrywam, że siadając do czytania najnowszego zbioru esejów Weroniki Murek Dziewczynki. Kilka esejów o stawaniu się, miałam zawczasu pewne oczekiwania. Wzięło się to przede wszystkim z ustawicznego głodu dziewczynkowatości, który w moim przypadku nie ustaje wraz z osiągnięciem dojrzałości, a wzrasta z wiekiem. Głodu, który co prawda na co dzień jestem w stanie systematycznie przygłuszać małymi rzeczami, jak różowa szczoteczka do zębów czy plastikowy breloczek w kształcie kwiatka, ale który jednak nigdy nie ma możliwości być w pełni zaspokojonym. Książka Murek wydała mi się z tego względu doskonałą sposobnością do przynajmniej chwilowego napełnienia żołądka. Otwierałam pierwsze strony z nadzieją, że lektura będzie przypominała przedwczesny deser – beztroskie zajadanie się lodami bez obowiązku obiadu.

Nie mogę powiedzieć, bym się zawiodła, ale wyprzedzam w ten sposób samą siebie. Już tytuł wydał się zachęcający. Obietnica stawania się zdawała się współgrać z moim osobistym doświadczeniem dziewczęcości jako nieograniczonego potencjału, sfery wolności, gdzie wszystko jest jeszcze nie postanowione, zmienne, ekscytujące. Tym trudniejsze stało się początkowe zderzenie z rzeczywistością. Pierwsza połowa książki, mimo że zarysowuje przedstawioną tematykę w sposób zgodny z moimi pierwotnymi intuicjami, skupia się przede wszystkim na tym, co nas, dziewczynki, ogranicza, gasi, nie pozwala nam błyszczeć. Rozczarowujące.

Autorka zgłębia zajmujące ją zagadnienia, podróżując lekkim piórem po całym świecie. Jak rasowa kokietka przymierza przeróżne kultury i perspektywy, by po krótkiej chwili porzucić je bez żalu i sięgnąć po nowe. Tytuł każdego z rozdziałów funkcjonuje jak krótkie synopsis najważniejszych tematów, choć nie znaczy to, że obywamy się bez niespodzianek i nagłych zwrotów akcji. Próba streszczenia poruszanych przez eseje zagadnień wydaje się więc w tym wypadku dosyć redundantna, choć do moich ulubionych wątków należą m.in. historia ewolucji bucików Dorotki z Czarnoksiężnika z krainy Oz czy konfrontacja sądów o dziewczynkach na przykładzie debaty publicznej wokół rywalizacji amerykańskich gimnastyczek z tymi zza Żelaznej Kurtyny. Śledząc snute przez Murek opowieści, możemy dowiedzieć się dlaczego dziewczęce sikanie nie może być triumfalne oraz jak przejąć kontrolę nad mężczyzną za pomocą krwi menstruacyjnej w rytuale Nasi Kang Kang. (Pouczające.) I choć początkowo czytanie kolejnej listy wielu sposobów, za pomocą których społeczeństwo codziennie tłamsi drzemiący w dziewczynkach potencjał, wydało mi się mało przełomowe i odrobinę deprymujące, z perspektywy całości – rozumiem dlaczego autorka uznała za konieczne, by nie przemilczeć gorzkiej prawdy.

Prawdziwa zabawa rozpoczyna się jednak wraz z rozdziałem poświęconym buntowi dziewczynek. Tutaj bowiem pierwszy raz zarysowana zostaje zawarta w idei dziewczynkowatości wywrotowość, która wymyka się narzucanym odgórnie normom i konwenansom. Wyruszamy w radosną wędrówkę z dziewczynkami niegrzecznymi, tymi które się gapią, mówią prawdę, zaprzęgają wierne krasnoludki do ciężkiej pracy fizycznej. I choć niestety większość z tych historii kończy się nieuchronną karą ze strony społeczeństwa, pewne tamy zostają zerwane, uwolniona zostaje siła, która nie daje się ujarzmić. Od tego momentu książka już jedynie się rozkręca.

Kulminacją tej przygody staje się ostatni esej, który sam z siebie sprawia, że zbiór Murek jest wart poświęconego mu czasu. Tekst przygląda się sztuce transformacji, przymierzania nowych form, twarzy i funkcji, biegłości trwania hybrydowego, ustawicznego migotania. W narrację wprowadza nas porywający opis co najmniej niepokojących zwyczajów larwy świetlika, która wbrew pozorom nie jest tak bezradna czy łagodna, jak można by się tego spodziewać (cytując Murek: jest pojebana). W ten sposób autorka przeprowadza inicjację czytelnika w świat impostorów – ludzi, a może istot, które udawały coś innego, porzuciły swoją skórę, by przybrać inną. Taka strategia przetrwania zdaje się być jednocześnie naturalnym habitatem wychowanych w naszej kulturze dziewczynek, często w tajemniczy sposób wiążąc się z doświadczeniem wstydu czy przewiny. Esej wieńczący książkę autorki przybiera formę postulatu nawołującego, by ten ciążący nam wstyd porzucić, akceptując, a nawet celebrując transformacyjny potencjał stawania się.

Teksty Weroniki Murek nie są idealne. Czasem popadają w rutynę, zaczynają przypominać  bardziej listę przebytych lektur niż spójną, płynącą wartkim nurtem opowieść. Ich tematyka jest jednak na tyle intrygująca, że w swoich najlepszych momentach pozwala zapomnieć o tych potknięciach. Jako kobiety chcemy być brane na poważnie, dlatego często poszukujemy naszej kobiecej tożsamości w poważnych, bardzo dorosłych dyskursach. Nie ma w tym nic złego. Niestety, prędzej czy później, w sposób nieunikniony i fatalny, nieogolony przechodzień na ulicy czy twoja własna matka przyprawia ci gębę, sprawia, że czujesz się jak umazana szminką dziewczynka, za mała na świat i bezbronna. Zdaje mi się, że może warto w takich momentach być świadomą drzemiącego w nas potencjału, czerpać siłę z tego, co frywolne, kapryśne, pełne blasku – zupełnie niedorosłe.

Weronika Murek, Dziewczynki
Kilka esejów o stawaniu się
, Czarne 2023

Ilustracja: Girl in Pink, ca. 1832, Ammi Phillips, oil on canvas.


Jadwiga Piskorska – element dryfujący – kiedy może, zaciska powieki;