Brooks Was Here, the Spouds, Hanako, i pewnie jeszcze kilka innych zadań pobocznych, które postawione obok siebie sprawiłyby, że zacząłbym bardzo poważnie zastanawiać się nad swoją etyką pracy. Nie rzecz jednak w samookaleczaniu, a w stwierdzeniu faktu, że Mateusz Romanowski jest jedną z najbardziej aktywnych osób na scenie głęboko alternatywnej, a jego kolejne projekty pomagają dźwigać poziom o kilka pięter wyżej, udowadniając osobom uczęszczającym na punkowe koncerty, że jednak mogą mieć ładne rzeczy.
„Zasługuję na istnienie”, trzeci album studyjny w dorobku Melisy, to nieco ponad kwadrans eksperymentalnego, czerpiącego z dobrych wzorców otrzeźwienia, ale takiego bardziej z porządku otwartej dłoni, niż amoniaku. Zamiast wygładzonej produkcji i gitarowych riffów nadających się do nucenia przy goleniu, dostajemy mocno wysuniętą sekcję rytmiczną (Marcel Gawinecki – bas, Antoni Zajączkowski – bębny), wokół której krąży zdecydowanie źle traktowana gitara. Partie poszczególnych instrumentów wydają się być dość umowne, a cały album raczej dzieje się, niż jest zrobiony: przez około tysiąc sekund obcujemy z bardzo intensywnym i bezpośrednim materiałem, napierającym na nas z każdego możliwego do wyobrażenia kierunku. Dlatego w przypadku „Zasługuję na istnienie” za bardziej uprawnione uważam mówienie o sekundach, niż minutach – skupiając się na każdej z nich, minimalizujemy ryzyko przegapienia czegoś ważnego, czy to w partii basu, czy w tekście.
Właśnie. Teksty to w ogóle, w skali polskiej sceny hc/punk, bardzo osobna historia. Zamiast odfajkowywania kolejnych tematów z agendy i protekcjonalnego traktowania słuchacza (lub, jak sugeruje głos w otwierającym album „Widzimy się”, „czytelnika zespołu”), mamy tu wiele wersów sprawiających wrażenie naniesionych na płytę sugestii i redaktorskich komentarzy, które ułatwiają nawigację, ale – spośród powszechnie dostępnych sposobów poruszania się po mieście – ruchowi odbiorcy bliżej do flaneryzmu, niż umundurowanej sztuki doprowadzania. Czytelnikom zagubionym w poprzednim zdaniu zaproponuję bardziej bezpośrednią interpretację: to dobrze.
Pozostaje jeszcze rozstrzygnąć kwestię fundamentalną: recenzja albumu potężnie napierdalającego zespołu nie byłaby bowiem kompletna bez przyrównania poszczególnych muzyków kapeli do sprawnie funkcjonującego organizmu bądź dobrze naoliwionej maszyny. Biorąc pod uwagę organiczne pochodzenie nazwy oraz pewną plastyczność i plamistość treści zasadniczej, a także bardzo nienachalną produkcję, zdecydowanie skłaniałbym się ku tej pierwszej opcji. Na „Zasługuję na istnienie” obcujemy z zespołem świadomym swoich możliwości, pewnym siebie i mającym bardzo wiele do powiedzenia, w dodatku: w sobie tylko znany sposób. Dlatego zostawiam cztery psie łapki na cztery możliwe, i liczę na to, że uda mi się złapać Melisę na jakimś koncercie.
Ilustracja: Piotr Burzyński
Tomasz Bąk – kolektyw schizofreniczny, autor sześciu książek z wierszami i jednoaktówki Katedra (Wydawnictwo papierwdole, 2019 r.), ostatnio wydał tomy O, tu jestem i Nagi wodnik (WBPiCAK, 2021) i Playbook (Warstwy, 2021). Laureat Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius w kategorii debiut za tom Kanada (WBPiCAK, 2011), Poznańskiej Nagrody Literackiej – Stypendium im. Stanisława Barańczaka za tom Utylizacja. Pęta miast (WBPiCAK, 2018) i Nagrody Literackiej Gdynia w kategorii poezja za poemat Bailout (WBPiCAK, 2019). Mieszka w Tomaszowie Mazowieckim.
Piotr Burzyński – zawodnik Liceum Plastycznego w Jarosławiu i Wydziału Artystycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego na specjalizacji grafika/linoryt. Inspiracji szuka w “Śnieniu” Gaimana, w szerokich horyzontach J.H.Williamsa III, w kolorowych włosach Maligny, w ścianie dźwięku Jóhannssona i w tej posępnej ciszy na księżycu LV-426. Dawno temu w potężnej eksplozji maszyny do klejenia pierogów stracił dłonie i od tamtej pory rysuje wyłącznie językiem.