Recenzja filmu „Relaxer” (Joel Potrykus, 2018)

Mateusz Górniak | Opublikowano w: #2, publicystyka

Tony Hawk’s Skateboarding bije rekordy sprzedaży, przez Amerykę przewalają się stada slackerów a wszelkiej maści paranoicy karmią się nadchodzącą apokalipsą. Niebawem Osama bin Laden zawładnie masową wyobraźnią i ukaże się PlayStation 2, ale póki co mamy środek lata roku 99’ – złoty okres obłędu i alternatywnych wersji rzeczywistości.

Joel Potrykus, jedna z najwyrazistszych postaci amerykańskiego niezalu, cofa się do tamtych czasów, aby opowiedzieć wyczekiwaną wówczas apokalipsę na nowo. Odgrzewa stare paranoje, żeby sklecić z nich mitologię pokolenia milenialsów, bierze kino survivalowe i tworzy je na wspak, przez bezruch i nudę. Jego Relaxer to hybryda, która pożera cieszotki przełomu wieków i tworzy z nich nową konstelację. Konstelację, która oddaje głos świętym popierdoleńcom i ma uświadomić nam, że tak, paranoje ciałem się stały, a my już od 19 lat żyjemy w zbugowanym świecie.

Przez dziejową zawieruchę przeprowadzi nas Abbie grany przez Joshuę Burge’a, aktora, którego Potrykus ubierał już w kostiumy nieśmiesznego komika ze słabością do piromanii czy chemika-zapaleńca przywołującego diabła. Jego twarz nerda-zombie od początku filmowej kariery Potrykusa stanowi wdzięczne medium dla przygód neurotyków z ostatniej ławki i zblazowanych odmieńców trzymających się na marginesie społeczeństwa. Tym razem kluczowe będzie jego pocące się, obrastające brudem i wystawione na próbę apokalipsy ciało. Natomiast wybuchy, walka o pożywienie, dylematy świadków rozpadającej się planety – to wszystko, co od lat zajmowało kino o próbach przeżycia końca świata, zostaje w Relaxerze przesłonięte zagraconą kawalerką. Potrykus postanawia opowiedzieć apokalipsę z perspektywy faceta, który nie wychodzi z mieszkania i dlatego wszystkie reprezentacje kończącego się świata zostają zepchnięte za okno, do strefy nieosiągalnej dla kogoś, kto całe dnie katuje zakurzoną konsolę.

Akcja zaczyna się od próby wypicia bez wychodzenia do toalety niewyobrażalnych ilości mleka, co kończy się falą wymiocin i oddaniem moczu do plastikowego pojemnika. Kiedy Abbie oblewa mleczne wyzwanie, chce jak najszybciej się zrehabilitować i wymyśla kolejną, tym razem ostateczną próbę. Ma do końca roku przejść mityczny, 256. poziom Pac-mana, dotrzeć do miejsca cyberprzestrzeni, w którym jeszcze nikt nigdy nie był. To okazja nie tylko na udowodnienie bratu swojej wartości, ale też na mały relaks. Bo jeśli ludzie w roku 1999 czegoś potrzebowali, to właśnie relaksu i małych przyjemności. Przypomnijcie sobie zresztą Tony’ego Soprano. Ten najtwardszy gangster tamtej epoki przez większość czasu emisyjnego zajadał się pysznościami.

Niewietrzone mieszkanie, obrzygana kanapa, spocone ciało Abbiego w samych bokserkach i skarpetach – film nasiąka tymi odorami i to właśnie przez udręczone niewychodzeniem z domu ciało Potrykus opowiada o milenialsach czekających na apokalipsę roku 2000. Mijają kolejne miesiące, zegar zagłady tyka, a Abbie na kanapie rozwija zdolności, które pozwalają mu odpoczywać przy grze bez opuszczania kanapy. Przez większość filmu widz wrzucany jest w dyskomfort obserwowania stagnacji relaksującego się bez końca ciała, które przyrasta do kanapy i obrasta wszelkiego rodzaju wydzielinami. Bezruch urasta do miana tematu, a zapachy jako jedyne sugerują, że czas upływa. Potrykus przez konsekwentną obserwację usadowionego na kanapie bohatera szuka kolejnych pretekstów do drażnienia odbiorczych zmysłów i sprawdza, w którym momencie kończy się relaksik, a zaczyna kameralna katastrofa biologiczna.

Z biegiem czasu przez kawalerkę przewinie się kilka postaci, ludzi wyciętych z chorej bajki Abbiego. Obserwujemy taniec człowieka z przytwierdzonymi do rąk butelkami coca-coli, słuchamy tyrad zbombardowanych popkulturą umysłów. W tych momentach ujawnia się charakterystyczna dla całego dorobku reżysera pretensja do ukazywania w sposób przekrojowy pokolenia, którego typowymi przedstawicielami mają być bohaterowie grani przez Joshuę Burge’a. I, choć Relaxer spełnia się przede wszystkim jako pokoleniowa mitologia, to w innych obrazach Potrykusa więcej jest realistycznych obrazków mocowania się Abbiego i jemu podobnych ze światem, w którym przyszło nam żyć i w tym sensie widzę jego autorski projekt jako błyskotliwe postscriptum do dziejów zblazowanych nastolatków wczesnych filmów Linklatera.

Kiedy dokonuje się niemożliwe i wchodzimy do nieosiągalnego poziomu Pac-mana, rzeczywistość wykoleja się, a film z sensualnej instalacji o życiu na kanapie przechodzi w kolaż pokoleniowych fantazji o apokalipsie. Potrykus włącza kolejny bieg i uruchamia wyobraźnię pracującą na wrażliwości kwasu. Neonowe błyski przechwytują ekran, Pac-man wrasta w świat, a Abbie z brodą Chrystusa i w okularach 3D wita XXI wiek i nową, przeprogramowaną realność. Oto objawiciel, Mesjasz paranoików z twarzą nerda.

Więc, jeśli dzisiaj zastanawiacie się nad naturą rzeczywistości, rozważcie ewangelię wg Potrykusa i podaną tam wizję świata pożartego przez kłapiącą gębę Pac-mana.

KOREKTA: Jakub Kornacki


Mateusz Górniak – urodzony w 1996 roku na Śląsku, żre kino w każdej postaci i od niedawna prowadzi stałą rubrykę dla zina 01gallery.