Proza – Sześć. Ojciec Antelm vs Szczurołap

Żaden ratunek nie jest wystarczający, każde skazanie jest ostateczne.

Ewangelia według Jezusa Chrystusa, José Saramago

fragment powieści pt. „Zimno w Jeruzalem”

OJCIEC ANTELM

Posłuchajcie, bracia miła: Ziemia jest płaska. Jest prosta i równa jak dębowy stół.

Rozejrzyjcie się wokoło. Popatrzcie w lewo, w prawo, za siebie i w przód. Co widzicie? Widzicie skórę Ziemi. Góry? To pryszcze. Doliny? To pory. My? To pchły. Nie ma lekarstwa na płaskość Ziemi. Nie ma metody na niedostępność horyzontu. Nie ma remedium na ciężkość, na rozwałkowanie, wyciągnięcie, kosmiczne rozpłaszczenie. Ziemia to naleśnik, talerz, papier. Stoimy na niej, nieskończenie mali i nieskończenie ciężcy, przylepieni do podłoża jak figurki z ciasta, przylepieni trwalej niż przykuwa łańcuch, mocniej niż przybija gwóźdź, twardziej niż spawa młot.

Czy czujecie tę ciężkość? Czy czujecie siłę wałkującą świat?

Nie czujecie. Bo się z tym urodziliście. To towarzyszy każdemu waszemu krokowi. Ba, każdemu oddechowi. Od zawsze. Dlatego nie wiecie, że w was jest. Nie rozumiecie ciężaru świata.

Rozumiecie tylko znużenie, które dosięga was pod koniec waszych dni, jak zmęczony przyjaciel, jak wytrwały wróg. Ale nie wiecie, skąd to znużenie pochodzi. Wydaje wam się, że to przez chorobę, przez wypadek albo ciężką pracę. Nie wiecie, że to właśnie ciężkość, wałek, płaskość Ziemi, która była w was od zawsze, zapisana w was jak w księdze, namalowana jak na płótnie, wyryta rylcem na murach waszych dusz.

Mrowicie się jak dwunożne świece. Rozpleniacie jak rośliny, pchając samych siebie w przód, za wszelką cenę, żeby zadać komuś tę samą ciężkość, którą ktoś zadał wam. Liczycie wschody i zachody słońca, łączycie je w tygodnie, lata, wieki. Krzątacie się wokół swoich ognisk jak oblężone skrzaty, żeby ocalić choć węgielek, choćby iskierkę, choć najkrótszy błysk.

Ale potem widzicie swoje twarze odbite w lustrze wody i dociera do was prawda: nie ma lekarstwa na płaskość Ziemi. Nie ma lekarstwa na ciężkość świata.

Pytanie brzmi: co z tym zrobimy?

SZCZUROŁAP

Posłuchajcie, bracia miła: misery is the river of the world.

Wasze Hameln stoi na nieprzebranych złożach smutku. Nieszczęście wypełnia każdą szczelinę jego fundamentów. Jest go więcej niż złota, srebra, niklu. Więcej niż powietrza. Jego złoża nie wyczerpią się, dopóki będzie stał ostatni człowiek.

Świat, w którym żyjecie, zbudowano na nieszczęściu, podłożu pewniejszym od czasu i twardszym od skały. Bo Hameln pobłogosławiono w wyjątkowy sposób: kamieniem węgielnym są kości przegranych.

To przegrani są solą tej ziemi. To przegrani są solą każdej ziemi. Na każdego potentata przypada tysiąc bankrutów. Tam, skąd pochodzę (bo królestwo moje nie jest z tego świata), ich tłumy są tak nieprzebrane, że nie potraficie sobie ich nawet wyobrazić. Zbudowaliśmy maszyny, niewidzialne automaty, które liczą wszystkie dni i strzegą naszych snów, i doglądają przegranych na bieżąco, odmierzają ich czas, badają ich cierpienie okiem alchemika, myślą za nas, i dochodzą do wniosku, na który nikt nie czeka: bez przegranych nie ma żadnego ze światów − ani mojego, ani waszego, ani jakiegokolwiek innego.

Bez przegranych nie ma Hameln.

A teraz posłuchajcie mnie, i posłuchajcie uważnie, bo powiem to tylko raz:

Przeklinam was, wygrani.

Przeklinam was, celebryci wszystkich czasów.

Przeklinam każdego, kto ma chociaż jedną ulicę swojego imienia.

Przeklinam was, Aleksandry Wielkie, Sokratesy, Platony, Arystotelesy. Przeklinam was, Rubensy, Picassy, Caspary Davidy Friedrichy i Goye tego świata. Przeklinam was, Tołstoje, Faulknery, Vonneguty i Sartry. Przeklinam was, Rockefellery, Fordy, J. P. Morgany i Elony Muski. I was też przeklinam, Edisony, Tesle, Bille Gatesy, Steve’y Jobsy. Szekspiry, Danty i Szymborskie, Kubricki, Hitchcocki, Chapliny, Keatony. Churchille, Roosevelty, Hitlery, Salazary. Przeklinam wszystkie Jerze Waszyngtony tej planety. Wszystkie Che Gueveary, Attyle i Cezary. Przeklinam was, Fitzgeraldy, Hemingwaye, Kafki, Prousty, Dylany Thomasy. Przeklinam nawet was, Norwidy, van Goghi i inne Wojaczki. Przeklinam wszystkie Stachury i Napoleony. Marksy i Engelsy. Adamy Smithy i Skłodowskie-Curie. Przeklinam Fridy. Przeklinam Thatchery. Przeklinam wszystkie Coco Chanele. Da Vince, Lemy, Cortezy, Cervantesy − przeklinam po stokroć. Noble, Marco Pole i inne W. B. Yeatsy − przeklinam na wieczność. Wy, Einsteiny, Manny, Arvo Pärty. Wy Passoliny, Mussoliny, Garibaldy. Wy Baudelaire’y, Bukowskie i Kerouaki. Wy Caldwelle. Wy Hannibale. Wy Kartezjusze. Wy Kierkegaardy. Wy Nicki, tfu, Cave’y. Wy Trumpy, Koperniki, Lady Gagi. Wy Laxnessy, Londony, Steinbecki. Wy Staliny, Cortezy, Piłsudskie. Wy najgorsze Berie. Wy najlepsze Hugony. Wy Hamsuny, Kundery, Maradony. Wy Diogenesy, wy Nietzsche, wy Žižki. Wy Marksy, Hendrixy, Cobainy. Przeklinam, przeklinam, przeklinam. Wy Howling Wolfy, Mozarty, Lennony. Przeklinam, przeklinam, przeklinam. Wy Jaggery. Przeklinam. Wy Kolumby. Przeklinam. Wy Burnsy. Przeklinam. Wy Armstrongi, Papusze, Mendelejewy. Przeklinam was wszystkich. Przeklinam was po równo. Równam was z klątwą. I was, Darwiny. I was, Lutry. I was, wszystkie Nabuchodonozory. A Oppenheimery to już na pewno. A Marquezy po dziesięćkroć. A Putiny po stokroć. A was, wy Tomy Waitsy, wy Liszty, wy Chopiny narodów, was przeklinam najmocniej. A was, Opry Winfreye i Walty Disneye wszystkich miejsc i czasów, was, J.K. Rowlingi, Benjaminy Frankliny, Jacki White’y, Pułaskie, święte Jany, Konfucjusze, Brady Pitty, Nerony, Madonny, Wille Smithy, Tolkieny, Leniny, Eminemy, Pol Poty − przeklinam was po równo. I was, Karole Wielkie, Bismarcki, Ottony i Łukasiewicze. I was, Micińskie, Przybyszewskie i inne Kossaki. Przeklinam z całego serca. Przeklinam Mandele, Fidele Castry, Geronimy i Conrady, że o Keatsach, Coleridge’ach i Walterach Scottach nie wspomnę. Wy, Michaele Jordany, wszystkie Beckhamy, wszystkie Małysze i Trockie. Przeklinam te wszystkie Beny Guriony zaludniające ludzką pamięć, wszystkie Goebbelsy i Matki Teresy, i wszystkie pieprzone Generały Franki, i Dalajlamy, i Polańskie, i Maryliny Mansony obok Charlesów Mansonów, i Maryliny Monroe’y obok Borysów Pasternaków, wszystkie Monety, wszystkie Bursy i Gaudie, i Banksy, i Hondy, i Charlesy de Gaulle’e, i Toyody, i wszystkie Mahatmy Ghandie, i Suzukie jedne i drugie, i Saramagi, i Sobieskie, i Mickiewicze, Słowackie, Krasińskie i Saint-Exupery’y, i Hashimoty, i Camusy, i Caldwelle, i Ale Gory i Gory Vidale, i Bushe, Dickensy, Dickinsony, Virginie Woolfy, Nicki Drake’i, Karole Maye, Agathy Christie, Chryslery, bin Ladeny i Milosevice, i Husseiny, i Tony Blaire, i Lincolny, i Chucki Norrisy, i Bertrandy Russelle, Kissingery, Mahomety, Jezusy, Eriksony, Newtony, Buddy, Kardashiany, Sashe Greye, Kleopatry, Królowe Victorie, Elżbiety, i wszystkie Bobby Sandsy, i Michaely Jacksony, i Davidy Copperfieldy, i Tigery Woodsy, i Schwarzenegery, i gwiazdy opery, i Eltony Johny, i Elvisy Presleye, i Ronaldy, Rivaldy, Romarie i Rihanny, i Merkele, Clintony, Herzfeldy, Federery, Biebery, Coheny jedne, drugie, trzecie i czwarte, Sashe Barony, wszystkie Poniatowskie, Céline’y, wszyscy, którzy się starali i się im udało, wszyscy, którzy się nie starali i się im udało, wszystkie Kołłątaje, wszystkie Tove’y Janssony tej części wszechświata, wszystkie Lewisy, Hamiltony, Baryshnikovy, Roshany, Rodiny, księżniczki Diany, Spielbergi, Paule McCartneye, Leonardy DiCaprie, Jane’y Austeny, Johnny’y Deppy, Tutenchamony, Marki Twainy, Obamy, Houstony, Michały Anioły, Tomy Hanksy, Atkinsony, Neile Youngi, Travolty, Pocahontasy, Drakule, Warhole, Vaski da Gamy, Kimy Jongi Uny, Tarantiny, Jackie Chany, Clooneye, Yoki Ony, Salvadory Dale, Czyngis Chany, Rembrandty, Rasputiny, Hawkingi i Edgary Allany, Gutenbergi, Munche, Beethoveny, Clinty Eastwoody, Arethy Frankliny, Meryly Streepy, Bachy, Morrisony, Muhammady Ali, Roberty de Niry, Thomasy Jeffersony, Belle, Zuckerbergi, Pitagorasy, Al Paciny, Archimedesy, Keplery, Freudy, Orwelle, Boby Marleye, Kanty, Siedzące Byki i Reagany, Sinatry, Oskary Wilde’y, Timberlake’i i inne Jamesy Deany, Bruce’y Lee, Jamesy Cooki, Hadriany, Augusty, Tyberiusze, Kaligule, Klaudiusze, Springsteeny, Shakiry, Stepheny Kingi, Clarki Gable’e, Amy Winehouse’y, Eddie Veddery, i wy, bezimienne garstki wybranych zwycięzców, zdobywców, odkrywców, wynalazców, artystów, inżynierów, podróżników, bogaczy, szczęściarzy, zakochanych, spełnionych, wy, wąskie grona tych najsprytniejszych, najwytrwalszych, najsprawiedliwszych.

Widzicie, ile was jest? Wcale nie jesteście tacy wyjątkowi.

Przeklinam was w imieniu tych, co umarli w męczarniach, ale poza światłem reflektorów. W imieniu tych, co żyli i pomarli bez celu, bez sensu i bez pamięci. W imieniu bogów zostawionych poza panteonem. W imieniu pisarzy, których nigdy nie obejmie żaden kanon. W imieniu sportowców wyklętych poza podium. W imieniu biegaczy, którzy wiecznie przybiegają ostatni. W imieniu zwolnionych trenerów przegranych drużyn. W imieniu niespełnionych marzycieli. W imieniu bezimiennych sierot. W imieniu mięsa armatniego. W imieniu ćpunów, pedofili, niewolników i morderców. W imieniu zakopanych w masowych grobach analfabetów. W imieniu nieuleczalnych hazardzistów. W imieniu żebraków, pijaków, i każdego przegranego jakiejkolwiek loterii. W imieniu wypalonych. W imieniu zniechęconych. W imieniu śpiących. W imieniu przegranych.

Przeklinam odkrywców, zdobywców, artystów, inżynierów, biznesmenów, polityków, i wszystkich zwykłych, szczęśliwych ludzi. Przeklinam wszystkich, którym się udało. Pieprzę was. Nie: ja was pierdolę. Przeklinam wszystkich wygranych tego świata, właśnie dlatego, że im się powiodło. Nie obchodzi mnie, jaki był w tym ich własny udział. Mam to gdzieś.

Przeklinam wszystkich pamiętanych. Przeklinam wszystkich docenionych. Przeklinam wszystkich nagrodzonych. Przeklinam wszystkich płodzących sukces, tych roześmianych i tych smutnych, tych ładnych i tych brzydkich, tych mądrych i tych głupich, tych dobrych i tych złych, przeklinam ich wszystkich. Przeklinam wszystkich, którym się udało. Przeklinam wszystkich, którzy nie boją się sięgać po swoje. Przeklinam wszystkich pewnych siebie. Przeklinam wszystkich, którzy dostąpili choć pół zaszczytu, choć wzmiankę w gazecie, choć pochwałę recenzenta. Przeklinam wszystkich, których nagrodzono za lenistwo. Przeklinam wszystkich, których nagrodzono za ciężką pracę. Przeklinam wszystkich leżących w jasnym słońcu historii. Przeklinam każdego, o kim napisano książkę. Przeklinam wszystkich wygranych.

Rzucam na was klątwę. Imię klątwy jest: wściekłość.

Hameln zbudowano na milczącym nieszczęściu zakneblowanych przez historię. Nieszczęściu tych, którym się nie udało. Tych, którym nie wyszło, z jednego, banalnie prostego i nieskończenie przerażającego powodu: bo było ich zbyt wielu.

Misery is the river of the world.

Pytanie brzmi: co z tym zrobimy?

OJCIEC ANTELM

Co z tym zrobimy?

Proponuję Wam najprostsze, najefektywniejsze wyjście z takiego położenia: ucieczkę w wyobraźnię.

Proponuje Wam zatkanie uszu i zawinięcie się w kokon. Proponuję zrobić użytek z potęgi Waszych głów. Mianowicie, wyobraźmy sobie, że jest zupełnie inaczej. Wyobraźmy sobie, że nie jest tak, jak jest. Wyobraźmy sobie − na początku dla zabawy, potem jako przymus, grożący wieczną (sic!) torturą − że istnieje ktoś potężny, potężniejszy od nas i naszych głów, od naszych sumień, serc i ramion, i że ten ktoś wykorzystuje swoją miażdżącą przewagę, żeby ukazywać nam się w wyszukanych, wykwintnych i tajemniczych formach: płonącego krzaku, słupa dymu, ba, nawet jako jeden z nas.

I teraz, występując pod wyżej wymienionymi formami, objawia się jakimś dwóm promilom ludzkości istniejącej na przestrzeni wieków, ale stosuje pewną sztuczkę: wszyscy, zarówno ci, którzy widzieli płonący krzak, jak i ci, którzy przeczytali o nim w książce, muszą przekonać własne głowy, że cała sytuacja jest prawdziwa. Sztuczka nazywa się wiara, a jest sztuczką nie dlatego, że przypomina tresowanie zwierząt w klatce, ale dlatego, że będąc udręką, torturą, wyrafinowanym testem, poniżeniem i wzmaganiem pragnienia, zostaje nazwana… łaską.

Tak, moi bracia. Wiara, czyli tortura dręczącej niepewności, od której zależy o wiele więcej niż Wasze życie, bo cała Wasza wieczność, jest łaską.

Wyobraźmy sobie to wszystko. Po co?

Bo oto mamy winnego. Mamy na kogo zrzucić winę za to, że jesteśmy.

I wtedy będzie nam łatwiej. Czujecie tę ulgę? Czujecie? Nasze położenie nie jest już winą niczyją. Nie jest przypadkiem. Nie jest wypadkową działania jakichś praw. Jest intencjonalnym, wyrafinowanym, szczegółowo obliczonym działaniem z premedytacją, przeprowadzonym, i wciąż przeprowadzanym, przez jeden, ogromny, nieskończenie okrutny umysł.

Czujemy się lepiej, prawda? Łatwiej cierpieć pod cudzym butem niż przez robaka, który zjada cię od środka.

Jedyna ucieczka od płaskości Ziemi, jedyna ucieczka od ciężkości świata, to ucieczka w wyobraźnię.

SZCZUROŁAP

Misery is the river of the world.Co z tym zrobimy?

Od nieszczęścia można uciekać, można się przed nim kryć, bronić, udawać, że go nie ma.

Na przykład można wierzyć, że nieszczęście jest tylko tymczasowe. Wprawdzie wiara nie jest łaską (jest udręką, torturą, nieustanną niepewnością), ale i tak nie da się od niej uciec (nie da się nie wierzyć w nic, nie da się myśleć bez założeń), dlatego najprościej jest wierzyć w rzeczy najprzyjemniejsze. Na przykład w to, że ból przeminie, i zmieni się w nieskończony orgazm ducha.

I nie ma w tym nic złego. Tak jak nie ma nic złego w dzieciach, które zasłaniają sobie oczy ze strachu przed nocą.

Można też inaczej. Można się zabić. Można odebrać sobie życie. I to wyjście również jest ucieczką. Ucieczka ta wymaga ogromnej odwagi, siły i determinacji, ale wciąż pozostaje ucieczką.

Tak, od nieszczęścia można uciekać, ale ja proponuję coś innego: rzucić się mu w twarz.

Jak?

Melodią.

Ta bowiem nie jest ani chowaniem się, ani ucieczką, ale rzuceniem się w sam środek bezsensu i cierpienia, żeby przetworzyć je na coś wartościowego.

Co to jest Melodia? Melodia to wszystko, co piękniejsze od ciszy.

Melodia nie jest ucieczką. Melodia to sposób na zmierzenie się z ciemnością, która nas otacza. Na zmierzenie się z nią, nie na ucieczkę. Ucieczką jest zamykanie się w prostych hasłach, prostych wiarach, unikanie rozliczeń, unikanie wniosków. Nadzieja − to jest ucieczka. Melodia nie jest ucieczką. Jest walką z rzeczami, z którymi wygrać się nie da. Dlatego jest piękna.

Melodia nie potrafi opowiadać prawdy. To tak jak z opowieścią: im bliżej prawdy chce być, tym większym jest kłamstwem. Tylko opowieść będąca zmyśleniem mówi prawdę. I tak jest z Melodią. Jeśli Melodia mówi Uwaga, teraz opowiem prawdę, o tym, co naprawdę się zdarzyło, jest fałszywa i nie można jej wierzyć. Jeśli Melodia mówi Uwaga, teraz będę kłamać, wtedy jest uczciwa.

Melodia nie jest życiem. Nie jest odbiciem życia. Nie jest mimesis. Jest czymś zupełnie innym: sokiem z maku, magicznym proszkiem, lekarstwem i buntem przeciwko zasranemu porządkowi świata.

Kwiecień-Maj 2019, Bochnia-Kraków

Ilustracja: Paweł Harlender

Redakcja: Paweł Harlender

Korekta: Nina Czarny


Jakub Wiśniewski – muzyk, tekściarz, z zawodu autor techniczny. Publikował w “Dzienniku Polskim”, Korporacji Ha!art, “Wizjach”, “Helikopterze”, kwartalniku “KONTENT”, “Interze-“, “Obszarach Przepisanych”, “Stonerze Polskim”, “Zupełnie Innym Świecie”. Finalista naboru do projektu “Pierwsza książka prozą 2020” organizowanego przez Biuro Literackie. Wokalista duetu Kirszenbaum, z którym nagrał w Polskim Radiu debiutancki album “Stypa komedianta” (Karrot Kommando, 2019).