11 lipca 1996 roku śmierć wisiała nad ringiem. Andrew prowadził na kartach wszystkich sędziów. Znałem się z Big Daddym. Trzymał lodówkę w sypialni. Po tym jak Polak szedł przez ubiegły rok, powiedziałem Riddickowi: musisz zrzucić kilogramy, Daddy.
Lubiłem pokręcić się dookoła ringu. Wypalić papierosa tu, wypalić papierosa tam. Raz na jakiś czas rzucałem okiem na starcie. Bóg wie czemu Gołota zaczął zadawać ciosy poniżej pasa. Tak, a później ta słynna zadymka! Oberwałem łokciem w nos. Skulony wytoczyłem się poza widownie. Przez załzawione oczy zauważyłem Rudiego Giulianiego. Skitraliśmy się w szatni Polaka. Trudno w to uwierzyć, ale Gubernator Nowego Jorku okładał lodem mój złamany nos. W Medison Square Garden latały krzesła. Wyciągnąłem z płaszcza ciepłą puszkę Bud Light’a.
Bóg wie czemu kilka dni później, 17 lipca 1996 roku, Boeing 747-131 spadł z nieba. Z Jane Munroe na pokładzie. Podgrzanie temperatury paliwa do możliwości zapłonu. Smok łakomie okręcił się wokół gniazda, karmiąc gardło ptaszyną.
Obudził się po czterech miesiącach z przyklejonym na pot do drżących palców papierosem. Z dnia na dzień robiło się coraz ciemniej. Wszystkie czeki zostały zrealizowane. Bob Munroe najpierw delikatnie uchylił drzwi, pozwalając, by poranny wiatr przedmieść wpadł pozrzucać listy z kuchennego stołu. Następnie w szparę pomiędzy drzwiami a framugą wsadził nos. Długo wąchał, aż w ustach poczuł metaliczny posmak. Wyszedł przed dom, pokonał trzy schodki, stawiając kroki jakby wchodził do wody. Po drugiej stronie ulicy sąsiedzi przyozdabiali światełkami domy. Nie wiedząc, co zrobić w odpowiedzi na ludzkie głosy, wsadził dłonie w lichą kupkę śniegu. Zwymiotował. Potem ogolił się, zawiązał krawat po raz pierwszy od pogrzebu małej Jane.
Minął drugi albo trzeci dzień od mojego powrotu do redakcji, gdy w gabinecie bossa wydano na mnie wyrok.
– Musisz być na Gołota-Bowe II w Atlantic City. Potrzebuję tam tłustego kota.
– Jestem Tygrysem – odparłem.
– Jesteś pierdolonym tygrysem, Bob. Dostaniesz chłopaka do pomocy.
Bob, jeszcze jedno, o co chodzi z tym zaklejonym nosem?
– Czuję smak zapachów – powiedziałem i zacząłem się rozglądać za ciężarem szklanki.
Chłopak ważył jakieś 121 funtów, choć nieprzerwanie pakował żarcie do ust. Był szybki. Zatrzymywaliśmy się na stacji paliw, mówiłem: bądź tak uprzejmy i skocz staremu po rum. Masz minutę. Po 30 sekundach uruchamiałem silnik, po 45 sekundach zaczynałem toczyć się na pierwszym biegu. Młody zawsze mnie doganiał. Kocham moją dziewczynę Rhondę, mówił. Jest najpiękniejsza na świecie, a pana teksty są wspaniałe, mówił. Kupuję The Ring, żeby pana czytać, panie Munroe. Ta gablota jest jak marzenie, mówił. Jedź, na miłość boską, uważa,j jak prowadzisz. Mknęliśmy w ciemną noc na południe. W grudniowe zaćmienia czerni.
Osiągnęliśmy New Jersey, uchyliłem okno. Sztachnąłem się powietrzem. Poczułem w ustach zapach grillowanej kiełbasy. Gołotę znowu zdyskwalifikują, powiedziałem. Obudź mnie w City.
Siedzieliśmy w trzecim albo w czwartym rzędzie. Młody nigdy nie był tak blisko. Oglądałem lśnienie jego oczu przy każdym ciosie, jakby w tęczówce pękały paryskie wazony Emila Galle. Wiedziałem, że skończy się źle.
Po walce poszliśmy na piwo. Jeśli o mnie chodzi, panie Munroe, to potrafię trzymać język za zębami. Mam uciułaną sumkę. Następnym razem mógłbym się dołożyć do puli, mówił.
Zostało kilka godzin do poranka. Bob Munroe w pełnym rynsztunku w hotelowym pokoju: kapelusz, okulary przeciwsłoneczne, zaklejony nos, płaszcz. Dyktuje telefonistce w Nowym Jorku relacje z rewanżowego starcia Andrzeja Gołoty z Riddickiem Bowe.
Za oknem dwie nastolatki kręcą pijane bączki na wrotkach. Co jakiś czas o beton roztrzaskuje się pusta butelka wyciągana przez jedną z nich z plecaka drugiej. Bob Munroe otwiera okno, w którym staje. W ustach czuje smak musu malinowego. Krzyczy: poczekajcie na mnie! I wychodzi.
Ilustracja: Sandra Bąk
Korekta: Michał Rymaszewski
Kamil Salamon –
Sandra Bąk – zajmuję się pograniczem sztuk wizualnych: malarstwem, rysunkiem, performansem artystycznym, wideo i instalacją. Poruszam zagadnienia kobiecości w swojej sztuce i jej transgraniczności w życiu codziennym w szczególności przyglądając się wnętrznościom i jej związkom z naturą i świadomością pochodzenia. Wracam do swych marzeń sennych, minionych obrazów z dzieciństwa, które mocno zapisały się na matrycy tożsamości i ewokują pewne aktualne postawy.