PROZA – Letni chamski dryf. Fragment 5

Kamil Kawalec | Opublikowano w: #9, literatura

– Problem jest o tyle istotny, że zatrucie dotarło do wszelkich meandrów odcinka górnego aż po dolny – mówi do mnie człowiek z Organizacji.

Jego słowa chlusnęły mi w twarz jak wiadro wody, wylane na chodnik przed lokalną pizzerią. Grubo. Troszkę mi się odleciało, ale czy jest się czemu dziwić? Dodatkowo, czuję, że coś dzieję mi się w żołądku. Chyba zaczynam sobie wkręcać. Chociaż, słowo daję, czuję jak coś się tam wywraca i bije, jakby doszło do niespodziewanego przemieszania treści. Nie no, chyba tylko sobie wkręcam. Tylko, wskutek czego? Czy to zemsta bogów za podsłuchiwanie sąsiedniego stolika? Może to kolo z Organizacji rzucił na mnie czar, bo zauważył, że troszku odlatuje w inną stronę. A przecież miał mi przekazać ważne info na temat zanieczyszczenia Odry. Faktycznie, wygląda na takiego co niby chce pogadać, a w rzeczywistości wplata w swoją wypowiedź zaklęcia. Może to takie czary, w których wcale nie chodzi o słowa, tylko o sposób mówienia? O intonację i melodykę? Tak jakby to między nimi wytwarzał się ładunek mający moc np. do namieszania mi w brzuchu tak, żebym się porzygał.

No cóż, ewidentnie czuję jak mi się kotłuje w brzuchu. Istny chaos. Feeria dźwięków perkusyjnych. Na początku jakby krótkie przejście zagrane na werblu i tomie. Potem, coś zbiera się u dołu i niczym zamieszane chochlą na raz, podniosło się i runęło jak grom. Blasty, blasty i jeszcze raz blasty. Drobna korekta dźwięku. Pasaże gęstych uderzeń, rozprowadzone po panoramie brzucha. To nie deszcz, a jednak, brzmi jak stukanie pękatych kropel po rynnie. Dźwięki rytmicznie pulsują w nieregularnym stosunku akustycznym, od trzydziestu procent z lewej do siedemdziesięciu procent z prawej strony. Urwane osobliwie. Wtem, crescendo na kiszkach. Bach! Potężny strzał werbla przerywa dotychczasowe tremolo. Nastaje cisza, po której wewnętrzny dyrygent daje znak do rozpoczęcia kolejnej części. Tym razem synkopowanej w metrum trzy czwarte. Idzie cały pattern, a więc stopa, werbel, hi-hat. Beat zaczyna się rozpędzać. Przyspiesza dwukrotne. Wchodzi świst jelita. Bulgotanie przypominające murmurando wykonywane po wypiciu zbyt dużej ilości gazowanego napoju. Po mniej więcej szesnastu taktach, dochodzą cykacze tj. Coś a’la shakery i tamburyny o niskim, ciemnym rezonansie. Tworzy to wrażenie przestrzeni wypełnionej lekko chrzęszczącymi, kruszącymi się brzmieniami. Jakby połączyć dźwięk ugniatania folii bąbelkowej z łamaniem wafelków. Już czas. Spektrum zaczyna puchnąć pod wpływem natychmiastowej kompresji…

– Zapewne, w naszych rurach już kręci się toksyczna woda… – czarodziej z Organizacji twardo prowadzi swoją opowieść, jakby w ogóle nie zważał na moje dolegliwości.

– Bez znaczenia czy mieszkasz w bloku z wielkiej płyty, na ostatnim piętrze czy na parterze domku z ogrodem, źródło wciąż pozostaje to samo. Oczyszczalnie nie wyrabiają. Nie są odpowiednio monitorowane, konserwowane. No, po prostu są zaniedbane, podobnie jak system wałów przeciwpowodziowych pod Opolem. To tylko kwestia czasu, aż wykryjemy pierwsze zatrucie u człowieka. A wtedy? Komu przyjdzie tłumaczyć się przed komisją lekarską, bo na pewno nikomu z tak zwanej “góry”. Mówię ci, coś się zmieniło. Widać to po obniżonym stanie Odry. Nie trzeba nawet żadnych specjalistycznych narzędzi. Widać gołym okiem! Wystarczy się wychylić za barierkę mostu. Z reguły woda sięgała do tej ciemnej linii, którą możesz zaobserwować na murze. Tymczasem, tafla wody znajduje się o metr niżej. Możesz tłumaczyć, że jesteśmy w mieście, że regulacja koryta rzeki na tym odcinku doprowadziła do rozłożenia się masy wody na dużą ilość odpływów i kanałów przecinających Wrocław, ale to nie jest ten case. Spróbuj pojechać gdzieś na obrzeża albo po prostu w miejsce, gdzie brzeg rzeki nie został wymurowany jak w centrum miasta. Choćby na mosty warszawskie. Tamtejszy brzeg, wydaje się naturalny, chociaż de facto i tak jest wzmocniony kamieniami i metalową siatką, które chronią przed zbyt szybkim wypłukiwaniem ziemi, zapewniając jeden (nadany przez konstruktora umocnień) kierunek. W przeciwnym wypadku, woda zaczęłaby podmywać ziemię, co w efekcie sprawiłoby, że stałaby się taka, jakby mniej asfaltowa. Czujesz to? Chodzi o to, że rzeka, zamiast biec na wprost jak od linijki, zaczęłaby w naturalny sposób meandrować, tworząc mokradła, rozlewiska itd. A tak, leci na wprost, nasza wodostrada, która wcale nie jest taka żeglowna, (jakby się wydawało) żeby nią puścić większe statki. Jedynie bareczki, łódeczki, pychówki.

Poziom wody ma znaczenie. Robi się coraz cieplej, temperatury sięgają średnio 28-34 stopni Celsjusza. W takich warunkach, przy tak niskim stanie wody, w Odrzyczce coraz goręcej, a nasze ryby są przecież przyzwyczajone do niższych temperatur. Nie wiem, jeśli tak dalej będzie to wysoce prawdopodobne, że dojdzie do zakwitu jakichś roślin. Z wody wyłonią się organizmy, które wyniszczą znane nam dotąd środowisko rzeczne, zmieniając je nie do poznania. Może powstaną jakieś nowe gatunki ryb? Superkrwiożercze albo ponadprzeciętnie inteligentne? A może będą to jakieś drobniutkie, malutkie organizmy, o których istnieniu nie będziemy wiedzieli, a które przez długi czas będą wchłaniały się w nasze organizmy. W ogóle, w ciała wszystkich zwierząt żyjących w pobliżu rzeki. Nieświadomi będziemy hulać “po swojemu”, a prawda okaże się taka, że będzie to hulanka po ichniemu. Innemu.

Właśnie zebrało mi się na mdłości. Minęło już chyba dobre trzydzieści minut, odkąd kręci mi się w brzuchu. Nic nie rozumiem. Przecież odkąd tu przyszliśmy, jedyne co zamówiłem to zwykłą wodę na lodzie. Próbuję kulturalnie odchrząknąć – dając tym znać, że ciągle słucham, chociaż temat zanieczyszczenia Odry wydaje mi się nieco zawiły i chętnie zrobiłbym sobie krótką przerwę, choćby na toaletę. Ech, niechcący się poplułem. Sięgam po serwetkę i dyskretnie próbuję wywołać kogoś z obsługi sali. Niestety, wszyscy są na drugim końcu. Chyba idą zapalić. Nerwowo błądzę wzrokiem po lokalu. Szukam kogoś, czegoś, co mogłoby mnie nakierować na… Jest! Za barem stoi osoba o falujących włosach i miękkiej sylwetce. Nooooo! Wyciąga rękę w kierunku lady. Widzę, jak przekręca kurek kranu i płynnym ruchem, odstawia szklankę na blat.

Kranówianka.

Powiedziałem to na głos? Żołądek zaczyna mi burczeć w strojeniu molowym. Przełykam ślinę. Oj, niedobrze. Czuję przyspieszoną akcję serca. Cała sala zamarła, jakby przechodzący tuż obok Dziej, chciał dobrze przyjrzeć się sytuacji. Wytrzeszczam gały, udając, że nie wszyscy mnie obserwują, myślami jednak jestem na odległym brzegu mojej głowy. Krzesło, na którym siedzę zaczyna się wiercić i zmieniać proporcje, tak jakby wyciągało nogi, a plecami rozpychało oparcie. W końcu, ma prawo czuć się trochę nieswojo w tak upalny dzień. Dobrze, że mam na sobie krótki rękawek, inaczej pot zacząłby ciurkiem lecieć po moich plecach, lędźwiach i pośladkach, robiąc krześle „basenik” w siedzisku. Dyskretnie zaglądam w krocze czy aby faktycznie nie powstał basenik z mojej mokrej dupy. Uff. Jest coraz goręcej i zaczynam kojarzyć, że chyba wjeżdża mi piguła. Wiosło łapie mnie za ramię i zbliża się do mnie. Wygląda tak jakby sięgał z końca sali, a jego sylwetka rozciąga się niczym zglitchowana. W ostatnich sekundach, o głowę, wyprzedza go jego oddech, który czuję aż za dobrze.

Frytki.

Skubany, zamówił f r y t k i. 

Ilustracja: Maria Czekańska


Maria Czekańska – poetka przed debiutem książkowym. Dotychczas publikowała m.in. w „Stonerze”, „Odrze”, „Wizjach”, „Liberté!, „Przekroju”, „Magazyn Suburbia” i „Babińcu Literackim”. Jej pasją jest chodzenie na skrajach. Jest autorką kilku wywiadów, które przeprowadziła m.in. z Elką Łapczyńską, Zofią Bałdygą, Iją Kiwą czy Piotrem Janickim. Urodziła się w 1995 r. Mieszka na Śląsku. Od niedawna pasjonuje się robieniem kolaży.

Kamil Kawalec (1993) – mieszkający w stolicy Dolnego Śląska animator i poeta, twórca antologii młodej poezji wrocławskiej Reguły gry (2021) i autor tomu Wieża Gabba (2022). Za obie pozycje nominowany do nagrody WARTO. Niestrudzenie broni w nim prymatu melodyczności nad komunikacją w poezji. Jest też muzykiem grupy ŻÓŁ-Ć i nosi dywan na czole.