Wieczorami chłopcy wychodzą spod kopuły i zapierdalają w terraformacji. Jeżdżą koparkami, rzucają kamieniami i patrzą na martwą planetę, która nie chce ich znać. Wieczorami chłopcy wychodzą spod kopuły, bo wieczorami Słonko nie napierdala radiacją. Nie zejdzie im skórka z noska i twarzoczaszki, a zwykły skafander wystarczy, i można udawać, że można na spacer pójść. Wieczorami chłopcy wychodzą spod kopuły i śmieją się z tego, że marzyli o życiu w dalekich krainach. Spoglądając na wskaźniki butli z tlenem, dyskutują o wenusjańskich holowidach. Wieczorami chłopcy wychodzą spod kopuły i wstrzymują oddech. Patrzą w stronę Słońca, które zachodzi za daleko i na trzy sekundy uchylają szybki hełmów, a zimny dwutlenek węgla omiata im twarze.
***
Minęło dziesięć lat odkąd statki drugiej ludzkiej cywilizacji wyściubiły w końcu swoje wypolerowane nosy zza gęstej atmosfery Wenus i odmieniły oblicze Ziemi, tej Ziemi. Pierwsza ludzka cywilizacja nie protestowała. Pierwsza ludzka cywilizacja leżała właśnie na deskach kosmicznego ringu, wykończona kombosem z odrobinę zbyt agresywnie zmieniającego się klimatu i kolapsu systemów politycznych, a po jej konającym, kolektywnym cielsku biegały wielkie jak psy wirusy szaberdziesiątej fali pandemii i szykowały się, żeby zrobić fatality.
To poszło bardzo szybko, nie? Najpierw interwencja humanitarna, potem transfer technologii, potem pobudka, że jednak na planecie jest zbyt grubo, żeby ją szybko naprawić i nie będzie tak łatwo, jak wszystkim – łącznie z Wenusami – się wydawało. W końcu po kilku latach okresu przejściowego dostaliśmy tę wymarzoną stabilizację, orbita została otwarta i w trybie przyspieszonym nastąpił akces planety Ziemia do Federacji Słonecznej. Federacja składała się z metropolii z siedzibą na Wenus i kilkuset niby-kolonii po kilkadziesiąt osób każda, rozsianych na Marsie i po pasie asteroid. To miało się teraz zmienić, miała nastąpić ekspansja, jak w tej ziemskiej serii książek i serialu, który z opóźnieniem dolatywał na Wenus i ponoć był tam wielkim hitem, rozpalając wyobraźnię oraz ambicję jej mieszkańców. Były plany, była polityczna wola i społeczne poparcie, tylko robić nie było komu i latać w zimny kosmos. Nic dziwnego, że pomysł interwencji humanitarnej na Ziemi spotkał się na Wenus z dużym entuzjazmem. I tak to się zaczęło.
Od czasu otwarcia orbity sześć lat temu aż do dziś na Marsa i okoliczne asteroidy wyleciały setki milionów pracowniczek i pracowników z planety Ziemia. Wśród nich jest około trzech milionów Polaków. Postanowiłem porozmawiać z kilkorgiem z nich i zapytać ich o moment, w którym zdecydowali się opuścić planetę i wyemigrować za pracą do jednej z Wenusjańskich kolonii.
***
Plotka szła tak: Jak pierwsze Polaki-marchwiaki wylądowały w swojej ekostrefie, to zanim nadmuchali pierwszą kopułę, jakimś cudem stał tam już pomnik papieża wyjebany na dwa metry. W plotce było ziarno prawdy czy dwa, bo papież stał faktycznie, ale w formie holocenzopapy i nie na dwa metry, tylko na 100 metrów kwadratowych. Mars, nie Mars, śmieszki są mocne w narodzie.
Wiesz, to wszystko jest zabawne, ale tylko do momentu, w którym przestaje być. Ten papież najpierw mnie rozśmieszył, ale potem dotarło do mnie, że w tym szale kolonizowania nikt nie próbuje ułożyć tego w jakąś spójną historię. Ok, ludzie tam jeżdżą, ale po co, dlaczego, gdzie pracują, w jakich warunkach? Czy ktoś w ogóle interesuje się ich prawami? Z kolonii dochodzą do nas strzępy informacji, doniesienia przekazywane przez różne facebooki lub wenusjańskiego Voyeura. Nikt tego nie składał do kupy. W moim portalu akurat połączyli mój dział społeczny z sekcją konsultacji astrologicznych, więc złożyłam wymówienie, wzięłam zaliczki od trzech content brokerów, wybłagałam jakiś sponsoring u producenta energoli i przyleciałam tu sama.
Z jakiegoś powodu marchew wysiewana z polskich nasion dawała sobie radę pod kopułami na Marsie wyjątkowo dobrze. Opłacało się przekwalifikować na produkcję nasion, były z tego konkretne pieniądze do wzięcia, duże dopłaty, no i ten kosmos też robił robotę.
Wypełniałem akurat ankietę na temat jakości naszych marchewek, żeby załapać się do programu. Mój stary siedział wtedy na ganku, jarał szluga i prowadził niekończący się monolog:
– Wiesz co, kurwa? Za Unii to było dobrze, dopłaty były, wspólny rynek z jasnymi regułami był, dobrze było. Wolność była. Żaden komuch z obcej planety nikomu nie mówił, jak ma żyć. Teraz co? Niby Federacja Układu Słonecznego, Federacja-srederacja, wszystko rządzone przez Ruskich z Wenusa, a moje marchewki mają latać na Marsa, ale nie mogą, bo są za mało czerwone, taka to jest federacja, Ruskie z kosmosu nami rządzą no i co z tego jest, chujów sto jest. Tak, kurwa, jest, tak napisz w tej swojej ankiecie, chujów sto, sto chujów, słownie 100.
Starzy zupełnie nie kleili tego, co się działo wokół nich. Już przed interwencją było różnie, ten świat tak zapierdalał, że brakowało im zwojów w mózgu, żeby to ogarnąć. A teraz to już w ogóle nie szło się porozumieć. Nas trochę na wiosce zostało, po pandemiach siedzenie ze starymi to była główna opcja na przetrwanie. Może byliśmy bez szkół, ale mieliśmy pomysły, chyba nawet jakieś zasoby intelektualne. Ogarnialiśmy, że to są szanse, że jak teraz wskoczysz na kosmiczny wózek, to możesz siedzieć na planecie i dobrze żyć z handlu z koloniami. Ale oni, nasi starzy, trzymali wszystko w łapie i chcieli robić po staremu. Wiesz, historia stara jak świat. Nie mogłem tak dłużej.
Robiłam wtedy zlecenie w spisie społecznym. To była moja pierwsza praca na umowę od czterech lat. Wysłali mnie akurat na wieś, gdzieś przy granicy z Czechami. To był ten pierwszy spis, zaraz po interwencji, ja byłam trzeci rok na trzecim roku studiów, bo… bo tak wyszło. Nie ja jedna wtedy. Bardzo potrzebowałam wtedy tych pieniędzy. Ta robota była dość wymagająca, Wenusy pytały o różne rzeczy, o które u nas się nie pyta. Ludzie byli wkurwieni, ale nie było dyskusji. Jezu, jeszcze wtedy nad Warszawą był ten statek, który miał cyrylicą napisane na burtach „Lucyfer”. Wenusy mocno nie ogarniali różnic kulturowych, to było serio ostre. Ten spis był bardzo potrzebny, ja to wiem, mam wykształcenie kierunkowe, więc to wiem, ale ludzie byli serio wkurwieni.
„Sprzedaliście Polskę kosmitom” mówi wtedy do mnie starsza pani w chuścinie i gumiokach z Pull&Beara, a ja stoję naprzeciw niej cała czerwona i zupełnie nie wiem, co jej odpowiedzieć. „Wyskurwysynyjebane, pierdolone kurwa, tfu, sprzedaliście Polskę kosmitom, kurwa wasza zajebana w dupe mać” – i tu następuje jebnięcie jajkami o solarasfalt na drodze świeżo zbudowanej za hajs z Federacji. Sama już nie wiem, czy to było już jebnięcie symboliczne, czy jeszcze nie. Wiem za to na pewno, że ani się od tej pani już nic więcej nie dowiem, ani mi nie podpisze, że robiłam z nią ankietę, ani nawet nie przywiozę prawdziwych jajek do domu na weekend i znowu będziemy jeść z proszku. No super.
I to był ten moment. Dotarło wtedy do mnie: użeram się z ludźmi, którzy są dla mnie zupełnie obcy, jem jajka z proszku, jem jakieś inne granulaty, bo na nic innego mnie nie stać, łykam milion preparatów na wirusy, na gorąco, na wilgoć, na wektorowe choroby przenoszone przez robactwo, o którym do niedawna nawet jeszcze nie wiedziałam, a przyleciało, bo nagle tu jest cieplej – i wtedy właśnie dotarło do mnie, że ta planeta już jest dla mnie obca. Że na Marsie, czy nawet na asteroidzie, nie będzie o wiele gorzej, a przynajmniej nie będę musiała się szarpać z brakiem pracy i byciem czołganą przez system, który traktuje mnie jak zbędny balast.
Albo kiedy regularnie co dwa dni dzwoni do ciebie na holofonie laska z windykacji i cię pyta, czy jesteś swoim dziadkiem i kiedy oddasz jakiś nominał, o którym nawet nie wiesz, ile ma cyfer, a ty jej mówisz, „nie, kurwa, nie, nie, mój dziadek nie żyje, a ja nie jestem nim, i czy do kurwy jebanej blagi nie ma jednego jebanego człowieka w waszym jebanym lichwokorpie, który mógłby wziąć i zanotować, że nie odpowiadam za jego długi, że nawet zrzekłem się spadku?”, a ona ci odpowiada w tym momencie, ona ci odpowiada, ten jebany ludzki nośnik do wypluwania tekstów ze szkolenia z jebania biednych ludzi na hajs, ona ci odpowiada, że ona, że – wytłuść to, napisz wielkimi literami, daj tam jebaną kursywę – że ona kurwa chce, że chce,
ŻE CHCE CI POMÓC
No nie byłem zadowolony.
Ja wtedy dopiero co wyszedłem ze szkoły, z nauczania zdalnego. Rodzice nie żyją, wypadek samochodowy, nie pamiętam ich nawet. Wychowywali mnie dziadkowie. Babcia zmarła 12 lat temu, dziadek niedawno. Nie mam zawodu, trochę nie mam nic, trochę nie mam nikogo. Akurat wtedy minęło parę miesięcy, jak skończyłem 20 lat, mieszkałem ciągle w mieszkaniu po dziadkach, które formalnie już nie było moje.
Żeby wziąć i spiżdżyć z planety potrzebowałem jednego telefonu od tej biednej pindzi z windykacji, która zresztą jest pewnie tak samo skrzywdzona życiem jak ja. I jeszcze informacji od darmowego prawnika z osiedla, że on to w sumie nie wie, co zrobić, żebym nie musiał im oddawać pieniędzy, których nigdy na oczy nie zobaczyłem. Bo – jak on mi to tłumaczył – jakiś jebany śmieć w jebanym parlamencie sprzedany jebanemu lichwakorpowi tuż po interwencji z Wenus wykorzystał chaos, wykonał jakiś myk i zrobił prawo, które stanowi, że mogą mnie bezkarnie dojeżdżać.
***
To jest bardzo trudne, żeby zrozumieć, co się teraz wokół nas dzieje – a wytłumaczenie tego innym trochę zaczyna mnie przerastać.
Teraz na pozór jest w miarę prosto, bo tak:
Jest Wenus – stąd idzie technologia, zasoby, wizja. I stąd idzie władza, jakichkolwiek miękkich i okrągłych słówek by nie używali, żeby nazwać relację między nimi a nami.
Jest Ziemia – stąd idą, jak to ładnie się mówi, budowniczy nowych światów, czyli zasoby ludzkie od brudnej roboty, których Wenus nie ma i nie chce mieć. Zasoby ludzkie mają robić terraformację, kopać minerały, być płodni i rozmnażać się, żeby uczynić sobie cały układ słoneczny poddanym. Zasoby ludzkie mają być wdzięczne za to, że zostały uratowane z planety, która powoli zdycha w oparach potu swoich przegrzanych i rozgorączkowanych mieszkańców. I najczęściej wdzięczne są, bo alternatywa nie jest ciekawa.
Jest Mars i są asteroidy – tutaj się jedzie po lepsze życie. Tutaj jest terraformacja, radiacja, zimno i pył, mrok i kamienie.
Więc teraz jest niby już prościej zrozumieć, co z czym, ale to tylko teoria. Niewiele wiemy o ludziach z Wenus. Tak naprawdę nie wiadomo ciągle, skąd się wzięła druga ludzka cywilizacja. Nie ma oficjalnej wersji, nikt z nich nie uznał za istotne, żeby wytłumaczyć, jakim cudem mieszkają w miastach w chmurach na planecie, która jest gorąca jak piekło.
Są plotki i ploteczki: że to potomkowie Rosjan i Polaków, którzy w 1825 roku założyli na Wenus protohippisowską komunę. Że wywiózł ich tam car Aleksander (tak, nie umarł wtedy, kiedy mówi Wikipedia; nie, tym bardziej nie został tym mnichem, o którym mówi też Wikipedia). Że artefakt – jakżeby inaczej – starożytnej kosmicznej cywilizacji, dzięki któremu polecieli sobie precz, sprzedał im kosmita-szarak. Że 150 lat później ten sam szarak odnalazł się w ścisłym kierownictwie PZPR, i że są na to ponoć zdjęcia i kwity w jakiejś szafie pancernej. Że ci wszyscy kosmici-szaracy siedzą na planecie X, ostatniej w układzie słonecznym, i sterują całym tym cyrkiem z tylnego siedzenia. Ale to wszystko, to już jest temat na inną historię.
Pamiętam taką scenę: sąsiadowi właśnie przywieźli kombajn zaadaptowany do podróży kosmicznej, rozładowują go z lawety, a ojciec kręci się po podwórku jak smród po gaciach, mle pod nosem kurwę za kurwą, odpala szluga za szlugiem, aż w końcu mówi do mnie:
„Za Unii to przynajmniej kombajn w dieslu sobie mogłem kupić nowy za dopłaty, a teraz co, mam se ich tą smołą przemalować i niby co, w kosmos na nim mam sobie latać? Już ja znam takich co polecieli tam na kontrakt, już ja wiem jak oni tam skończyli, piętnaście raków nowotworów, guzami nasrane jeden na drugim narośnięte. Ty kurwa sobie zapamiętaj moje słowa: siedzieć na dupie na planecie, nie latać na Marsa, na asreojdy, ani na żaden jebany teraforming, nie dać się skusić na to gówno”.
Tydzień później sąsiad zaczął pluć krwią, a za dwa miesiące zabrało go pogotowie. Rak płuc. Nie zdążył nawet odpalić swojego nowego kosmicznego kombajnu, nie zdążył polecieć poza orbitę. Raka dostał typowego od smogu, od syfu z pieców grzanych gumofilcami.
Te czarne kombajny działają tak: Oddajesz swój pojazd do takiej firmy, którą Wenusy zainstalowali w paru miejscach w kraju. Pojazd ma być ciężki, mocny, użytkowy. Może być kombajn, większy ciągnik, ciągnik siodłowy z przyczepą, widziałem nawet kogoś, kto wybłagał przeróbkę starej bety. Firma rozbiera pojazd na części pierwsze, pokrywa go tą dziwną czarną substancją, co ci robi rzeczy w głowie jak za długo na nią patrzysz. Montują panele słoneczne, jakieś silniki dodatkowe, dodatkowe wyposażenie do środka, trochę elektroniki, ale zadziwiająco mało. Potem jedziesz tym kombajnem do specjalnej stacji, wywożą was grupowo promem na orbitę i cyk, i koniec, latasz i robisz zlecenia, co akurat jest do roboty.
Sprzedałem swoją część gospodarstwa, którą miałem jeszcze po dziadku. Kupiłem ten czarny kombajn od sąsiadki, wdowy po sąsiedzie z rakiem. Ojciec do tej pory się do mnie nie odezwał.
Albo na przykład: życie na planecie i inwestowanie w nie. Co masz do wyboru? Zapierdalać jak dziki kojot w megakorpie? Zlać wszystko i próbować załapać się na ten niby podstawowy, co każdy go może mieć, ale pod milionem warunków? Patrzeć na reklamy, liczyć się z geopolityką przy każdej większej decyzji? Albo z klimatem? No bo jak ocenisz, czy warto brać kredyt w tym kraju czy w innym, skoro nie wiesz, czy za dwa lata tam nie będzie akurat wojny albo, jeszcze lepiej, pustyni? Bo co z tego, że odkryliśmy drugą cywilizację na sąsiedniej planecie, skoro po chwili euforii wszyscy ci, co rządzą tym kawałkiem ziemi, wrócili do betonowania każdego jego fragmentu i cięcia drzew, żeby szwagier zarobił na stolarce? Wiesz co? Zrobiłabym im taką Norymbergę, że by sznura brakło na całym kontynencie.
Na asterojdzie może jest trudno, ale wiem, co może mnie spotkać. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Ale przynajmniej jest przewidywalnie i mogę planować do przodu. A na planecie jest chuj, tyle ci powiem. Tu ziemia przyjmuje wszystko co z nią robisz. Kopiesz, stawiasz kopułki, robisz tunele do mieszkania. Jest trudno, ale stabilnie. Jak się coś spsuje, zawsze można na inną skałkę przeskoczyć. A planeta dojebie cię suszą albo huraganem i co zrobisz? Gówno zrobisz. Ci co tam zostali, oni myślą, że wygrali, że ich stać, że nie musieli uciekać, że coś tam mają. Chuja mają. Ich dojebie i będą do nas spierdalać z podwiniętą kitą szybciej niż im się zdaje. To jest podstawowy problem, że oni myślą, że życie na planecie, która chce cię zmieść ze swojej powierzchni to jest jeszcze życie na swojej planecie. Pierdolę. Wolę asterojdę.
Moje najbardziej wyraźne wspomnienie z pierwszych miesięcy na Marsie jest takie, że wychodziliśmy z chłopakami wieczorem zaczerpnąć powietrza. Tak to się mówiło. Zaczerpnąć powietrza. Na chwilę wstrzymywaliśmy oddech, ściągaliśmy hełmy, i czuliśmy planetę na twarzy.
I jak dziś pamiętam, jak któregoś dnia poczułem, że wolę, jak Słońce świeci trochę dalej. Że to jest moja planeta. Że należę. Że pierwszy raz w życiu. Że pomimo, że każdego dnia wszystko na niej coraz bardziej chce mnie zabić, to ciągle spotykał mnie tam mniejszy wpierdol niż któregokolwiek dnia na Ziemi.
I wtedy zrozumiałem, że nie będę już miał innego domu, i poczułem, że chcę dowiedzieć się więcej o ludziach, którzy mają podobnie.
***
Kręciłam się przez parę lat koło różnych tematów związanych z interwencją z Wenus i później z kolonizacją, aż w końcu znalazł się ktoś, kto podzielił moją ciekawość. Od kilkunastu miesięcy mam stałe finansowanie. Więcej nie powiem. Prawda nas jeszcze mocno zaskoczy.
Latam swoim kombajnem wokół asterojdy i mielę odłamki po detonacjach skał. Jest stabilnie, jest bezpiecznie.
Zmiana w kopalni trwa 12 godzin. Potem masz 12 godzin odpoczynku. Potem znowu 12 godzin pracy i tak w kółko. Jeden dzień wolny w całości. Nie jest łatwo, czasem rzygam ze zmęczenia. Ale wciąż czuję się lepiej niż na planecie.
Byłem jednym z pierwszych w polskiej ekostrefie. Tak, zrobiliśmy tę holocenzopapę, było zabawnie, ale jeśli mam być szczery, to nie zrobiło na nikim specjalnego wrażenia. Przez jakiś czas pracowałem w terraformacji, z czasem udało mi się przenieść do administracji. Jest bezpiecznie, czuję się jak w domu, powoli leczę się z ciągłego wkurwu. W wolnych chwilach jeżdżę po Marsie i okolicach i odpytuję ludzi, dlaczego zdecydowali się opuścić Ziemię. Chciałbym kiedyś złożyć z tego książkę, żebyście ją przeczytali i zrozumieli, co robicie źle tam bliżej Słońca.
***
Porankami chłopcy wychodzą z namiotów z decathlonu i stają w kolejce po papiery na podstawowy. Szukają czegoś, sami nie wiedzą czego, czegokolwiek co da im jakiś hajs. Próbują wywróżyć z drobniaków w kieszeni, czy dzisiaj będzie można po zakupy do Stonki pójść. Porankami chłopcy czekają na szczepionki, czekają na paszporty, czekają na cokolwiek, na co warto będzie czekać. Rzucają kamieniami w koła radiowozów i opancerzonych limuzyn, a one czasem oddają prądem i gumowymi kulami. Porankami chłopcy patrzą na gasnące gwiazdy i pod białym niebem wciągają zimny świt, który jebie tlenkiem siarki. Słuchają o huraganach, powodziach i ambitnych planach, które próbują sprzedać im trochę nadziei. Porankami chłopcy patrzą na lodowate Słońce, które świeci blisko, ale już nie dla nich.
Jest im trochę ciężko, jest im bardzo ciężko, tak ciężko, że zaraz stąd odlecą.
Ilustracja: Małgorzata Greszta
Redakcja: Paweł Harlender
Korekta: Weronika Widzińska
Łukasz Jarząbek (rocznik 1987) – raczej pisuje niż pisze. Na co dzień projektuje gry i symulacje, w wolnych chwilach jeździ na rowerze, lepi kolaże, zbiera z podłogi kubki zrzucone kocią pasiatą łapą. Zasiedziały we Wrocławiu.
Małgorzata Greszta – przygotowywała ilustracje i eseje wizualne do magazynów Wizje, Czas Kultury, Glissando, z którym współpracowała również jako graficzka odpowiedzialna za projekty okładek i skład. Jest autorką prozy poetyckiej, opowiadań SF i artykułów społeczno-kulturowych, które zazwyczaj sama ilustruje. Uczestniczyła w kilkunastu wystawach w kraju i za granicą m.in. The Wrong Biennale, 1st Feminnale of Contemporary Art w Biszkeku. Jako autorka i twórczyni wizualna jest zaprzyjaźniona z Galerią 01.
https://www.facebook.com/mmgreszta