Jestem w Czarnymstoku i sąsiadujących z nim wioskach osobistością popularną i wybitną. Spowodowane to jest trzema względami: po pierwsze, jestem wariatem, po drugie, jestem poetą, po trzecie, jako jedyny mieszkaniec swojej wsi nie chodzę do kościoła. Sprawia to, że każde moje pojawienie się w miejscu publicznym jest sensacją. Kiedy na przykład zachodzę do sklepu, żeby kupić bratankom lody albo ciastka, obecni w sklepie smakosze piwa milkną, a wzrok sklepowej staje się dziwnie przenikliwy. Kiedy tylko zamykam za sobą wejściowe drzwi, słyszę jak w środku zaczyna w nim narastać hałas rozmów. Podobnie jest we wszystkich podobnych okolicznościach.
Żeby rozpocząć psychoterapię potrzebowałem skierowania od lekarza rodzinnego prowadzącego swoją praktykę we wsi sąsiadującej z Czarnymstokiem. Budynek, w którym mieści się jego gabinet, został zbudowany niedawno, wszystko jest w nim praktyczne, wygodne i w miarę nowoczesne. Z jednym wyjątkiem: drzwi od gabinetu w ogóle nie tłumią dźwięku. Kiedy zatem doktor prowadzi z pacjentem rozmowę, wszyscy obecni w poczekalni ją słyszą, jakby tych drzwi zupełnie nie było.
W poczekali znajduje się kilkanaście osób. Przychodzi moja kolej na wizytę. Wchodzę do gabinetu, doktor wita mnie uściskiem dłoni i pyta, z czym przychodzę. Wyjaśniam mu, że potrzebuję skierowanie do psychologa. Lekarz wypisuje mi świstek, o który proszę. Zadaje kilka pytań na temat zdrowia i samopoczucia. Znowu uścisk dłoni, otwieram drzwi, a przed nimi stoją prawie wszyscy, którzy dotąd czekali grzecznie na swoją kolej na krzesełkach stojących wzdłuż ściany. Na mój widok rozchodzą się z powrotem do swoich krzesełek, no i dobrze, przynajmniej nie muszę się przepychać.
Od miesiąca uczęszczam na psychoterapię, byłem już na trzech rozmowach i jestem pozytywnie zaskoczony; zaryzykuję nawet stwierdzenie, że zaczynam wierzyć, iż rozwiązanie moich problemów jest możliwe. Nie dzielmy jednak jeszcze skóry na niedźwiedziu. Musi być jakaś łyżka dziegciu w tej beczce psychoterapeutycznego miodu. Są nimi znowu drzwi, tym razem od gabinetu, w którym odbywa się psychoterapia – żeby nie wiem jak próbować, nie sposób nazwać ich dźwiękoszczelnymi. Nic w tym zresztą dziwnego, psychoterapię odbywam przecież w ramach NFZ–etu, czyli w publicznej służbie zdrowia, a słowo „publicznej” w kontekście tych drzwi zyskuje całkiem nowe znaczenie.
REDAKCJA: Mateusz Górniak
KOREKTA: Julia Mikusek
Mirosław Mrozek – (ur. w 1979 r. w Szczebrzeszynie) – poeta, prozaik, publicysta. Mieszka w Czarnymstoku. Laureat m.in.: IV edycji Turnieju Poetyckiego „Orzech” im. J. Kozarzewskiego w Nysie (2010), 2 edycji Konkursu Literackiego imienia Henryka Berezy „Czytane w maszynopisie” za tom poetycki Horyzont zdarzeń (2014), za który był także nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej (2015), 6 Ogólnopolskiego Konkursu na Tomik Wierszy „Duży Format” (2018). Publikował w czasopismach, na portalach internetowych oraz w wydawnictwach pokonkursowych. Wydał tomy poetyckie: Horyzont zdarzeń (2014, wydanie 2: 2015), Odpowiedź retoryczna (FORMA 2016), Paragnomen (Fundacja Duży Format 2018).
Strona: https://www.facebook.com/MiroslawMrozekProfilAutorski/