Pralka jako serce osiedla? Czemu nie. Zamiast lewej czy prawej komory – jeden bęben. Zamiast uderzenia, które wyznacza życie – coś, co próbuje je nieodwracalnie przerwać. W zamian za pompowanie krwi – pompowanie strachu.
*
Magda, bohaterka powieści „Grisaille o zwykłym osiedlu” Justyny Hankus, walczy na śmierć i życie z demoniczną pralką. Ta, jakkolwiek dziwnie może to zabrzmieć, próbuje ją zabić. Najpierw szarpie się z nią we własnej łazience, wyrywając urządzenie z objęć kabli i rurek, później ciągnie ją niezdarnie przez korytarze, zjeżdża windą, by ostatecznie porzucić pralkę na patio, przy śmietniku, gdzie – na samym dnie osiedla, niczym na jednym z ostatnich kręgów dantejskiego piekła – powinni kończyć niedoszli złoczyńcy. W tym samym czasie, w innym mieszkaniu, piętro niżej, Pieter Bruegel (tak, ten Pieter Bruegel; precyzyjniej mówiąc – Pieter Bruegel Starszy) maluje kolejne obrazy, inspirując się widokiem zza okna. Nieprawdopodobne? Surrealistyczne? Po lekturze powieści sam nie wiem, czy podobne rzeczy nie dzieją się na moim osiedlu.
Literacki debiut Hankus jest dziwny i jest to dziwność, o którą być może zabiegała Olga Tokarczuk, pisząc „Opowiadania bizarne”. To, co w utworach noblistki wydaje się zaledwie zarysem czy obietnicą jakiejś osobliwości, bardziej fabularnej niż formalnej, w „Grisaille o zwykłym osiedlu” zyskuje kompletny artystyczny wymiar. Nieduży objętościowo utwór, nagrodzony w IV Ogólnopolskim Konkursie na Książkę Literacką „Nowy Dokument Tekstowy”, przedstawiający swoiste sceny rodzajowe z życia kilku rodzin mieszkających w tym samym bloku, stanowi bowiem zaproszenie do świata niesłychanie udziwnionego, niejako wywróconego na drugą stronę – nie tyle w ramach pisarskiej maniery, ile przyjętego przez autorkę sposobu dowartościowywania rzeczywistości. Prezentowane w powieści zdarzenia nakładają się na siebie, niekiedy też wzajemnie sobie przeczą (w pewnym momencie narrację zaczyna prowadzić postać, która chwilę wcześniej popełniła samobójstwo), lecz pozostają dla czytelnika spójne – ze względu na perspektywę, z której obserwujemy zdarzenia. Hankus, absolwentka ASP, pokazuje nam bohaterów tak, jak robi to w swoich pracach, wprowadzony do powieści jako jeden z mieszkańców osiedla, Bruegel. Na jego obrazach, choćby na przywoływanych w książce „Zabawach dziecięcych”, widzimy najpierw panoramicznie ujętą przestrzeń, a dopiero później, z czasem, zaczynamy dostrzegać poszczególne postaci. W recenzowanej powieści jest podobnie: zanim dowiemy się, co tak naprawdę dzieje się w pozornie zwyczajnym bloku, zanim wyrobimy sobie na temat jego mieszkańców jakąkolwiek opinię, pokazany zostanie nam pewien ogół, a dopiero później stopniowo zaczniemy poznawać lokatorów warszawskiego osiedla, każdego z osobna – tak, jak przy analizowaniu obrazów niderlandzkiego malarza. Narrator, zaledwie zarzuciwszy nam przynętę w postaci enigmatycznego opisu głośnej, niosącej się echem po korytarzach i rurach, walki Magdy z pralką, a jeszcze wcześniej wprowadzając do utworu kontekst przenoszenia przez Bruegla w przestrzeń sztuki osiedlowej rzeczywistości, przedstawia po kolei każdego z bohaterów. W ten sposób, rozdział po rozdziale, poznajemy między innymi Dominika, chorującego na cukrzycę, zaniepokojonego dźwiękiem, który „dochodził z brzucha budynku”, Jojo, jego matkę i Kaję, słyszących „rumor, jakby zawaliła się ściana”, zniedołężniałego Antoniego, któremu hałas ciągniętej przez korytarze pralki przypomniał wojenne bombardowania czy zmagającą się z depresją Arlettę, nieświadomą całego zamieszania, bo w chwili, gdy wszyscy nasłuchiwali przeraźliwych dźwięków, „nacisnęła klawisz i podkręciła głośność”, by jej „postać w grze złożyła się do strzału”. Każdego z bohaterów, tak jak na obrazach Bruegla, widzimy tu z osobna, pogrążonego w swoich codziennych czynnościach – w pojedynkę nie wydają się specjalnie ciekawi, jednak w grupowym, zbiorowym ujęciu zyskują na znaczeniu; stają się bowiem nie tyle emanacją osiedlowego życia czy pochwałą wielkomiejskiego dynamizmu, ile świadectwem niezwykłości tego, co zupełnie powszechne.
Zanim jednak czytelnik bliżej pozna mieszkańców i ich zwykłe-niezwykłe historie, to przybliżona zostanie mu przestrzeń, w której rozgrywa się akcja. To perspektywa iście malarska, charakterystyczna dla oglądania obrazów: na początku widzimy z określonej perspektywy pewien ogół (w przypadku Bruegla – osadzony w scenerii wiejskiej lub miejskiej gąszcz scenek rodzajowych), później przyglądamy się detalom, a ostatecznie składamy pierwsze wrażenie, zaobserwowane szczegóły i możliwe interpretacyjne konteksty w jedną całość. Powieść rozpoczyna się w związku z tym od opisu aktu twórczego malarza, który w noc poprzedzającą ukazywane zdarzenia zaczął „ustawiać scenę z mącznych postaci, pozbawionych konturów, z delikatnym sfumato o łagodnym przejściu”, jak gdyby malując to, co za chwilę – w kolejnym rozdziale – nastąpi: z ciemności i mgły wyłoni się osiedle, „dwa budynki w kształcie litery L, pokryte niebieską blachą i zwrócone do siebie w lustrzanym odbiciu”. W jednym z nich, z młodszym malarzem-narratorem (w powieści mamy dwóch narratorów: trzecio- i pierwszoosobowego), mieszka wspomniany już Bruegel, szukający natchnienia w widoku z okna: gdy patrzy z góry na warszawskie osiedle, to widzi nie tyle „metalowy płot z równych, zaostrzonych sztachet”, „klawisze domofonu” i „[tablicę] Teren Prywatny, znaczek Security i ozdobny napis SM Bezpieczny Zakątek”, ile inspirację do kolejnych obrazów, powstających zresztą wraz z rozwojem akcji i odsyłających do rzeczywistej twórczości niderlandzkiego artysty. Z poczynionych przez narratora opisów można bowiem zrekonstruować poszczególne dzieła malarza, co dla debiutu Hankus ma podwójne znaczenie: umożliwia to pisarce z jednej strony wypracowanie własnego i nietendencyjnego sposobu kreowania literackiej rzeczywistości, a z drugiej dowartościowanie tej – zdawałoby się – dość nudnej miejskiej, blokowiskowej przestrzeni. Hankus, za sprawą konstruowania świata przedstawionego w oparciu o kontekst istniejących obrazów, tworzy sugestywną sieć znaczeń i powiązań, narzucając w ten sposób czytelnikowi określoną perspektywę, z której powinien obserwować jej bohaterów – ma przyglądać im się tak, jakby zostali wyciągnięci z obrazów Bruegla. Niczym niewyróżniające się osiedle, poprzez stematyzowanie przez autorkę codzienności jego mieszkańców oraz przenoszenie poszczególnych scenek rodzajowych z dzieł malarza w przestrzeń opisywanego blokowiska, zaczyna się jawić jako coś niezwykłego, bogatego w znaczeniowe potencjały. To w tym przypadku nie tylko zwykłe, w miarę spokojne miejsce do życia, lecz także obszar, w którym urzeczywistniają się wydarzenia przedstawione m.in. na takich obrazach jak „Myśliwi na śniegu” („Myśliwi z chartami wyszli przed dom. Widoczni, byli maleńcy jak w oku lornetki. Nie nieśli długich, ostro zakończonych tyczek, jedynie zwinięte w kłębek worki na kupy. Przemknęli szybko. Nieliczne wróble podfruwały nerwowo i siadały na śniegu, zaraz ustępując miejsca wronom”), „Dulle Griet” (kobietą z mieczem staje się tu wspomniana wcześniej Magda, taszcząca w stronę śmietnika pralkę: „Piersi kobiety pod szarym T-shirtem wyglądały jak w metalowym napierśniku; ona sama – niczym Golem, urosła”), „Ślepcy” („Ludzie śpieszący po chodnikach stąpali ostrożnie, nie chcąc za wcześnie dojść do nieuchronnej starości; macali drogę i rozdeptywali kopy bieli tytanowej, podtrzymując się wzajemnie”) czy odwrócona w powieści do góry nogami „Wieża Babel” („Wślizguję się w mięsistą konstrukcję o ażurowych arkadach prowadzących w dół w coraz mniejszych pierścieniach. Staję się jedną z drobnych postaci w ludzkim natłoku. (…) Idę mozolnie raz w górę, raz w dół, coraz węższymi korytarzami, ich ściany brudzą mi ubranie kolorem ochry; Bruegel wciska oknami coraz więcej chmur”). Te przywołania, literackie rekonstrukcje, nie są rzecz jasna przypadkowe. Mają za zadanie po pierwsze udziwniać kreowany w powieści świat, a po drugie podważać jego domniemaną zwyczajność. Codzienność wielkiego osiedla została przecież przez kulturę spacyfikowana w całkowicie odmienny sposób: jako monotonna i nudna.
Hankus wpisuje swój prozatorski debiut w nurt literatury portretującej PRL-owskie i współczesne blokowiska, zajmując w nim zupełnie osobne miejsce. Jej książka nie próbuje ani demonizować, ani sentymentalizować życia na osiedlu; nie jest też nostalgicznym powrotem do wspaniałych lat dzieciństwa (tak, jak było to w „Dzieciach” Jacka Paśnika). Stawką analizowanej powieści jest raczej przepuszczanie blokowiska jako pewnego kulturowego fenomenu i jego pozornej nijakości przez dwa filtry – sztuki i literatury. Autorka, kreśląc opowieść, która rozgrywa się w ciągu kilkunastu godzin, od wschodu do zachodu słońca, przedstawia świat mnogi od kontekstów i obrazów, dziejący się tyleż sam w sobie, co poza sobą; nie bez powodu prozatorka sięga po dzieła niderlandzkiego malarza i nie bez powodu umieszcza go w utworze jako jednego z bohaterów. To, co zajmuje nas w twórczości Bruegla i z czym przede wszystkim ją kojarzymy, to ukazywanie grup postaci przy codziennych obowiązkach; gdy zaś pomyślimy w ten sam sposób o mieszkańcach współczesnego osiedla i ich literackich ukazaniach (dość przywołać „Innych ludzi” Doroty Masłowskiej), to moglibyśmy pomyśleć, że to wtórne i nudne – ileż razy można opowiadać o miejskiej rutynie? Cóż bowiem ciekawego, a m.in. właśnie tego dotyczy fabuła powieści, w wychodzeniu do pracy i wracaniu do mieszkania z zakupami? Do czego mogłaby nas zainspirować opowieść o opiekunce, która na niedużym metrażu pilnuje cudzych dzieci? Czym dla czytelnika może być relacja z odśnieżania podwórka lub trzepania dywanu? Autorka, przechwytując podziwiane od stuleci obrazy i wypracowany przez Bruegla styl, wpisuje te czynności i swoich bohaterów w nowy kontekst – ich historie, choć zupełnie banalne, zaczynają funkcjonować tak, jak postaci na płótnach artysty; wprawione w ramy sztuki i przez nią dowartościowane zyskują kulturowe znaczenie, wchodząc ze sobą w różne relacje. Pod wieloma względami są więc nie tyle same-w-sobie, ile wobec-siebie – w pewnym sensie na prawach kolażu. Uzmysławia to jeden z końcowych rozdziałów, gdy losy bodaj wszystkich bohaterów łączą się wskutek tajemniczego zdarzenia, sugerującego, że osiedle to jeden organizm (ta metafora wielokrotnie tu powraca – na przykład infrastruktura komunalna została opisana jako „żyły budynku”).
Powieść, co należy zaznaczyć, nie tyle odtwarza rzeczywiście powstałe obrazy, ile wprawia je w ruch, ożywia, nadając im zarówno trójwymiarowość, jak i precyzyjnie wyznaczone wnętrze i zewnętrze. To zresztą bardzo ciekawe, w jaki sposób autorka pokazuje nam świat swoich bohaterów: przyglądamy im się przecież z perspektywy kilku zapośredniczeń. Jako czytelnicy mamy świadomość, że Hankus rekonstruuje obrazy niderlandzkiego malarza, ale w trakcie lektury przyglądamy się przecież kolejnym etapom ich tworzenia; zachodzi więc dość osobliwa relacja między tekstem a istniejącym obrazem, w której na zmianę jedno wyprzedza drugie: wskazane dzieło niby istnieje naprawdę i dobrze o tym wiemy, ale zdajemy sobie z tego sprawę dopiero wtedy, gdy „powstanie” w powieści. Patrzymy przy tym na osiedle z oddali, widząc je w całości, panoramicznie, jako skończony i oprawiony już w ramy obraz, ale przecież znajdujemy się we wnętrzu poszczególnych mieszkań, wraz z Brueglem-bohaterem spoglądamy przez okno. Ta naprawdę intrygująca sieć niekończących się zależności między powieścią, prawdziwymi obrazami i ich tekstowymi odpowiednikami wymusza na odbiorcy ciągłą interpretacyjną gotowość, która, choć może ułatwić lekturę, nie sprawi, że jako czytelnicy odniesiemy wrażenie, że zrekonstruowaliśmy wszystkie wprowadzone do utworu konteksty i nawiązania. Debiut Hankus, jak prace Bruegla, tętni życiem i jest to życie po wielokroć powielone: wszystko tu się zwielokrotnia i na siebie nakłada (tekst na obraz, obraz na tekst, niepozostawiające skrawka wolnej przestrzeni postaci z płócien malarza na zatłoczone dzisiejsze miasta i osiedla), a odbiorca, niczym miłośnik sztuki stojący przed znanym dziełem w wypełnionym po brzegi popularnym muzeum, próbuje z tego bogactwa wyciągnąć dla siebie jak najwięcej.
Justyna Hankus, Grisaille o zwykłym osiedlu, IL / Fundacja Duży Format, 2022
Ilustracja: Stefa Marchwiówna
Kamil Bujny – ur. 1996, absolwent filologii polskiej, kultury i praktyki tekstu: twórczego pisania i edytorstwa oraz publikowania cyfrowego i sieciowego na Uniwersytecie Wrocławskim. Publikował recenzje, artykuły lub wywiady w „8. Arkuszu Odry”, „Wrocławskim Niezbędniku Kulturalnym” oraz na portalach Teatr dla Wszystkich i e-teatr. Współpracuje z internetowym czasopismem Teatrologia.info. Interesuje się teatrem, literaturą i kulturą popularną.
Stefa Marchwiówna – osoba współzałożycielska magazynu “Stoner Polski”. Składa, łamie, projektuje. Publikowałx w “Wizjach”, “Rzyradorze” i “Szajnie”. Współpracowałx z Korporacją Ha!art, Domem Literatury w Łodzi, Stowarzyszeniem Pisarzy Polskich i Instytutem Literatury. W poprzednim wcieleniu byłx grzybem. Jakby co – szukajcie go w Krakowie. | behance.net/stefamarchwiowna