Obiekty odnalezione

Maciej Topolski | Opublikowano w: #2, literatura

Wszystkie obiekty, które opisuję poniżej, nabyłem na targu pod Halą Targową w Krakowie w przeciągu kilku jesienno-zimowych miesięcy. Te obiekty to: zielnik, album fotograficzny, książka ze zdjęciami stereoskopowymi, testament oraz zeszyt. W większości są to więc obiekty o charakterze dokumentalnym. Odpowiedź na pytanie, czy dokumenty te posiadają jeszcze jakiekolwiek znaczenie informacyjne czy dowodowe, nie jest jednoznaczna. Najczęściej jest to znaczenie, które należy odnaleźć, a więc i stworzyć od nowa. Dlatego te obiekty domagają się troski: zadbania czy zabiegania o ich znaczenie. Wydaje mi się, że tylko tak jestem w stanie sprawić, żeby te obiekty zaczęły do nas przemawiać i być dowodem w sprawie, z którą wcześniej – co jest więcej niż prawdopodobne – nie mieliśmy nic wspólnego.

Testament

Suchopyr

To po czesku wełnianka, czyli roślina, której kwiat, gdy przychodzi czas owocowania, zamienia się w biały puch. Czas owocowania tej wełnianki zakończył się dokładnie 24 maja 1898 roku, kiedy Bohumil Dostál zerwał tę łodyżkę w miasteczku Štěchovice, a następnie umieścił ją w zielniku. Biel puchu zachowała się tylko u nasady kwiatu, reszta pasm z pióropusza przybrała barwę imitującą wełniastą stronę. Rośliny z zielnika o poplamionej niebieskiej okładce nie są rzadkimi okazami, w tej strefie można je spotkać bez trudu. Te zioła, gałązki i kwiaty Bohumil Dostál zbierał w miasteczkach i wsiach – Romže, Záboří, Kraslice, Příchovice, Štěchovice – rozrzuconych na szczególnie dużej przestrzeni współczesnych Czech. Bez względu na to, czy był on biologiem-amatorem, czy objazdowym sprzedawcą, wykazywał się niepoślednią wiedzą na temat zasuszania roślin (jedyne poważniejsze uszkodzenia w zielniku uczyniły korniki) oraz dużym wyczuciem estetycznym (każdy okaz jest tak naprawdę samodzielnym roślinnym obrazem). Jestem niemal pewien, że kiedy już przykleił papierowe paski i zapisał piórem niezbędne informacje, delikatnie poprawił pióropusz wełnianki, żeby wyglądała tak, jak gdyby wciąż rosła na tamtej łące. Wiatr, po ponad stu dwudziestu latach, wygina jej łodygę, kwiat zamienia się w biały puch. Trwa wieczne owocowanie.

Suchopyr

Fotografia tańczących

Rozpadający się album z ciemnoszarego papieru sprzed ponad stu lat. Zawiera siedem fragmentów z gazet, trzy strony zapisane pięknym pismem oraz dziesięć zdjęć. Większość z nich przedstawia grupę dziewcząt w trakcie ćwiczeń. Jedno z nich ukazuje jednak coś jeszcze, coś, czego oko nie jest w stanie dostrzec. Dwie odrębne chwile w czasie. Te chwile dzieli od siebie zaledwie sekunda, mniej niż sekunda. Ale tyle wystarczy, żeby dostrzec – dzięki temu upiornemu urządzeniu, jakim jest aparat fotograficzny – odseparowane od siebie ciała. Ma się wrażenie, że każda z tych dziewcząt mogłaby odwrócić się i spotkać swoją widmową siostrę. Nie odbicie lustrzane, w którym widzi się kogoś, kto nas doskonale imituje i kto znika, kiedy my znikamy. Ale właśnie widmo, które jest młodsze lub starsze o tę jedną sekundę, kiedy wiele, ba, wszystko może się wydarzyć. Jest to już coś innego od nas, a zarazem tak doskonale – wciąż jeszcze – nam podobnego. Jeżeli chcesz to zobaczyć, odwróć się, teraz. Nie ma nikogo? Nikogo, kto byłby do ciebie podobny? Na to spotkanie przybyłeś więc zbyt późno lub zbyt wcześnie. Wszystko mogło się wydarzyć lub dopiero co się wydarzyło. Aparat fotograficzny rozszczepił czas na przyszłość i przeszłość. Nigdy nie zrobił zdjęcia tego, co jest teraz. W tym sensie nigdy nie był na czas. I my, wraz z nim, przestaliśmy być.

Fotografia tańczących

Zeszyt do nauki języka obcego

Ten zeszyt – z twardą, wygiętą okładką – pochodzi z 1888 roku, był własnością Annie Strasburger. Annie pierwszą literę swojego imienia zapisała z umlautem, co może wskazywać na jej niemieckie pochodzenie i pozwala mówić o niej Ennie. Tak więc Ennie posługiwała się na co dzień językiem francuskim, ale zaczęła się uczyć języka angielskiego. Ten zeszyt jest tego świadectwem. Najpierw odmiana przez przypadki, potem powtórka słów najbardziej podstawowych: chleb, mięso, sól, cukier, woda, papier. Na końcu – przez trzydzieści jeden stron – ćwiczenie czasownika „mieć”. Ennie zapisuje, ja tłumaczę.

 Czy   Czy masz kapelusz Tak, sir, mam. Tak, sir. Mam kapelusz. Czy masz stół? Tak, sir, mam stół. Chleb. Mięso. Sól. Cukier. Woda. Papier. Mój kapelusz. Mój stół. Twój chleb. Czy masz mój kapelusz? Tak, sir, mam twój kapelusz. Czy masz swój stół? Mam swój stół. Czyj. Jaki. Jaki masz kapelusz? Czyj masz stół? Mam twój stół. Czy masz chleb? Tak, sir, mam chleb. Czy masz mój chleb? Mam twój chleb.

I tak dalej, do kolejnego akapitu, tam Ennie ćwiczy  z negacją, ćwiczy „mieć”  z przymiotnikami.

Czy masz mój stół? Tak, sir, nie mam. Czy masz mój chleb? Mam go. Nie mam go. Nie mam mięsa. Czy masz mój papier? Nie, sir, nie mam go. Dobry. Zły. Ładny. Przystojny. Brzydki. Stary. Dobry kapelusz. Dobry stół. Dobre mięso. Nóż. Widelec. Pióro. Łyżka. Pies. Koń. Czy masz dobre pióro? Nie, sir, nie mam. Jaki masz kapelusz? Mam papierowy kapelusz.

Kolejna strona, Ennie zaczyna bazgrać. Słowa, które zapisuje, są coraz bardziej pochylone, coraz bardziej pokreślone. Z trudem dają się odczytać.

Boisz się? Nie boję się. Czy masz mój ołówek? Nie mam twojego ołówka, mam ołówek twojego chłopaka. Czy masz mój zegarek? Nie mam twojego zegarka, mam twoją portmonetkę. Jaki masz klucz? Mam klucz do zegarka. Czy masz wełniany czepek mojej siostry? Nie mam ani twojego czepka, ani czepka twojej siostry, mam czepek mojej matki. Czy masz czekoladę przyjaciela mojego ojca? Nie mam.

Z zapisków Ennie Strasburger wynika, że świat jest jednym wielkim „mieć” . Ktoś ma coś. A jeżeli nie ma, to i tak ma. Jeżeli nie twoje, to matki lub czyjegoś przyjaciela. Najpierw Ennie ma wodę lub widelec, później ma zupę, czekoladę lub parasolkę. Przyjaciel ma kapelusz, kupiec ma chleb. Świat rozrasta się w języku, język ma wszystko.

Jej syn. Jego córka. Jej córka. Jego pies. Jej but. Jego miotła. Jej ptak. Jego stopa. Jej oko. Jego orzech. Jej zamek. Jego butelka. Jej usta. Jego język. Jego jej. Czy piekarz ma mój chleb czy swój? Ma swój.

Słowa „nie mam nic” Ennie zapisze dopiero na dziewiątej stronie. Po zapisaniu tej strony przyłoży do kartki bibułki filtracyjne w kolorze spłowiałego różu i spłowiałej bieli. Bibułka pochłonie plamy. Czy bibułka ma plamy? Tak, bibułka ma plamy. A kto ma dobrą francuską kawę?

Kupiec ją ma. Ma ją? Tak, sir, ma ją. Boisz się czy wstydzisz? Nie boję się ani nie wstydzę, jestem spragniony.

To tak jakby sam język mówił. Bez końca odczuwał pragnienie, miał pragnienie. I pochłaniał kolejne rejony świata, brał je w posiadanie, bez strachu i wstydu. Do tego stopnia, że na dwudziestej ósmej stronie Ennie zapisze „nie ma nic więcej”. Ale to oczywiście nieprawda, język pracuje dalej. Pracuje tak długo, że ostatnie zdanie, naprawdę ostatnie, brzmi jak wypowiedź szaleńca.

On czekają, żeby coś kupić, ale on nie ma ani pieniędzy.

Jeżeli Ennie Strasburger urodziła się w 1870 roku w Niemczech, a dokładnie w Jenie nad rzeką Soławą, to jej ojcem był Edward Adolf Strasburger, wybitny anatom i cytolog roślin z Bonn, który rozpowszechnił następujące pojęcia: mitoza, mejoza, chromosom, kariotyp, nukleoplazma, cytoplazma. Słowa te zaczęto następnie powtarzać we wszystkich językach świata, bez końca.

Zeszyt do nauki języka obcego (2)Zeszyt do nauki języka obcego (2)

Führer

Zdjęcie stereoskopowe numer trzydzieści sześć. Wódz ściska policzki dziewczynki. Ten uścisk nie jest serdeczny, przypomina raczej chwyt, którym otwiera się komuś usta, żeby coś do nich wepchnąć. To zdjęcie jest jednym ze stu zdjęć stereoskopowych uzupełniających – wraz z okularami – książkę zatytułowaną Großdeutschland Wiedergeburt, czyli Wielkie Niemcy odradzają się. Po włożeniu fotografii do ramki w okularach stereoskopowych i ustawieniu ostrości, cała scena zostaje powiększona o jeden wymiar. Zdjęcia stereoskopowe, po niemiecku zwane Raumbildaufnahmen, tworzą wrażenie jakbyśmy posiadali u szczytu nosa dodatkowe oko. Obraz, który widzimy tym okiem, określany jest obrazem cyklopowym. Cyklop Polifem miał pieczarę w kształcie stożka, była wypełniona resztkami na wpół zjedzonych ludzkich ciał. Jego jedno jasnowidzące oko przechadzało się tam wśród cieni, widziało wszystko. Jego oko czekało, żeby dostrzec i pożreć Odyseusza i jego żeglarzy. Oko nie daje się nasycić. Widzenie wciska się nawet w oślepione snem oko. „Polyfemie! co tobie, że w tej nocy ciemnej / Tak wyjesz i nam spędzasz z powiek sen przyjemny? […] Polyfem na to z jamy tak im odpowiada: Nikt mnie zdradą morduje!” Tym Nikim, kto oślepił podstępnie cyklopa, był Odyseusz. „Nikt – to moje nazwisko; Niktem woła matka, / Woła rodzony ojciec i woła czeladka.” Na tym zdjęciu wszyscy kierują wzrok na Wodza. My również kierujemy na niego wzrok. Nie potrafimy, jako tłum widzów, oderwać od niego oka. Od jego twarzy wygiętej dziwnym uśmiechem. Od jego ręki, która chwyciła głowę dziewczynki. Bez znaczenia jest to, czy patrzymy przerażeni, czy zafascynowani. Bez znaczenia jest to, czy mamy zamknięte cyklopowe oko. Wódz wciska się nam pod powiekę, jakby wpychał nam coś siłą w usta. Nikt nas oślepił. Nikt nas pożarł. „To nie gwałt, lecz zdrada”.

Führer


Maciej Topolski (1989) – poeta, tłumacz, eseista. Doktorant i wykładowca na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przygotował wybór wierszy Adama Wiedemanna Domy schadzek (Poznań 2012). Wydał tom wierszy na koniec idą (Łódź 2017). Teksty publikuje w czasopismach naukowych i literackich w całym kraju. Kolekcjonuje rupiecie i albumy fotograficzne. Pochodzi z Łęcznej, mieszka w Krakowie