Obfite widoki podczas ucieczki. „Letnisko” Mateusza Żaboklickiego

Rozpracowywanie Letniska, drugiej książki Mateusza Żaboklickiego (KONTENT, 2023) widzę jako zadanie podobne do opisywania trajektorii ruchów i zależności odbywających się na stosunkowo małej przestrzeni. Dodatkowo, nie dysponujemy jednak zapisem tego ruchu live, a jedynie stopklatką, która zmusza nas do opisania wszystkich możliwych potencjalności, które zachodzą pomiędzy składnikami danej sceny. W ten sposób siatka ruchu i zależności jeszcze się zagęszcza, bo musi ujmować wszystkie dostępne linie powiazań. Dzieje się tak za sprawą tego, że autor poza tym, że pracuje na czterowersowych trzynastozgłoskowcach (Letnisko to dwadzieścia osiem takich wierszy w towarzystwie dłuższych otwierającego i zamykającego wiersza), to wprawia w ruch dobrze znane a w jego użyciu tak intrygująco komplikujące znaczenie zabiegi jak wielokrotne delimitacje, przerzutnie i niejednoznaczną łączliwość wyrazów. Łatwo jednak uciekać w niezbyt odkrywcze spostrzeżenia formalne, gdy stoi się przed pytaniem o czym jest Letnisko. Bowiem ta książka o wyraźnie zaznaczonej konwencji tematycznej letniego wyjazdu, wywczasu, wybycia za miasto, korzystająca ze stosunkowo niezaskakującej scenografii, początkowo sprawia problem, gdy przychodzi do określenia jej przewodniego tematu. Ale niech nie zostanie to odebrane jako zarzut, a wręcz przeciwnie.

Żeby lepiej zrozumieć Letnisko, a więc połapać się w jego poplątanej sieci, proponuję podążanie trzema tropami tematyczno-formalnymi. Nie da się o nich pisać jako o trzech rozłącznych elementach, ani też zestaw ten nie aspiruje do bycia wyczerpującym. Są to raczej trzy pomysły, wyprowadzone z najbardziej zwracających uwagę formalnych zabiegów w książce, które pozwolą przejść przez parę jej wątków, a ostatecznie (taką mam nadzieję) zaplotą się w jakąś całość.

Zacznę od tego, co od początku musi przykuć uwagę czytelniczki, a więc podtytułów / części tytułów ujętych w nawiasy. Ta pozornie drobna decyzja formalna uruchamia bowiem cały łańcuch znaczeń. Podtytuły nawiązują w dużej części do dawnej tradycji adresowania utworów za pomocą przyimka na (klasyczny przykład – fraszka Na zdrowie Jana Kochanowskiego). Wiele podtytułów ma właśnie taką formę: „na amplitudę dobową”; „na Ż.”; „na pole”; „na wszystko”. Jednak już w pierwszym z czterowersowych wierszy widzimy, że przyimek na, który służył do adresowania, występuje tutaj wymiennie z przyimkami a czasem nawet ich kombinacjami jednoznacznie odnoszącymi się do miejsc i sam przez to nabiera takiego charakteru: „za dom”; „przez okno”; „pod nogi i dookoła”; „przez okno znad ekranu”.  Zyskuje to sens, kiedy zwróci się uwagę, że tytuł samej książki, kiedy pojawia się przed główną częścią książki, również jest opatrzony podtytułem „(jak się patrzy)”. Oprócz nawiązania do przysłówka, oznaczającego doskonałość czy wzorcowość („coś jak się patrzy”), w kontekście podtytułów wierszy wydaje się on również odnosić – dosłownie – do sposobu, a może nawet kierunku spojrzenia. Jeżeli przyjąć taką interpretację, przyimki zdają się wskazywać na drogę, jaką przebiega wzrok. To prowadzi do dwóch, moim zdaniem, ważnych dla książki kwestii: czegoś co nazwałabym wektorami relacji między podmiotem oraz elementami świata, które w książce Żaboklickiego zostają hiper-uwidzocznione oraz zagadnienia problemów epistemologicznych, a więc tego co się widzi, jak się widzi oraz czy widzi się w pełni.

Drugim istotnym zabiegiem jest swojego rodzaju podwójne rozpoczęcie książki. Po karcie tytułowej znajdujemy motta, następnie pierwszy wiersz Nagoszewo / Nagoszewka / Nowa Osuchowa. Dopiero po nim jednak, jak informuje ponownie pojawiający się tytuł dostajemy się do samego „Letniska”. Z tego powody warto skupić się na tym co znajduje się przed „otwarciem”. Tego typu odcięcie wskazuje wyraźnie na wspominany już motyw wyjazdu jako wejścia w inny tryb funkcjonowania, ale również ucieczki. O ucieczce, konkretnie Dafne przez Apollem, mówi również motto z Metamorfoz Owidiusza, przetłumaczone swoją drogą przez samego autora. Ważne są jednak nietypowe cechy tej ucieczki i pościgu: są one „pokojowe” i powodowane uczuciem; przepełnione kurtuazją i możliwe do „dogadania” między ich członkami („źle to będzie świadczyć o mnie”; „Wolniej, nakłaniam / biegnij, wyhamuj trochę, a ja będę gonił wolniej!”); a także pełne niewiadomych „Ty naprawdę nie wiesz (…) / przed kim biegniesz – dlatego biegniesz”. O ucieczce przeczytamy też w pierwszym wierszu (cytuję w całości, bo wycinanie fragmentów ze względu na ścisłe połączenia między słowami, wydaje się w istotnym stopniu zaburzać sens całości):

Nie boli teraz Nie pamiętam kiedy
Przestało boleć To się nie pamięta

To się nie wskaże To się nie przyszpili
Się wie Spadamy Zajeżdżamy płytkę

Ibuprofenu Forever Śpij jeszcze
Śpij jeszcze Jawa jest dopiero pierwszym

od uciekania od czego uciekać
nawet nie będę próbował Próbuję

obstawić ile Barów pod sosnami
jest w całej Polsce jak to jest umierać

w płonącej skodzie Nie ma już odwrotu
Jest takie miejsce że już wiesz że jedziesz (5)

Jest to jedyny wiersz, w którym wprost pojawia się ból i umieranie. Uciekanie tutaj, również nie wiadomo od czego, łączy się z zadawaniem pytań, eksplorowaniem, być może właśnie tego przed czym się ucieka („jak to jest umierać / w płonącej skodzie”). Wydaje się, że wyjazd-ucieczka, od którego nie ma już odwrotu okazuje się właśnie procesem poznawania zależności między uciekającym a gonionym, zawieraniem z nim pewnego świadomego układu („jest takie miejsce że już wiesz, że jedziesz” a potem w zamykającym wierszu „Jest takie miejsce, że już wiesz, że wracasz”). To doprowadza do trzeciego tematu Letniska jakim jest smutek czy może dokładniej relacja z nim. 

Jedną ze składowych tego smutku jest rozkład, który pojawia się w pierwszym wierszu właściwej „letniskowej” części książki – pieśni o rozkładzie (za dom):

i piaskownicę zrobię zbiję lipcem sierpniem
z myślą o synu zrobię w największym upale
foremka z treścią trestką on babki ja stanę
aż mnie całkiem rozłoży na łopatki grabki (7)

Na przykładzie tego wiersza można pokazać poetycką strategię Żaboklickiego. Rozkład ma tutaj oczywiście wiele znaczeń: od najbardziej oczywistego rozkładania się, niszczenia, umierania, przez bycie „rozłożonym na łopatki”, aż do rozkładania rzeczywistości na coraz większą ilość składników. To ostatnie ukazuje poeta za pomocą szaleńczo mnożących się połączeń między wyrazami i wersami, które stanowią wyzwanie do całościowego ujęcia w szkicu krytycznym. Spróbuję jednak uchwycić chociaż część.

„Lipiec” i „sierpień” występują tu w narzędniku, co jednocześnie może brzmieć jak quasi-archaiczna forma powiedzenia, że coś w stało się „lipcem” zamiast „w lipcu”, a z drugiej strony sugeruje jakąś użyteczność, czy wręcz „narzędziowość” samych miesięcy dla przedsięwzięcia budowania. „Foremką z treścią” może być sama piaskownica, albo realna foremka do robienia babek z piasku i zabawne jest już samo przełożenie opozycji treść-forma na piaskownicę, ale „trestką” może być również „on” czyli syn. Z drugiej strony wyłania się paralela między działaniami ojca i syna „on babki ja stanę”, a on pewnie babki stawia. „Rozłoży” podmiot albo naprawdę – po prostu w procesie gnilnym i wtedy „na łopatki grabki” to tylko niewinne dopowiedzenie, po co jest piaskownica, albo rozłoży go po prostu na łopatki. Zabierającą się do pisania krytyczkę przygniata ilość tego typu fikołków, bo można by tak o każdym wierszu i nadal byłoby to fascynujące. Natomiast wydaje mi się, że jest to odczucie pożądane. Niewinny pozornie wiersz o budowaniu piaskownicy, niby nie tracąc sielankowego klimatu, niepokoi właśnie tą ilością powiązań, zależności i możliwością obrócenia każdej rzeczy pod tyloma różnymi kątami, połączenia jej z myślami radosnymi i smutnymi. I tylko podkreślę ponownie, że poeta dokonuje tego wszystkiego za pomocą delimitacji, przerzutni i łączliwości!

Ma to również związek ze wspomnianymi problemami epistemologicznymi. W kolejnym wierszu banały (na amplitudę dobową) mamy do czynienia z naiwnym zadziwieniem nad przeciwieństwami ciepła i zimna. Podmiot ostatecznie wydaje się stwierdzać, że posiada „pełen przekrój o świecie celne spostrzeżenia” (8). Natomiast patrząc na strukturę wiersza (w każdym wersie pojawiają się sprzeczności, wiersz rozpoczyna fraza „świat kontrastów”), a także na cały tomik, w którym nigdzie później nie mamy do czynienia z taką deklaracją pewności co do własnych spostrzeżeń, a wręcz przeciwnie („las mnie myli brzeg lasu udaje że nie jest / brzegiem lasu udaje że jest środkiem lasu” (22); „jesteś w samym środku nie wiesz / czy jesteś bardziej lato czy to wszystko inne” (24)), nie wydaje się to przekonujące odczytanie. „Pełen przekrój” i „celne spostrzeżenia” powinny się więc wzajemnie wykluczać jak południowy upał i zimna podłoga. Tak jakby dla podmiotu oszałamiające było właśnie to zbyt gęste widzenie i uniemożliwiało mu poczynienie jednoznacznych spostrzeżeń. Wybrzmiewa to ciekawie w tekście pieśń o wszechbycie (na książki Ż.), który mówi o porażce systemu katalogowania książek: „trzy razy próbowano pokatalogować / nasz dobrobyt bez granic wielki atlas grzybów” (13), co brzmi trochę jak miłoszowskie westchnienie nad zasobami litewskich lasów. Jednak zamiast odczucia harmonii w tej obfitości, czy nawet zachwytu nad nadmiarem, pojawia się smutek: „omiatam słaby pomysł łzy w oczach”.

W epistemologii podmiotu dużą rolę odgrywają również właśnie kierunki, czyli to jak podmiot umieszcza siebie w relacjach do innych rzeczy, a wręcz konceptualizuje rzeczywistość wokół siebie. Na przykład w wierszu bułki (nad pole):

od słońca otrzeźwiony na całą połówkę
nieba minus brzezina gapię się stanąwszy
mierząc tak tak wysokość i nie nie szerokość
głowa pieska zza tylnej szyby liczę chmury (15)

Podmiot znajduje się w doniosłej sytuacji stania pod pełnym, niemal czystym niebem i poza „gapieniem się” dokonuje pomiarów w pionie i poziomie. Opisuje siebie poprzez dwa stojące obok siebie imiesłowy, uprzedni i współczesny („stanąwszy / mierząc”), które już same w sobie sprawiają wrażenie wyznaczania jakby dwóch osi (czynność dokonana, czynność trwająca). Ale piesek kiwający głową w dwóch płaszczyznach dowcipnie kontruje niemal moralistyczne horyzontalno-wertykalne TAK i NIE, a na niebie ostatecznie pojawiają się chmury, które skupiają na sobie uwagę podmiotu.

Problemem jest również tożsamość osób, które widzi podmiot i tutaj być może ma znaczenie, wspomniane już motto z Metamorfoz. Wspaniale jest to zrealizowane w wierszu szpila i dzida (pod nogi i dookoła):

nie znam tropów doceniam ile różnych w błocie
śpi mój syn z krzaków warczy tajemnicze zwierzę
przebiera się nad brzegiem siedemnastolatka
kiedy dzik nas zaskoczy nie wiem co się robi (12)

Drugi wers jest dzięki swojej konstrukcji „metamorficzny”, bo syn wydaje się zamieniać w to tajemnicze zwierzę. Chociaż może być to równie dobrze maszyna, którą podmiot wziął za tyranozaura z pieśni łowieckiej II (w las). Również wers z pieśni łowieckiej III (na pole): „mnie ciężko / pomylić z dzikiem łatwo dostrzec mnie z ambony” sugeruje nawet jeżeli nie metamorfozę, to jakąś niepewność poznawczą, co do tego z kim ma się do czynienia.

Tutaj należy wspomnieć o drugim, objętościowo znacznie mniejszym z mott, o którym nie było dotychczas mowy. Wykrzyknienie „O, […]” odsyła czytelniczkę do Kroniki Olsztyńskiej Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Poza wspólnym tematem lata i jego odchodzenia (początek poematu Gałczyńskiego: „Gdy trzcina zaczyna płowieć / a żołądź większy w dąbrowie / znak, że lata złote nogi / już się szykują do drogi”), wydaje się, że można znaleźć pewne punkty wspólne w postrzeganiu świata przez oba podmioty. Nazwałabym to bogactwem widzenia, które przejawia się niekoniecznie przez mnogość elementów, ale przez elastyczność połączeń między nimi i sposobów ich istnienia. To co Żaboklicki w swoich rygorystycznych czterowersowych wierszach realizuje za pomocą pracy na połączeniach pomiędzy słowami, u Gałczyńskiego dzieje się w przepełnionych emfazą porównaniach („A chmury pędzą po niebie / jak wielkie psy myśliwskie”; „i gdy człowiek wejdzie w las, to nie wie / czy ma lat pięćdziesiąt, czy dziewięć”). Jeden z wersów, z którego może potencjalnie pochodzi cytowane „O…” oddaje to dobrze, być może jeszcze dobitniej dzięki swoje lekkości i trudnemu do uzasadnienia skojarzeniu: „O jezioro, jezioro / piękniejsze niż gitara”.

W tym kontekście trafna jest więc u Żaboklickiego metafora buksowania w piasku, o którym mówi podmiot w wierszu przyczepność (na kolejny):

koło na żwirze kręci się więcej niż trzeba
przy nowym za spalonym było na to słowo
bez sensu co za projekt zajechał i właśnie
mniej się posuwa naprzód niż kręci się koło (26)

Samo słowo „buksować” umyka podmiotowi i przypomina on je sobie dopiero pięć wierszy później w pieśni krótkoterminowej (przez drzwi) („cały dzień się przejaśnia buksuje o właśnie” (31)). Buksowanie można tu rozumieć właśnie jako robienie więcej ruchów niż trzeba, chociaż nie prowadzą one do konkluzji ani żadnego celu. Być może podobnie jak opisywany nadmiarowy, zbyt bogaty sposób w jaki podmiot postrzega świat.

Jednocześnie jednak poeta w Letnisku jest niezwykle subtelny w nakreślaniu owych wektorów relacji między podmiotem a innymi ludźmi. Mimo że odczuwamy stojący za nimi smutek czy chociaż wzruszenie, to zawsze są to tylko urywkowe obrazy, czy wypowiedziane zdania, które stają się uchwyceniem jakiegoś specyficznego, nie do końca możliwego do opisania połączenia między osobami. Są to zawsze piękne i enigmatyczne momenty, jak zagadkowy obraz teścia grabiącego liście („żwawszy ode mnie ojciec mojej żony grabi / liście myślę za oknem jest lipiec dlaczego / grabi?” (9)), jedna z najpiękniejszych w całym tomiku fraza o niezgodzie „nie zgadzamy się prawie wcale w żadnej prawie / sprawie ale zaprawa z wodą z betoniarki / mlaszcze” (19) czy niezwykłe spojrzenie przez okno z wiersza bilokacja (przez okno znad ekranu), które pozwala pomiotowi zobaczyć samego siebie, być może jako dziecko, biegającego nago za domem i zwrócić się z tego dziwnego stanu do ojca słowami „najgolszy jestem tato najgolszy ze wszystkich” (32).

Tak jak wcześniej wspomniałam smutek i umieranie nie pojawiają się nazwane wprost w książce, na „terenie” samego letniska już nigdy. Dopiero ostatni wiersz „zjazdowy” Brok / Budykierz / Białebłoto mówi o tym bardziej bezpośrednio:

Było nie było Liczyliśmy struny
nocy na palcach
Liczyliśmy noce

Jest takie miejsce że już wiesz że wracasz
Jest takie miejsce że wracasz O niczym

nic to nie mówi Chciałbym więcej nocy
Choć jest zła Chciałbym więcej nocy Chciałbym
więcej
(35)

Również tutaj dużo jest niewiadomego. Pierwszy wers brzmi niemal jak z leśmianowskiej ballady i sugeruje zakwestionowanie prawdziwości wydarzeń. Wiersz łączy się klamrowo z pierwszym, mówiąc o wracaniu, ale mimo tej kompletności, nie sugeruje domknięcia („O niczym / nic to nie mówi”). Intrygujące jest powtarzane przez podmiot „Chciałbym więcej nocy”. Jeżeli noc utożsamić ze smutkiem i bólem, od których podmiot ma uciekać, ale jak ustaliliśmy wcześniej uciekać na zasadzie pewnego kurtuazyjnego porozumienia z goniącym, jak Apollo i Dafne, to wyrażone wprost pragnienie spełnia trochę podobną rolę prośby czy świadomej zgody na obcowanie z tym co bolesne. Kończące wiersz „Chciałbym / więcej” składa się z tym, na co pracuje poeta cały tomik. Być może właśnie smutek, specyficzna melancholia jest tym co jest przyczyną „obfitego widzenie”, które oczywiście skutkuje problemami poznawczymi, niemożliwością jednoznacznych konkluzji, ale jednocześnie, „rozkładając” świat na więcej relacji i elementów, pozwala widzieć go bardziej intensywnie. Nie naciągając nadmiernie paraleli z Gałczyńskim, warto jednak wspomnieć, że i u niego pojawia się podobny wątek: „Wszystkie szmery, / Wszystkie traw kołysania, / wszystkie ptaków / i cieniów ptasich przelatywania // wszystkie trzcin, / wszystkie sitowia rozmowy / wszystkie drżenia liści topolowych (…) / to mi jeszcze, / przyjacielu, nie dosyć – / chciałbym więcej ptaków (…) / i uchwycić to wszystko rękami, / ucałować to wszystko ustami / i tak zajść jak słońce zachodzi”. I chociaż wyraźnie widać, że u autora Kroniki Olsztyńskiej to pragnienie wszystkiego jest dużo bardziej jednoznaczne i dotyczy ekstatycznego pożądania obcowania ze światem, to ciekawe jest, że również jego podmiot zaczyna rozkładać świat na coraz mniejsze, można powiedzieć nawet trochę paranoiczne elementy (szmery, cienie, drżenia).

Można zaryzykować stwierdzenie, że podmiot po całej książce układania się z tym, przed czym ucieka zaczyna tej pogoni i ucieczki poniekąd pragnąć („Chciałbym więcej nocy”). Motto z Owidiusza sugeruje również, że ucieczka, podszyta prawdziwym strachem, ma swoje źródło w niewiedzy o tym, przed kim się ucieka. Tutaj być może to rozpoznanie goniącego, jeżeli w ten sposób odczytać metaforę nocy, sprawia, że podmiot jest w stanie „dogadać się” ze smutkiem i bólem w kwestii zasad pogoni. Książka Żaboklickiego oddaje podskórność i nieeksplicytność tych „negocjacji”, ponieważ cała ich dynamika odbywa się na poziomie postrzegania świata, mówienia o nim i łączenia jego elementów w różne konfiguracje. Jak na zdjęciu na okładce, na którym po pewnym czasie dostrzeżemy przebijające się niewyraźnie kobiece ciało, tak smutek przemyka się niemal niezauważony, ale jednocześnie daje się znajdować w pozornie neutralnych obrazach, które obrócone pod odpowiednim kątem odsłaniają swoją przytłaczającą niejednoznaczność.

[Specjalnie dla czytelników „Stonera Polskiego” podrzucam na koniec skojarzenie muzyczne. Podczas pisania słuchałam dużo Sadness. Something in the summer rain – melancholijna piosenka, której smutku nie odbiera naparzenie na gitarze i bębnach z wokalem odsuniętym jakby gdzieś na drugie tło, złożyła mi się ze specyficznym, smutkiem Letniska i towarzyszącej mu intensywności świata.]

Mateusz Żaboklicki, Letnisko, Fundacja KONTENT, 2023

Ilustracja: Susanne Szombara

Zdjęcie książki z fb Autora


Barbara Rojek (ur. 2002) – studiuje polonistykę i filozofię, pisze teksty krytycznoliterackie. Współzałożycielka Kwadratu Poezji Najnowszej na UW. Mieszka w Warszawie. Pisze i redaguje w „Małym Formacie”.