O pocieszeniu, jakie daje bard Nicki

…Es ist schwer
Durch den Kelch der Blumen
Zu den Wurzeln vorzudringen…

Zbigniew Herbert / Karl Dedecius

Choby spuszczōny ze smyczy smycza sie nowy jô.

Ammonius Groblerus / Lech Plocionsky

Istnieje tylko jedna aktualna księga, Apokalipsa.

Béla Hamvas

Kaj czytōmy „ἔχων ἔχῃ”?

Autor nieznany

Podstawową jednostką badanego materiału jest wędrosłów. Wszystko, o czym tu mówię, zmyśliłem na podstawie lektury i oczarowania książką Krzysztofa Bartnickiego pt. Sad zapięty. Krótka antologia przekładu (Łódź 2023). Zafascynowany kuglarstwem, czasami piszę tutaj, prezentując tę książkę, o rzeczach prawdopodobnych, ale nie prawdziwych. Jest to zgodne ze sztuką, którą uprawiam oraz dokumentami potwierdzającymi moje kompetencje. Prawdopodobieństwo moich opinii można uznać za duże, gdyż są dowodem pokrewieństwa duchowego i sympatii do autora. Konkluzja na samym początku tych rozważań mogłaby się wydawać przedwczesna, niemetodologiczna, pochopna. Wypowiem ją jednak już w tym miejscu, bo pękam z dumy: w języku polskim takiej antologii jeszcze nie było. Jest to dzieło pioniera: gatunkowo – narracyjny poemat teoretycznoliteracki. Według mnie po prostu antologia fallax i fikcyjna, z powodu podwójnego „f” oraz artystycznego podszywania się pod podręczny leksykon dla tłumaczy: (f)antologia przekładu.

(F)antologia powstała przeciwko algorytmowi, który spłaszczył naszą obecność w świecie cielesno-historyczno-dźwiękowym. „Algorytm, projekt języka powszechnego, jest to bunt przeciwko mowie, która jest nam dana. Nie chcemy zależeć od jej wszystkich niejasności, chcemy ją przerobić mając prawdę na wzór, zdefiniować na nowo biorąc myśl boską za podstawę, rozpocząć od zera całe dzieje słowa albo raczej oderwać słowo od historii. Nie słychać już Słowa Bożego – owej mowy, która kryje się za mową według naszych odwiecznych przypuszczeń – ani w istniejących językach, ani w świecie, ani w jego dziejach, w które miało się uwikłać. Sędzią tego zewnętrznego słowa okazuje się słowo wewnętrzne”[1]. My jednak pragniemy pozostać niejaśni, pytyjscy i mgławi. Najlepiej żyje się w Sadzie…. Nie ma tam ostatecznej konieczności wyjawiania tożsamości. Obowiązuje przedstawienie legitymacji języka zaniechanego w tekstach śląskich przechodnich.

Bardzo mi trudno rozpocząć referowanie tej książce z powodu nieodgadnioności wielu jej wątków. Sam początkowo święcie wierzyłem, że mam przed sobą wybór, antologię śląskich cytatów bądź większych wyimków – od Henryka Probusa, księcia wrocławskiego i Minnesängera, czyli od XIII w. do XX w. Potem z kolei zaczęło mi się wydawać, że Sad… to pełny, odpowiedzialnie przygotowany niczym szkolna lektura („szkolna lektura” – oksymoron używany do lat 20. XXI w.) wykład pisarstwa śląskiego z samymi autentycznymi głosami, pięknie splecionymi. Jednak Adam Tupalski, przykładowo, poeta białoruski, nie był Ślązakiem. O tyle tylko był Ślązakiem (o tyle dużo), że tłumaczył Anioła Ślązaka. Co może zresztą być poważnym argumentem za nieprzeciętną śląskością Tupalskiego. Bo mieszanie krwi, a czymś takim jest translacja (transfuzja sylab), wpływa bezpośrednio na zdrowie, tożsamość, opowieść pięknie wykłamaną z archiwów. Uwierzcie: każdy daje się zwieść Bartnickiemu. Jak nikt miesza on papiery i wciska kit (imbrogliare le carte e di darla a bere)[2]. Talentu translatorskiego Bartnickiego nie potrafię z niczym porównać. Nazwać mógłby ktoś hellenistycznego Bartnickiego poeta doctus – poeta uczony. Miałby rację!

Sad… to lektura na dwieście lat. Pyszałek powie, że coś wie. Kaskady aluzji – już chwytamy, o, są zbieżności, a za chwilę rozbieżności, protokoły porozrzucane po całym świecie cyfrowym i analogowym. Mamy puste ręce. Właściwie dziury w dłoniach. Stygmaty stygnące po gorącej lekturze. Rozregulowany całkowicie jest Śląsk Bartnickiego. Anarchiczny literowo, językowo pospólny. To znaczy taki – jaki był zawsze: bez esencji – lecz z sensem. Oczywiście, dziwna iluzja bardzo jasnego rozumienia całości Sadu… może się komuś przydarzyć. O sancta simplicitas! Jakaż radość nitkowych, tiulowych nawiązań do literatur i Śląska, ktoś zauważa. Nie wykluczam tego. Ktoś myśli, że oto przekroczył ianua linguarum. Fruwa ponad gramatykami, fleksjami. Tak, fruwa, leci wysoko czytelnik, ale tylko tak daleko, jak pozwoli mu na to Bartnicki.

Ta iluzja rozumienia bywa niezwykle podniecająca. Trwa ona, iluzja rozumienia, podczas lektury zazwyczaj tylko sekundy i przypomina rozkosz. Trzeba się jednak czegoś chwycić, nim człowiek chwyci się roboty lektury Sadu…. Najlepiej jednak w czasie czytania Sadu… spoglądać co jakiś czas w okno, bodaj jeno zerkać. Wtedy (f)antologia Bartnickiego się poszerza o światy następne, regiony, państwa, języki, ludy, gry, metra, domysły, śpiewki, wybryki retoryki. Okno podczas lektury – to istotna sprawa. Przy oknie trzeba czytać, bo tam lepsze światło. Przy oknie należy rozmyślać, bo gałki oczne współpracują ze strumieniem myśli. Przy oknie jest się bliżej świata. Ostatecznie, w razie zagrożenia w domu lub nadmiernej chęci interpretacyjnego eskapizmu, przez okno można wyskoczyć. Weg vom Fenster sein – być z dala od okna – jak się bardzo dawno temu mówiło na Śląsku – znaczy nie mieć nic do powiedzenia; blank nic – innymi słowy: umrzeć. W istocie fraza ze św. Augustyna vae tacentibus, milczkom biada, to dosyć straszna prawda. Czymże byłby milczący świat? – Grzechem. „A zapadło się splugastwo w cienie bezmowne” – dopowie nam w kazaniu pokutnym swoim Peregryn z Opola wraz z Opola pochodzącym translatorem[3].

A jeśli ktoś grzechów nie wyznaje, nie uznaje, to byłby cierpieniem bez słów świat na słowo dosłownie powstały; kneblem taki świat bez słów. Zaprawdę, sprachlose Welt Josefa Winklera z Karyntii jest wówczas wszędzie. Wszędzie jest Karyntia i świat, i Śląsk, i ścisk, i ślina niesklecająca słów (Erri de Luca przeżył to w Neapolu, opisał w „Montedidio”[4]). Przy czym, jeśli bralibyśmy pod uwagę pisarstwo Winklera, byłby to spleciony karyncki głos wyrzucający Karyntii jej karynckość. Czy Sad… nie jest również rodzajem mowy oskarżycielskiej, w której Śląskowi mówiłoby się wprost, że słyszy tylko na jedno ucho; że nie dosłyszał wszystkich akcentów, intonacji, pochylonych samogłosek? Tadeusz Sławek w swojej najnowszej książce filozoficzno-filologicznej[5], również swoistej antologii w formie traktatu poświęconego samogłosce, przywołuje zdanie Ryszarda Przybylskiego: „Jeśli ktoś mieszka w jakimś miejscu i nie dobywa zeń właściwych mu płodów, to w końcu samo miejsce wygoni go precz, ponieważ nie dobył płodu, którego się domagało”[6]. Kto nie widzi tego, co dookoła, małego, regionalnego; kto w lokalne nie wsiąknie, utonie. Lub wyrzucą niewdzięcznika fale miejsca – prosto do piekła…

Jeśli okna są małe, to w pokoju jest ciemno. W ciemnym pokoju w czerwonej katowickiej kamienicy niedaleko dworca głównego układałem w regale książki i jakąś mowę w głowie. Niespodziewanym gościem, chociaż przecież umówionym, w tamten dżdżysty podziałek grudniowy ubiegłego roku był Krzysztof Bartnicki. Nie mogłem Poety ugościć jak należy, bo zbyt skromne warunki na to nie pozwalały. Tylko czarna kawa i rozmowa. A książka pt. Sad… stała się prędko pięknym wydarzeniem rozjaśniania kamienicy, Katowic, książek. Całkowicie zawstydzony okolicznościami, wyciągnąłem Goethego, można by było innego klasyka tej klasy, co zawsze należy robić, gdy nie wiadomo, co czynić. I żeby niestosowność nie zwiększała bardziej pola, cytując Goethego, jednak był to Goethe!, z pamięci, naturalnie, po ukraińsku: Скільки мов ти знаєш – стільки разів ти людина (Skilky mow ty znajesz – stilky raziw ty ludina), wygłosiłem; usiadłem przy stole z gościem. Wtedy zdobyłem się na pewną swobodność. Już mniej onieśmielony wielkością Bartnickiego. Przypomniawszy sobie zresztą przytomnie, że „zdany jestem na robienie wrażenia, z tego żyję”[7].

I uśmiechnęliśmy się spokojniej do Ukrainy, do wojny i do (na przykład) Martina Opitza. Weźmy od razu jednego z aktorów Sadu…. Martin Opitz był śląskim twórcą literackiej niemczyzny, synem rzeźnika z Bolesławca, dworzaninem króla Polski Władysława IV Wazy. Echo Ooopica/Ooopitza/Ooopitiusa słychać w Sadzie… głośno na stronie dwudziestej dziewiątej i następnej. A ten tekst z Opitza to pierwsze, jeśli się nie mylę i jeśli nie pomylił się autor Sadu…, libretto w języku niemieckim. Dlaczego Opitz używa figury echa – pomyślałem zbyt szybko? Nagle przyszło mi to głowy. Imię Nimfy ᾿Ηχώ wywołuje się kiedy? Ale nie zapytałem Poety. Łatwo jednak się domyślić, że skoro tytuł szkicu libretta brzmi Saroff, to może chodzić o Żarów, miejsce od-lesione (odleśne?) ogniem, puste, wypalone, miasto dolnośląskie, co w godle dziś ma pożar. I położone jest bardzo wygodnie dla ech, to jest na Równinie Świdnickiej. W dialekcie germańskim języka śląskiego zwało się to miejsce Soare od słowiańskiego žarъ (tlenie się bezpłomienne i ciche i odbijające echo daleko).

              Książka Bartnickiego to tekst zmilitaryzowany. Militare legere est. Wojowaniem jest czytanie. Książki nie są do poduszki. W słowie końcowym, w mowie skierowanej do żołnierzy czytelników, Bartnicki chwali wszystkich, którzy dobrze służyli sprawie jego (f)antologii. Pomyślmy tylko o antologiach i centonach, i repugnacji języka, języków, słów słowiańskich i niewysłowiańskich. Repugnacja to znane powszechnie słowo, często u nas, niestety, nadużywane. Od słowa pochodzi łacińskiego, od repugnare, co się tłumaczy opposer de la rèsitance lub równie blisko znaczeniowo kładzione lutter contre. To ostatnie: dałoby się pojąć jako logosowa rewitalizacja i reakcja na ubóstwo oraz głód ładnych słów w czasach nam współczesnych. Cios zadany demonowi języka. Albo próbę zawalczenia, ponownego i radykalnego zawojowania o język polski. W ogóle o język walczy się najwytrwalej. Od urodzenia. O wysłowienie. Oddychanie. To jedno z najważniejszych zadań Sadu…, gdzie wszystkie fragmenty pchają się do barda Nickiego, jak gdyby Weltliteratur zwariowała na jego punkcie.

Zaraz po Goethem i kawie, za mocnej, za kwaśnej, honduraskiej, wróciliśmy z Bartnickim do rozpoczętej na Messengerze rozmowy o Sadzie…. Cenny ten centon Bartnickiego (centonem brutto również byłaby ta książka) napisany został jako okólnik, sądzę, choć nie wiem, czy tak samo myśli autor, gdyż nie zdążyliśmy tego ustalić, skupiając się na bohaterach chodzących po Wrocławiu i po Śląsku, przez jakieś 743 lata, dawno i niedawno temu. Dla mnie Sad… w zasadzie pozostawałby pismem do użytku wewnętrznego. Tylko dla wtajemniczonych translatorów i wszelkiego typu sileziologów i sileziatrów, wędrowców słownych, ludzi bez jakiekolwiek oschłości w sobie, namiotników słownika, ze słów żyjących na samej krawędzi świata i sensu à la Jakob Böhme albo wspomniany Anioł Ślōnzok, tyn, tyn, czyli Janek Scheffler – z Breslau i Krakowa jednocześnie. Ale także – tutaj nie mam wątpliwości – Henryk Waniek, który uczył mnie, jak postępować z dawnymi drukami dziwnym pismem zapisanymi tak, że litery wysypują się poza okładki.

A mój gość oto: Bartnicki. Uznajmy nomen zawsze omen, jest Bartnicki Bardnickim, dla tych, co twardo wymawiają słowa (przesuwka niemiecka?). Bardem, zauważyłem, jest, patrząc na niego, oczywiście, nie mówiąc mu tego, broń Boże. Myślałem, spoglądając przelotnie teraz przez okno, gdyż na cegle pojawił się jakby kształt promienia słonecznego, które maksymalnie świeci w Katowicach dwie, trzy godziny na dobę w grudniu, w maju tylko parę minut dłużej, co zdziwiło swego czasu tuż po drugiej wojnie światowej Prima Leviego, pracującego jako tłumacz tutaj krótko; dwie ulice dalej dokładnie. Bartnicki! Jeśliś Bartnickim/Bardnickim, twój to nick, który nie znika z twego nazwiska i wszelkiej aktywności twojej pisarskiej albo überzecerskiej barda Nickiego. Dobry über-zecer, co się tłumaczy: uruchamiający czcionki oraz te czynniki, które doprowadzają rytmicznie do transplantacji sylab mknących wzwyż. To znaczy składacz liter wypowiedzianych na głos. Ktoś bardzo podobny w swoich talentach do Gutenberga, który czcionkę przekładał z metalu, a bard Nicki – z dźwięku, sygnału, śpiewu. Dobry überzecer trzyma weksle mów i spotyka ludzi blisko słów. „Sprache setzt zwei oder mehrere Menschen oder ganze Völker oder die Menschheit insgesamt in eine Wechselbeziehung”[8] / „Język pozycjonuje dwóch albo więcej ludzi, albo całe narody albo w ogóle ludzkość – w sytuacji zależności wymiany”. Tłumaczenie z Wechselbeziehung, z zależności wymiany – czyni boginię. Takie procesy wymiany dzieją się intensywnie na wszystkich półwyspach; Śląsk to fikuśny półwysep. Śląsk szlak szaleńców.

Nie byłoby antologii bez hellenizmu,[9] zawsze powtarzałem. Bard Nicki jako poeta doctus uczy układać kwiaty – w ten sposób powstaje ἀνθολογία. Bard Nicki idzie dalej: nie wystarcza mu bukiet, nie wystarcza mu uczoność. Jeśli bukiet, to musi być skromny, minimalistyczny, opowiadający (lecz nie leksykonem opowiedziany!), a także na tyle odpowiedzialny, że mówiłby sam za siebie, sobą, wciąż głębiej, w głębinę kłębiącą się targając. I jeszcze dlatego bard Nicki byłby doctus: nienawidzi wielkiej książki, choć wiemy, że ją kocha jak Joyce’a), ale w (f)antaologii – nie. Stosuje aleksandryjską zasadę Kallimacha: wielka książka – zła książka. Albo wręcz diabeł, big book, big evil.

Gdy się patrzy przez okno wieżowca na Tauzenie, najbardziej hellenistycznym osiedlu na północnej półkuli, na Osiedlu Tysiąclecia w Katowicach, w kierunku zachodnim, widzi się majaczące Gliwice czerwonawą chmurą; dalej można sobie wyobrazić nad Odrą Opole, a także żyjących tam maluczkich wszelkich Odrokōw (Ślązaków – za Wincentym Polem oraz bardem Nickim). Tam się zaczynał bard Nicki. Widać tam zaranie barda. Ta przestrzenność pól opolska pracuje tutaj w Sadzie… mocno. Czy to miejscowy talent? Friedrich Nicolai pisał w jakimś liście z września 1759 roku: „Złych tłumaczy znacie już dobrze, muszę wam przedstawić dobrego tłumacza…”[10]. Po czym pada nazwisko barda Nickiego… Nawet jeśli się zagalopowałem, zapowiadałem taki obrót spraw. Nicolai, jeden z pierwszych teoretyków przekładu, wymieniłby barda Nickiego, bo nie mógłby pominąć melodii Finnegans Wake, gdyby przeczytał tę książkę, (nie dożył, umarł w Berlinie dużo wcześniej, w 1811 roku).

Gdy teraz znowu patrzę przez okno, ale mam przed oczami inny widok Katowic, bo jestem w innym miejscu, widząc neoromańską kopułę katedry Chrystusa Króla Wszechświata, to znaczy uniwersalną świątynię śląską, wyobrażam sobie że bard Nicki con locura y passión, w to trzeba uwierzyć, uniwersalną antologię pragnie stworzyć, świetlny podręcznik śląski, tekst zamiast świata, niczym Béla Hamvas zaraz po drugiej wojnie światowej, antologię uniwersalną, zanim nie zabronił mu, Hamvasowi, tego robić w randze ministra baron, profesor, towarzysz György Lukács. Bez antologii wyłby chaos, bo chaos wyje. Wiedział to Hamvas, przypomniał to bard Nicki, wydając ôńskigo roku swój elementarz tłumacza. Chce bowiem zabrać nas w drogę bard Nicki ze swoją antologią, która jako popularny bedeker „przekładcy” tudzież iter transtextabile, niezawodnie wszędy człeka kludzi. Poetycki pitawalista, bada kryminalne przygody wojny i pojedynczych sylab przed trybunałem pisma. Znał ktoś wcześniej słowo „pitawalista”?

O bardzie Nickim śledziennik, zawistnik pomyśli w kategoriach barbarzyństwa. Nie tak układa się kwiatki, o nie, nie w ten sposób wydaje się nobliwe antologie! Śpieszę jednak ze sprostowaniem i obroną. Chociaż ma ona tylko siłę autorytetu. W Liście świętego Pawła do Rzymian czytamy o bardzie Nickim, że jest dłużnikiem zarówno Greków, jak i barbarzyńców” (Rz 1, 14). I Joyce’a, to znaczy jak gdyby Greka, i Konrada Niszewskiego (1863-1922), który nie znał łaciny. Bard Nicki po prostu kocha obydwu tak samo. I wrocławskich poetów łacińskich, i Kaspra Ursinusa Veliusa („ciało twoje flos” – co za cudo!). In Utraquae Silesia / w obydwu Śląskach, Górnym i Dolnym, zabujany bard z Opola Nicki. Moi siedemnastowieczni przyjaciele byliby dumni z barda Nickiego. A najbardziej, w tej chwili tak mi się wydaje, Nathaniel Tilesius von Tilenau[11], milowicki pastor i teolog, a także Bartolomaeus Eben, patritius vratislaviensis, patrycjusz wrocławski, Balthasar Exner z Hirszbergi (to znaczy Jeleniej Góry), cesarski poeta i piewca cieszyńskich Piastów. A przede wszystkim wrocławski bard Heinrich Mühlpfort (1608-1647), ten poeta, który wygłosił zdanie „Śląsk szmaragdem Europy”, a myśmy z tym zdaniem paradowali po wszystkich książkach przez całe lata 90. ubiegłego wieku. Może dlatego staliśmy się częścią Unii Europejskiej?

Przychylam się do twierdzenia rozbawionego Karla Krausa: „Moja wiara w język wątpi wobec wszystkich dróg, które prowadzą do Rzymu” (przekł. tego fragmentu – Andrzej Kopacki). Może na świecie nic się nie styka. Ktoś chciałby zawyrokować, że barda Nickiego zestawienie Moniki Lubińskiej (w motcie), piszącej wiersz w Katowicach w 2017 roku, z powieścią Kurda Lasswitza z roku 1898, jest niedorzeczne. Być może, ale credo quia Bartnicki est. W (f)antologii barda Nickiego wszyscy mogą się spotkać nie tylko w spółgłoskach i samogłoskach, co raczej w prestidigitatorskiej chóralnej furii zdań. Dlatego myślę o Sadzie… jako lekturze budującej, pocieszającej. Dającej mowę milknącym czasom. Sporo wywalczył dla nas bard Nicki. Nuże, dalej, z ziemi włoskiej, wojowniku polszczyzny, un militante della lingua polacca!

26 kwietnia 2024 roku, w dniu przegłosowania przez Sejm Rzeczpospolitej Polski uchwały uznającej język śląski za język regionalny


[1] M. Merleau-Ponty: Fantom czystego języka. W tegoż: Proza wiata. Eseje o mowie. Wybrał, opracował i wstępem opatrzył S. Cichowicz. Warszawa 1976, s. 41.

[2] To zgrabne określenie znalazłem w tekstach Elia Vittoriniego; był to chyba list do brata. Por. E. Vittorini: Diario in publico. Autobiografia di un militante della cultura. Milano 1986.

[3] K. Bartnicki : Sad zapięty. Krótka antologia przekładu. Łódź 2023, s. 20.

[4] „Rafaniello zna dialekt neapolitański, mówi, że jest podobny do jego języka, Włoski wydaje mu się tkaniną, ubraniem na nagim ciele dialektu. Mówi też: Włoski to język bez śliny, dialekt neapolitański natomiast wypełnia usta silną i dobrze zlepia ze sobą słowa. Podeszwy tak nie zlepisz, ale w przypadku dialektu to dobry klej. W moim języku jest nawet takie powiedzenie – ›zlepiony na ślinę‹.” E. De Luca: Montedidio. Przekł M. Wyremblaski. Warszawa 2009, s. 92.

[5] T. Sławek: -U-. Katowice 2024.

[6] R. Przybylski: Pustelnicy i demony. Kraków 1994, s. 99.

[7] G. de Bruyn: Poszukiwanie brandenburskie. Opowieść dla miłośników historii literatury. Przeł. S. Lisiecka. Warszawa 1986, s. 83.

[8] K. Dedecius: Dankesrede. „Übersetzen. Deutsch-polnisches Übersetzungsjahrbuch 2011 nr 2, s. 24.

[9] Antologia jest gatunkiem dojrzałym, wynika z dojrzałości, którą była epoka hellenistyczna. Henri-Irénée Marrou pisał: „Wychowanie hellenistyczne to nie nietrwała mara, byle jaka chwila w procesie nieustannego przemijania. Jest ono formą ustaloną w swej dojrzałości, dzięki której rozkwitła pedagogiczna tradycja starożytna. Jest końcowym wynikiem twórczego wysiłku podejmowanego przez siedem stuleci, jakby rodzajem płaszczyzny u szczytu wznoszącej się krzywej, płaszczyzną wydłużoną, ciągnącą się przez wiele kolejnych pokoleń [..]”. H.-I. Marrou: Historia wychowania w starożytności. Przeł. S. Łoś. Warszawa 2023, s. 370.

[10] Cytuję za: K. Sauerland: Beginnende Übersetzungskritik. Im Deutschland des 18. Jahrhunderts. „Übersetzen. Deutsch-polnisches Übersetzungsjahrbuch” 2011 nr 2, s. 202.

[11] Nathanael Tilesius/Tilisch (1565-1616).

Krzysztof Bartnicki, Sad zapięty. Krótka antologia przekładu, Officyna 2023

Ilustracja: Jula Drabik


Zbigniew Kadłubek – eseista, tłumacz, komparatysta; urodził się w Rybniku na Górnym Śląsku; autor Listów z Rzymu; pracuje na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach i w Muzeum Śląskim; dyrektor Biblioteki Śląskiej w latach (2018-2023); kocha małe języki i wielkie książki; ornitolog z zachwytu, filolog klasyczny z zawodu.

Jula Drabikhttps://www.instagram.com/jula_drabik