(Never ending) „Story Jones”? Dialog o Krzysztofie Pietrali

Krzysztof Pietrala (wraz z chociażby Mateuszem Górniakiem) zamyka (?) ciemną erę polskiej prozy, kiedy to za awangardę uważano głównie Dorotę Masłowską czy Michała Witkowskiego. O tym, na ile jest to proza (ale w sumie, czy to ważne?) i jaki jest Pietrali pomysł na awangardę, rozmawiają Magdalena Koryntczyk i Konrad Janczura.

Konrad Janczura: To znamienne, że największy kryzys globalny od 1939 roku przynosi polskiej literaturze powrót awangardy, która ostatnio, w takim natężeniu, wpływała na rodzimą scenę literacką właśnie chyba wtedy, w przeddzień wybuchu wojny. Premierę książki Pietrali przyćmił najazd Rosjan na Ukrainę, a teraz, gdy Pietrala dostał nominację do Nagrody Gdynia, mało kto wie, o co chodzi ze Story Jones. Gdybym jednak miał pisać tekst pod level Wyborczej, wrzuciłbym tytuł „gwałt na modernizmie”. Co myślisz?

Magdalena Koryntczyk: Nie postawiłabym chyba mocnej tezy o „wybuchu wojny przyćmiewającym premierę”. Sam fakt druku zaledwie trzystu egzemplarzy jest poważną przeszkodą, aby książka trafiła „pod szczechy”, z drugiej strony jest to gwarant, że te kilkaset egzemplarzy trafi gdzie trzeba i do kogo trzeba. Stąd też moje zdziwienie, gdy trafiła do mnie, bo żaden tam ze mnie znawca poezji, gdyż sądziłam, że będzie to poezja, nominację do Gdyni dostała w kategorii proza, zdaje się taksonomiczne ustalenie tego nie było takie oczywiste. Były spory, o czym wiem z korespondencji mesendżerowej z Patrykiem Kosendą, a określenie proza poetycka albo poemat prozą to już w ogóle padaka – czy jest bardziej zniechęcające określenie dla przeciętnego czytelnika? Nikt „normalny”” przez szmatkę tego nie tknie.

Mówisz „powrót awangardy” i „gwałt na modernizmie”. Nie znam Pietrali osobiście, jesteśmy kolegami na fejsie, ale zdaje się, nie jest to obligatoryjne, żeby się dowiedzieć, że szczególnie interesują go awangardy i modernizmy pierwsze, przedwojenne; te które interesowały i Ważyka, który jest tu istotny – modernizm Apollinaire’a czy Rimbauda. Zastanowił mnie ten zwrot “gwałt na modernizmie”, bo prawdę mówiąc, gdybym tu miała posiłkować się jakimś obrazkiem proweniencji seksualnej, to dla mnie Pietrala jest Olafem Lubaszenko w Krótkim filmie o miłości, który wzrokiem zakochanego właśnie podgląda przez lunetę metaforyczną Szapołowską wczesnej awangardy, którą przychodzą co wieczór rypać jakieś knury bez serca, a w jego sercu miłość prawdziwa. Swoją drogą może nikt do tej Grażyny przedwojennej awangardy nie przychodzi (albo nie za często), wydaje mi się, że inne modernizmy i inne tradycje są bardziej seksowne, ale mój osąd może być fałszywy, ostatni raz więcej niż trzech poetów na raz na żywo spotkałam na studiach i wtedy raczej chodzili rypać Ashbery’ego i resztę szkoły nowojorskiej.

KJ: No tak, masz trochę racji, lecz chyba nie bierzesz pod uwagę faktu, że Pietrala od dawna był na lupie kilku wpływowych osób ze świata krytyki, a całemu, licznemu środowisku, które go otacza, non-stop nawijał o pracy nad książką, legendarnym wręcz poematem. I wyszło to dzieło, z pozoru wyglądające tak, jak o tym piszesz, a jednak rozbijające modernizm o ścianę… cybernetyki. Pietrala bowiem zawarł w niej liczne kody i zmyłki, diametralnie zmieniające lekturę. Dlatego też piszę o „gwałcie na modernizmie”, bo w różnych kombinacjach Pietrala pokazuje, jak bardzo prymitywne są te, wydawałoby się, klasyczne, mieszczańskie, ale jednak elitarne narracje.

MK: Masz rację, nie biorę pod uwagę przewijek nad księgami-ksiąg, które anegdotycznie są archetypicznymi krakowskimi kawiarnianymi tematami, każdego wieczoru w Alchemii, czy Bunkrze Sztuki (kiedy jeszcze istniał) ktoś mówił, że pisze swojego Mesjasza i ci mesjasze masowo ginęli przy tych stolikach, zanim w ogóle powstali 😀 No ale Pietrala napisał swoją książkę i ona szalenie mi się podoba, ale ponieważ dramaturgicznie dialog dwóch hypemanów jest nudny, więc trochę nie z własnej woli spozycjonuję się teraz w roli „pana marudy”(ale nie bardzo), żeby się coś działo, bo jest to literatura znakomita i nie ma co się przypierdalać.

Czytałam oczywiście recenzje Story Jones i Twoje posty na fejsbuku. Właściwie niemal wszystkie głosy mówią o precyzyjnej matematycznej konstrukcji tej książki, ale Ty zdajesz się przypisywać jej twórcy rodzaj narracyjnego wynalazku; jakiejś zupełnie nowej twórczej geometrii przestrzennej, która robi coś zupełnie nieoczekiwanego i nowatorskiego z medium książki jako przedmiotu zapośredniczającego akt twórczy. Rozumiem, że w tym kontekście ścianę cybernetyki, o którą Pietrala rozpieprza wóz Story Jonesa i jako autor wychodzi z tego crash testu bez szwanku, rozumiesz klasycznie – jako sztukę sterowania pewnym układem zamkniętym, jaki stanowi utwór. A precyzyjniej – sztukę sterowania algorytmem lektury.

Chciałabym mieć pewność, że się rozumiemy, więc sprecyzuj, proszę, dlaczego w Twoim odbiorze jest ona tak demaskatorska dla elitarnych narracji i gier literackich? Czym różni się  strategia Pietrali od znanych narzędzi literatury kombinatorycznej, która gra z przypadkiem i koniecznością. I czy rezultatem nie jest powstanie gry jeszcze bardziej skomplikowanej, wymagającej większej znajomości tradycji i reguł, czy z tej dekonstrukcji nie powstaje dwudziestościenna kostka rubika?

KJ: Dobre pytanie. Też zastanawia mnie to, na ile Pietrala jest performatywny. Kiedy obserwowałem w ostatnich latach zachwyty nad pisarzami pokroju Macieja Płazy, zacząłem myśleć, że świat polskiej literatury składa się głównie z zapatrzonych w sepię wariatów i wariatek, którzy właściwie marzą tylko o tym, by porządek rzeczywistości zmienił się w któryś z tych sprawdzonych, wczorajszych, bo na funkcjonowanie w nich są rozpisane jasne recepty, czarodziejskie góry. I na tych czarodziejskich górach można leżeć i bez końca gadać o kryzysach – ta, kto by sobie w ten sposób nie pożył.

Ale język to w zasadzie czasoprzestrzeń, powiedziałby DeLillo, a więc np. taki stylizujący Płaza, o czymkolwiek by nie pisał, formuje tę czasoprzestrzeń modernistyczną ornamentyką. To może być fajne, ale wyłącznie fajne cyrkowo i bez sensu. Pietrala z kolei, mam wrażenie, „efekt Płazy” zabija. Nie da się w jego książce poczuć bezpiecznie, jak np. u Tokarczuk, napisał mi zresztą w dedykacji: „przejdź bez kodów”. I rzeczywiście. Czytanie Story Jones bez podanych przez autora solucji może trwać w nieskończoność, bo każdy fragment pasuje do całej reszty. Tak sobie to wymyślił. Gdyby w Polsce istnieli dziś krytycy na miarę Janion albo Jarzębskiego, mogliby pokusić się o tekst o człowieku, który uprościł Ulissessa. Ale na szczęście tacy dziś nie istnieją.

Co nowego stworzył Pietrala? Generator Ulissessów. Mam wrażenie, że jako pierwszy wynalazł błąd w literaturze mieszczańskiej, błąd powtarzalnych sposobów ujmowania narracji w symbole, metafory, jednym słowem: uświęcanie akcji. To niezwykle prymitywne, dopiero Pietrala w zasadzie uświadomił mi, że te pożółkłe tomiszcza są schematyczne jak pierwsze gry video. Ale nie w skali dzieła oczywiście, w skali… wydzielonych cząstek akapitowych? Znowu nie wiem, jak to nazwać.

Mam wrażenie, że ta buńczuczna kpina z pozorowanej w literaturze logiki i czczonej wręcz linearności, tak bardzo odważna kontestacja założeń „genialnej epoki” (czasoprzestrzeń, którą w obrębie książki można przesuwać sobie, podrzucać do woli) – to wszystko czyni Pietralę interesującym. Tylko właśnie: na ile są to sztuczki cyrkowe, a na ile chęć wypowiedzenia czegokolwiek – nie wiem…

MK: No, sporo tu napisałeś do rozpakowania. „Jest wiele gadania o wielu różnych sprawach”, że zacytuję wspomnianego DeLillo. Postaram się mówić prosto i klarownie, choć dygresyjnie; uporządkuję to jakoś. Skoro już jesteśmy przy DeLillo, to cieszę się, że oboje myślimy o tym nazwisku w kontekście Story Jones. Jest to pierwszy pisarz, który przychodzi mi do głowy w kategorii „precyzja konstrukcji powieści”, jego książki mają to szczególne piękno perfekcyjnego równania matematycznego.

W jakimś zagranicznym serwisie gromadzącym prace akademickie, przeczytałam kilka lat temu pracę o geometrii spojrzeń w jednym z rozdziałów Gry o wszystko, bohaterowie siedzą w pokoju i gadają, pozornie nie dzieje się wiele, akcja jakby stoi w miejscu, ale nałożona jest na tę scenę wektorowa siatka linii i kierunków, która „robi robotę”.

Przypomniałam sobie o tej pracy, gdy na fejsbuku dostałam zaproszenie na spotkanie wokół książki Pietrali i jako zdjęcie promujące wydarzenie wybrano fotografię, która znajduje się wewnątrz okładki Story Jones: jej połowę widzimy po otwarciu książki, połowę po końcu lektury. Fotografia przedstawia Władysławę Nawrocką i Jana Świderskiego w sztuce Stary Dworek Adama Ważyka, inscenizacja z roku 1946 w łódzkim teatrze. Aktorzy siedzą przy stole, patrzą na siebie nawzajem.

KJ: Brzmi ciekawie…

MK: Zdjęcie to było dla mnie nielichą zagadką, przyznam, zastanawiałam się, dlaczego autor wybrał właśnie je, czy powinnam przeczytać Stary Dworek Ważyka, czy tam jest „klucz do Rebeki”.

Wrócę do wydarzenia na fejsbuku – zdjęcie z wnętrza okładki uzupełniono właśnie wektorowymi strzałkami, którymi Pietrala łączy w książce kolejne sekwencje tekstu i wtedy przyszło mi do głowy, że nie treść Starego Dworku jest ważna, ale „sytuacja kierunku” rozmowy, spojrzeń; czy to już nie Nawrocka i Świderski, ani nie grane przez nich postaci, a Sally Molly i Loftus siedzą naprzeciwko siebie, nawigowani, by na siebie “wpaść”,  przedzieleni i połączeni swoją historią, a w wymiarze fizycznym – spiętymi arkuszami tekstu Story Jones? A czasoprzestrzeń spotkania zależy od sposobu lektury. Jak napisałeś – język to czasoprzestrzeń.

KJ: No tak, sprowadzamy tu właściwie obiekt do podstaw (filozoficznych i matematycznych). To także zagadka, czy Pietrala chce istnieć wyłącznie w abstrakcji, w materii, czy w materii odsyłającej do abstrakcji, czy może abstrakcji odsyłającej do materii?

MK: Mówiąc językiem cybernetyki, w zamkniętym układzie ważne są dwa procesy: regulacja i sterowanie.

Regulator pilnuje jakiejś bieżącej wartości i sprawdza, czy zadana wartość została osiągnięta i utrzymana. W odniesieniu do literatury zadaną wartością jest sens, cząstki tekstu łączą się, mając zadane osiągniecie i utrzymanie sensu, w umyśle czytającego następuje retencja informacji, które przyrastają i muszą do siebie przystawać, by można cokolwiek zrozumieć ze świata przedstawionego. Najbardziej tradycyjnie ten przyrost dokonuje się linearnie, strona po stronie. Nikt nie czyta Flauberta wbrew tej zasadzie, np. akapit ze strony 99 zestawiony z akapitem z 16, bo system utraci parametr sensu. Mamy tu więc do czynienia z działaniem w pętli wzajemnego sprzężenia zwrotnego.

Pietrala konstruuje rodzaj sterowanego open-loop systemu, jeden układ tekstowy wpływa na drugi, nie uwzgledniając retencji, a może raczej uwzględniając ją tak, że „wszystko pasuje do wszystkiego”. System cybernetyczny z zasady dąży do homeostazy, w jakikolwiek sposób nie poprowadzimy procedury lektury, instancja sensu nie wywróci się, parametr ten sam się zbalansuje.

Proza przeszła już wiele eksperymentów na swojej formie: testowała możliwości papierowego nośnika, testowała bierny proces lektury, próbując uczynić go częścią aktu twórczego, zmieniała nośnik –  jak w przypadku hipertekstu, testowała “czarną skrzynkę”, w której mamy in put (wejście) i out put (wyjscie) i co może zdarzyć się konstrukcyjnie w przestrzeni pomiędzy nimi, w skrajnych przypadkach rezygnowała z oznaczonego in putu i out putu. Czasami nawet efekt końcowy aktu performatywnego czytelnika jest autorowi nieznany. Już w połowie lat 70’ Calvino pracował nad opowiadaniem, które dzięki komputerowi mogło wygenerować dwanaście do potęgi dwunastej możliwych sekwencji fabularnych.

Z czym mamy do czynienia tutaj?

KJ: Czyli skłaniasz się ku temu, że Pietrala wchodzi w dialog pozorowany z całym literackim parnasem, a w rzeczywistości pakuje całą spuściznę literatury, w swoim momencie szczytowym (przełom XIX i XX w., czyż nie?) do cybernetycznego pudełka i przenosi do nowej, nieliterackiej już epoki? Wiesz, kojarzy mi się to trochę z Planetą Małp i tymi rozsianymi po planecie komputerami przechowującymi wiedzę ludzkości. Wiedzę, która doprowadziła do jej upadku.

MK: Pietrala sytuuje się w ciekawym miejscu, bo jest taki retro-futro w swoim „generatorze Ulissessów”, jak powiadasz. To znaczy, posługując się znowu Twoimi słowami – jest „zapatrzony w sepię” tej awangardy przedwojennej, ale nie konstruuje żadnej dioramy tamtego świata, w której można się rozsiąść, raczej używa pewnych intuicji epoki, jej obsesji, wielkich aspiracji i wstydliwych przyjemnostek, szemranych dekoracji i postaci z groszowych powieści, do skonstruowania art housowej pulpy o orientacji matematycznej. Na czarnych „manifestowych” stronach Story Jones czytam o „pewnej orientacji literackiej, której towarzyszy zobojętnienie moralne”, a co jest bardziej obojętnego moralnie niż matematyka, jak zastanawiał się pewien filozof.

KJ: Otóż to. I co jest bardziej niebezpieczne: matematyka czy filozofia? A może obie są sobie równe, a sztuka stanowi ich miejsce styku, równie bezduszne jak wszystko w świecie, w którym chrześcijaństwo należało „położyć do snu”, jak pisał Franz Overbeck w Finis Christianismi.

MK: Z drugiej strony aplikuje do tego starego świata intuicji awangardy bardzo nowoczesne narzędzia, choć fakt uwektorowania tekstu, podzielenia go na na segmenty A,B,C może znaczyć, że preferuje jakiś typ odczytania, nie wypuszcza z rąk tak całkowicie lejców ostatecznego rezultatu. Powstała bardzo dziwna kraina, niby znajoma, ale nieznana, z zabiegami na czasie i przestrzeni. Jak każda dobra mistyfikacja ma w sobie coś z prawdy rzeczywistości i coś ze zmyślenia. Rozpina się między pierwszą wojną światową (Loftus Jones to legendarny dowódca legendarnego niszczyciela) a masakrą w Jonestown i sięga dalej w jakąś nieokreśloność. Wydobywa z umysłu czytelnika potrzebę niesamowitości i wciąga, też sobie chcesz pomistyfikować i tak np. wpisałam w wyszukiwarkę „Sally Jones” i moim oczom ukazała się urodzona sto lat temu gorylica o tym imieniu, bohaterka szwedzkiej książki, która przeżywa awanturkę za awanturką jak Sally Jones Pietrali i muszę przyznać, że tak mi się to spodobało, że do końca lektury podstawiałam sobie gorylicę.

Czy odpowiedź na Twoje pytanie „Kim jest, kurwa, Pietrala”, jak pierwotnie nazwaliśmy ten plik, brzmi „Christopherem Nolanem polskiej literatury w jego szczytowej formie”? Nolan ze swoją obsesją czasu jako sekwencji wydarzeń, które już się wydarzyły, a jeszcze się nie wydarzyły i odwrotnie;  tę obsesję realizuje w kilku filmach, mniej lub bardziej udanych, no więc Pietrala to autor najbardziej udanego scenariusza Nolana. Trochę żartuję, a trochę nie.

KJ: to jest na swój sposób prowokujące porównanie, bo wszystko u Pietrali jest zimne i bezduszne jak Gotham, a Nolanowskie Gotham jest jeszcze bardziej ostre, duszne i… awangardowe. Bo sprowadzone do jednocześnie prostej, ale i uniwersalnej formy, w której bogactwo jest postkolonialnym konserwatyzmem, a przeciwwaga to obłąkańcze poszukiwanie heroizmu, nawet jeśli wywiedzione jest z domagającej się leczenia traumy. Właśnie pomyślałem, że de facto historie o Batmanie wyglądają trochę jak Story Jones, tzn. są koszem rozpisywanych przez prawie 100 lat puzzli, które podobnie jak u Pietrali do siebie pasują, a Gotham czyni je zawsze czymś krańcowym, fenomenologicznym (?), uniwersalnym. Bo toksyczny duch węgla i stali, z którego w końcu wykonany jest kostium Batmana,  dziś wydaje się, realnie, momentem ostatecznym. Szaloną lokomotywą z Witkacego, która wiezie nas wszystkich ku katastrofie.

MK: Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy napisałeś, że dedykacja dla Ciebie brzmiała: „przejdź bez kodów”, czyli poza tym preferowanym schematem, bo wspomniany przeze mnie Calvino uważał, że prawdziwie satysfakcjonujące i przyjemne jest działanie wbrew założonej intencji autora, wykorzystywanie gliczu, luki, błędu i siły tego antycznego clinamenu – nieuporządkowanego chaotycznego ruchu atomów, którym Epikur tłumaczył wolną wolę człowieka, a więc podciągnijmy pod to czytanie w twórczej wolności. Kiedy nie gra się na kodac, można umrzeć – może parę razy „umarłeś”, grając w Story Jones?

KJ: Prawdę mówiąc – tak. Umarłem na początku, kiedy przeczytałem to tak, jak czyta się zwykłą książkę. Kartka po kartce. Taka lektura nie ma żadnego sensu, bo wówczas… wychodzi z tego jakiś bełkot. Ale do gier często też tak podchodzę, że nie sprawdzę całej mechaniki i potem cierpię. Dlatego też cierpiałem. Potem wziąłem się za receptę autorską i wtedy było już ciekawiej. Ale najbardziej rozwinąłem skrzydła wówczas, kiedy stworzyłem własne układy tekstu. Kilka z nich sobie nawet zanotowałem. Fajnie byłoby w ogóle zorganizować wieczór, w którym kilka osób czyta Pietralę wg swoich własnych szkieletów tekstowych.

MK: Z tą śmiercią miałam skojarzenia z takim zabiegiem ze Sterne’a, te czarne prostokąty oddzielające tekst Story Jones odsyłały mnie do jego słynnego czarnego kwadratu na oznaczenie śmierci postaci w Tristramie Shandym i pokleiłam sobie to też jakoś z tą deklaracją ważykową zawartą w książce: „jak się panu podoba koncepcja świata, w którym zdarzenia nie mają dalszego ciągu?”. Po prostu game over, nie ma więcej many, skończył się pasek życia, nawet nie zauważyłeś jak wygląda boss, który cię załatwił.

Sorry, Jones.

Krzysztof Pietrala, Story Jones, METH 2021

Ilustracja: fragment okładki w chuj starego, francuskiego wydania Kaligramów Guillaume’a Alberta Vladimira Alexandre’a Apollinaire’a de Kostrowickiego


Magdalena Koryntczyk – szitposterka, dramaturżka, freelancerka. Publikowała m.in. w „Piśmie”, „Playboyu”, Dwutygodniku”.

Konrad Janczura – ur. 1988, studiował krytykę literacką na Uniwersytecie Jagiellońskim, pracował przy polskiej lokalizacji gier w rumuńskim oddziale Ubisoftu. Obecnie jest deweloperem testów automatycznych w warszawskim banku. Napisał powieść Przemytnicy (2017). Publikował w „Popmodernie”, Culture.pl, Gazeta.pl, „Tygodniku Powszechnym”, „Krytyce Politycznej” i “Dwutygodniku”.