Nasycona relacja z ludźmi i kosmosem. Rozmowa z Karolą Zielińską

MARIA CZEKAŃSKA: Każdy wie, a przynajmniej powinien wiedzieć, że najlepiej pisać o tym, co się zna. Ty doskonale rozumiesz mechanikę obrazu ‒ jesteś absolwentką grafiki ASP w Łodzi i operatorką kamery. I właśnie w ten sposób zdecydowałaś się na pisanie wierszy. Mając doświadczenie w różnych dziedzinach sztuki, mogłabyś powiedzieć, co łączy ze sobą różne jej formy, wykonywane przez Ciebie, ze sobą?

KAROLA ZIELIŃSKA: Kompozycja i ludzie. Na spotkaniu autorskim 16.05 2022 prowadząca Natalia Malek określiła moje wiersze jako zaobserwowane, pochodzące z wizji. To coś innego niż wiersze zasłyszane, pisane ze słuchu, mające źródło już w słowach u mnie rzeczywiście źródłem jest przeważnie obserwacja. W sztuce operatorskiej dokonuje się przekładu historii, zawartych w scenariuszach, w słowach, na obrazy. Uprawiam w pisaniu wierszy odwrotny proces obserwacje transformuję w słowne zapisy. Zaczęłam robić zdjęcia, bo chciałam coś mieć, zapamiętać, zachować poruszające sytuacje. Wiersze mają coś jeszcze, mogę wyciągnąć z pamięci sekundę, w której nie zrobiłam zdjęcia. Czasami moment utrwala się na tyle silnie, że nie da się go zapomnieć. Wspomnienie wraca, zderza się z moimi aktualnymi doświadczeniami. wtedy to zapisuję.

Właśnie. Wiele razy zauważano, że wiersze są zapisami wspomnień, ale nie tylko ‒ znajdują się tu też zapisy snów. Jednakże, jak wiemy, czasem wspomnienia, sny, czy też idąc już w bardziej metaforyczną stronę, marzenia i doświadczenia, nas obciążają. I pozwolę sobie tu zacytować zdjęcia/miejsc/wyciemnienie/co by tu (najlepiej)/porzucić?. Myślisz, że człowiek często potrzebuje zmienić miejsce na swoim dysku twardym, aby móc się rozwijać, iść dalej? Czy też bardziej chodzi o to, aby wybielać przeszłość i porzucać to, co negatywne?

Proces pisania przebiega u mnie w taki sposób, że najpierw robię notatkę, później nadaję jej bardziej konkretny kształt, zbliżony do wiersza. Przyglądam się temu przez pewien czas, bywa, że miesiącami. Odkładam, następnie wracam, ponieważ w międzyczasie pozbierałam inne doświadczenia i mam inne spojrzenie na to, co wcześniej napisałam. Wtedy dopełniam, zmieniam albo utwierdzam się. Ze zdarzeniami w życiu może być podobnie, niektóre dotkliwe momenty po latach zamieniły się w mojej głowie w doświadczenia, bazę, paliwo, do tego chyba, co nazywasz rozwijaniem się. Nie wiem, czy da się „wybielić” przeszłość, ale wiem, że może dać się ją ponownie przetworzyć. Zdarzyło mi się to kiedyś, udało mi się wrócić do kilku dawnych, niewyjaśnionych sytuacji międzyludzkich i je naprawić.

W końcu z czasem patrzymy na sytuacje w inny sposób ‒ przez nabyte doświadczenia i nasz rozwój, o których sama napisałaś, oraz przez nieco blaknące emocje i odczucia, wrażenia ‒ urazy się zmniejszają, w końcu jest tak, jak się mówi, czyli “czas leczy rany”. I chciałabym się właśnie przy odczuciach i związanymi z nimi emocjami zatrzymać. Czas na długie pytanie (uśmiech). Twoje wiersze cechuje sensualizm. Świetnie operujesz obrazem i dobierasz słowa, które możemy wręcz dotknąć, poczuć nozdrzami: wyschnięta/wołowa skóra, jednak dotknąć/językiem, granatowy dźwięk czy smoła/nie przestaje/działać. Twoje wiersze są wspomnieniami, a przecież często mówi się i o pamięci zmysłów. I tu rozbiję pytanie na dwa. Czy ta pamięć z czasem słabnie na tyle, że warto jest je utrwalać na papierze? Oraz jak ważny jest dla Ciebie sensualizm czy też empiryzm w sztuce? Idzie to w zgodzie z Twoim życiowym doświadczaniem?

Kiedyś natrafiłam na fotografie Franceski Woodman, w tym samym czasie poznawałam też twórczość Nan Goldin i Sally Mann, silnie przeżywałam ich biografie, bo w zdjęciach wprost ujawniały zdarzenia ze swojego życia, pokazywały najbliższe ukochane osoby albo siebie. Moja pamięć nie jest najlepsza, dlatego zaczęłam fotografować jako nastolatka, z miłości w sumie, w momentach silnego wzruszenia, żeby nie zapomnieć, że tak się czułam. Ważne są dla mnie sprawy osobiste, międzyludzkie, bliskość. Wiersze w książce Powodzenia z czaszką to dokumentalny zapis tego, co przytrafiło się mi i ludziom z mojego najbliższego otoczenia. Jest jeszcze coś. Opowiem o jednej osobie nazwijmy ją B. B. kilka lat temu pisała dziennik, w tym czasie była w związku z H., po jakimś czasie rozstali się. Niedawno B. dowiedziała się, że H. zmarł. Po pogrzebie postanowiła zajrzeć do dziennika z tamtych czasów. Była wstrząśnięta tym, że o wielu zdarzeniach, opisanych przez nią emocjonalnie i szczegółowo, wtedy zdawałoby się przełomowych, zupełnie zapomniała. Akcja tej opowieści dzieje się na przestrzeni zaledwie kilku lat, to nie były jakieś dawne czasy. Mną wstrząsnęła historia B. Zdałam sobie sprawę z tego, że moje doświadczenia z pamięcią są podobne. Stałam się czujna. Teraz nie chcę niczego przegapić, porównuję, powtarzam sobie, pielęgnuję powierzone mi przez bliskich opowieści, zwracam na to uwagę. Proces rozpadania się przeszłości w pamięci jest dla mnie również, jak to ujęłaś, warty utrwalenia na papierze. Utrwalanie na papierze kojarzy mi się z kolei, po pierwsze i od razu, z wywoływaniem odbitek w ciemni. Kiedy masz za słaby albo stary utrwalacz, po pewnym czasie z gotowych już zdjęć znikają fragmenty, pojawiają się żółte plamy.

Ulotność, którą właśnie opisałaś, jest strachem, który – myślę – dotyczy każdego. Niezależnie od pamięci. Boimy się, że zapomnimy czyjegoś uśmiechu, tonu głosu. Martwi nas, że nie będziemy mogli sobie przypomnieć szczegółów z niezwykle ważnych dla nas wydarzeń w życiu ‒ jak pachniały kwiaty, co było widać na horyzoncie ‒ wszystkie te doznania, które wpłynęły na nasze odczucia. W Twojej książce przewija się właśnie motyw przemijania, śmierci. Tak jak we wspomnianych już wcześniej urywkach, w delikatniejszej formie albo nieco bardziej surowiej, jak przy ciekawe/jaki rozkład. Wyjaśniłaś, że właśnie czasem tak kształtujemy wspomnienia. Jednakże, jest jeszcze jeden motyw, który się u Ciebie przewija. Woda. Piszesz o niej w sposób zwyczajny (codziennie/od morza), bardziej metaforyczny (wymiana ciał/temperatura wody), opisujący (98%/wilgotności, export/z dna), niepokojący (wszedł do rzeki/ostatni raz) czy niedosłowny, gdy wspominasz o Vanuatu

 w Oceanii. Dlaczego właśnie tę, powiedzmy siłę natury, wybrałaś za dominującą?

Bo tak najwyraźniej jest. Wiersze dotyczą konkretnych zdarzeń i widocznie woda na nas wpływa nieustannie, a wiersze to jeden z dowodów na to. Teraz myślę o Talesie z Miletu i o tym, że życie jest wilgotne: „zarodki wszystkiego są mokre, a pokarm soczysty”.

Chciałabym na chwilę wrócić do Twojego procesu twórczego (uśmiech). Wybrałaś taki zapis wierszy, który przez niektórych jest krytykowany z góry, po zobaczeniu samej formy, bez zapoznania się z treścią. Mowa tu o bardzo krótkich wersach i dużym „enterowaniu”. Choć wybór ten jest w pełny zrozumiały, w końcu mowa tu o kliszach wspomnień, nie bałaś się na pewnym etapie, że może to psuć komuś odbiór Twojego przekazu? Wykazałaś się tu dużym zaufaniem do siebie i odwagą, szczególnie jak na debiut.  

Sama lubię czytać takie wiersze. Chciałam napisać tak, żeby słowa promieniowały. Przez to, że mają wokół odpowiednią, a przy tym kontrolowaną ilość miejsca, można zobaczyć ich aurę. Ciekawiło mnie to. Kiedy piszę obok siebie konkretne słowa, one reagują ze sobą, wytwarzają myśli, wieloznaczności. W tej książce jest na to miejsce. Pojedyncze słowa są podane tak, że w higienicznych, laboratoryjnych warunkach, można się przyglądać ich reakcjom. Lubię tak czytać, nawet prozę i inne teksty. Właściwie czytanie bez przestrzeni promieniotwórczej powiedzmy, już mnie nie interesuje. Pisząc wiersze z tego tomu, odkryłam, jak mogę czytać. Nagle zaczęły odsłaniać mi się obszary niewynikające bezpośrednio z tekstu, niezawarte dokładnie w jego treści, dotyczące np. osoby autora. To jest coś w rodzaju intuicji. Ktoś pisze na przykład o obrotowym krześle, a ja mogę sobie ulepić z moich intuicji obraz tego autora, wnikając w to dlaczego, dlaczego… dlaczego właśnie to krzesło obrotowe tak go obchodzi. Jakiś czas temu przeczytałam kilka tekstów krytycznych pewnego autora, a później dane mi było go poznać. Okazało się, że obraz jego postaci, „ulepiony” przeze mnie z tego, o czym on pisze i o czym nie pisze, zupełnie dobrze pasuje do realnej osoby. Jeżeli zaś ktoś odbija się od moich wierszy z powodu ich formy, to znaczy, że go to po prostu nie interesuje. Widocznie nie powiodło się z czaszką. W tytule życzę powodzenia, trochę dlatego, że trzeba mieć szczęście, żeby się w tym, co napisałam, odnaleźć. Wydaje mi się jednocześnie, że wystarczy ciekawość i otworzy się dostęp do treści, której nie żałowałam w tych wierszach.  Za kilka z tych zdarzeń zapłaciłam i własną krwią… Przy niewielkiej ilości słów w książce mogłam mieć zupełną kontrolę. W momencie układania kolejności wierszy, poczułam silną pewność, że wiem, co robię. To jest sprawa osobista – ja reaguję mocno na krótkie wiersze, czytam je szybko i chcę je objąć. Długie też czytam, ale być może wolę krótkie. Zwracam uwagę na fonię, pisanie jest u mnie związane z brzmieniem słów, z wypowiadaniem i melodiami.

Różne wydarzenia, sprawy osobiste, szczególnie te niosące za sobą pełen bagaż skrajnych emocji, kształtują nas na wielu płaszczyznach. Ciekawie, że wspomniałaś tu o kontroli ‒ jakkolwiek chcemy ją utrzymać, w buzujących nam emocjach, zawsze coś wyjdzie „poza” nasze ramy, pojawi się nowe odkrycie.  Moje przedostatnie pytanie brzmi więc: co jest „mocniejsze”: wydarzenia, kształtujące nasze pisanie, czy to, co odkrywamy w trakcie tworzenia dzieła, jako twórcy?

Obie sytuacje są dla mnie równie intensywne.

I na koniec dość sztampowe, ale nie mniej ważne pytanie. Co będzie dalej? Wiem, że obecnie realizujesz projekt eksperymentalnej formy filmowej, związany z ukazaniem się książki A Book for John Anny Matysiak i Johna Levy’ego w Convivo. Czy na równi z kinematografią zamierzasz rozwijać swoją poetycką twórczość? I czego możemy się spodziewać?

Wszystkiego można się spodziewać. Tworzę cały czas, w różnych dziedzinach, to się uzupełnia. Za swoją aktywność twórczą numer jeden uważam przeżycie każdego kolejnego dnia w odpowiedniej, nasyconej relacji z ludźmi i kosmosem.

Karola Zielińska, Powodzenia z czaszką, Convivo, 2021

Ilustracja: drolerie na marginesie The Hours of Saint-Omer (London, British Library, Add MS 36684)


Karola Zielińska ur. 1988, absolwentka grafiki w ASP w Łodzi i sztuki operatorskiej w PWSFTviT. Zajmuje się fotografią i multimediami. Brała udział w licznych wystawach fotografii m.in. Fotofestiwalu w Łodzi (2007-2010). Autorka zdjęć w produkcjach krótkometrażowych dokumentalnych i fabularnych. Rezydencja artystyczna w Watemill Center, NY (2015). Wiersze publikowała w “Helikopterze”, na stronie Wydawnictwa J, w “Plaży. Ciemni”, “Obszarach Przepisanych” i “Stonerze Polskim”. Mieszka w Łodzi. Powodzenia z czaszką to jej debiut poetycki.

Maria Czekańska – poetka przed debiutem książkowym. Dotychczas publikowała m.in. w „Odrze”, „Wizjach”, Liberté!, “Przekroju”, i „Babińcu Literackim”. Jej pasją jest chodzenie na skrajach. Jest autorką kilku wywiadów, które przeprowadziła m.in. z Elką Łapczyńską, Zofią Bałdygą, Iją Kiwą czy Piotrem Janickim. Urodziła się w 1995 r. Mieszka na Śląsku.