My kontra oni. „Ze Słowackiego” Adama Kaczanowskiego

Najnowsza książka Adama Kaczanowskiego oprowadza czytelnika po na wpół zamkniętym osiedlu. Odbiorca staje się cichym obserwatorem społeczności, w której wyraźne rozgranicza się członków lokatorskiej wspólnoty i obcych. My kontra oni – ci z zewnątrz, co źle parkują, nie sprzątają i nie potrafią wychowywać dzieci. Naruszają nasze zasady, więc trzeba się od nich odgrodzić. Gdyby tylko od ulicy Słowackiego dało się postawić wysoki na 3 metry betonowy mur, zwieńczony kolczatką, wszystko byłoby w porządku. Chyba że to nie w ludziach spoza osiedla tkwi kłopot?

Powszednie problemy lokatorów Kaczanowski ujmuje w niekonwencjonalne formy, które w kolejnych rozdziałach ulegają przekształceniom, podobnie jak sama specyfika tekstu. Na przestrzeni trzech części staje się on bowiem coraz bardziej abstrakcyjnym tworem, przyjmującym konwencję horroru. Ten umykający schematom zamysł rozwija się w sposób nieprzewidywalny, dzięki czemu pozostaje labilny pod względem gatunkowym. Chociaż o apogeum osobliwych zdarzeń można mówić dopiero w drugiej połowie utworu, Kaczanowski już od samego początku zaskakuje czytelnika, wprowadzając go do wirtualnej rzeczywistości, na płaszczyźnie której zaczyna nabudowywać akcję.                      

Fabuła pierwszego i najdłuższego zarazem rozdziału opowiadana jest poprzez wpisy na facebookowej grupie, zrzeszającej mieszkańców osiedla. Autor wykorzystuje ten koncept w sposób umiejętny i sprawny, imitując strukturę forum wyłącznie za pomocą środków językowych. Konstruując narrację Kaczanowski wykorzystuje charakterystyczną dla social mediów dynamikę i otwiera kolejne wątki nie domknąwszy wcześniejszych, na bieżąco je przy tym aktualizując. Poznański pisarz czerpie z przedłużania żywotności wpisów za sprawą komentarzy użytkowników i przeplata posty dotyczące sąsiedzkich problemów z odpowiedziami na nie. Posługuje się w tym celu licznymi powtórzeniami obszernych ustępów, z których tylko końcówka, imitująca konsekutywny komentarz, stanowi nierepetowany fragment.

Autorowi udało się ukazać charakterologiczną różnorodność mieszkańców, których łączy przede wszystkim miejsce zamieszkania. To właśnie w jego obrębie, mimo odmiennych przyzwyczajeń i upodobań, lokatorzy zmagają się z podobnymi problemami, a w rozwiązaniu ich ma pomóc ów internetowy kolektyw. Tworzy się dzięki temu obraz pozornie zintegrowanej społeczności, poszukującej sposobu na sprawną komunikację, jednak z czasem okazuje się, że jest to znacznie niedoszacowane twierdzenie. Kaczanowski nie tylko nie idealizuje lokatorskiego kręgu, a wręcz skupia się na obnażaniu ułomności bohaterów, podkreślaniu ich wad oraz eksponowaniu skandalicznych zachowań.

Dla mieszkańców osiedla obecność ludzi z zewnątrz, których postrzegają jako intruzów, stanowi ciągle powracający problem. Przyglądając się jednak postępowaniu lokatorów z perspektywy niemego obserwatora, w jakiej to pozycji usytuowany jest czytelnik, łatwo dostrzec hipokryzję bohaterów. Narzekając na złe obyczaje innych, sami zachowują się w sposób deprawujący, o czym świadczą choćby nagrania z osiedlowych kamer, które zarejestrowały m.in. sąsiedzkie przepychanki i wzajemne opluwanie się. Mieszkańcy próbując rozwiązywać drażniące ich, aczkolwiek drobne problemy, podejmują działania o nieporównywalnie większej szkodliwości, wykazując się przy tym okrucieństwem i zezwierzęceniem, tak jak miało to miejsce w scenie z raperką zgwałconą butelką w altanie śmietnikowej. To właśnie pomiędzy opisami nieludzkich, pozbawionych moralności czynów zaczynają piętrzyć się coraz dziwniejsze zdarzenia, kształtujące atmosferę niepokoju, która w pierwszym rozdziale stanowi dopiero preludium dla nieograniczonej realizmem grozy.

Otwierająca część książki, będąca jednocześnie najbardziej przystępnym dla czytelnika poziomem fabularnym, stopniowo recypuje w wątki pełne horrendum, co już na początku powieści niejako zapowiada niewinny wpis o krwawieniu z palca, którego nie można zatamować. Jest to w zasadzie jedyny post, jaki pozostaje bez odpowiedzi, a nieustanne sączenie się drobnej rany z czasem przeradza się w przesiąknięty osoczem materac. Do analogicznie nieprawdopodobnej skali urastają także inne nakreślone problemy, jak choćby inwazja os wielkości jabłek, czy notoryczne otwieranie drzwi frontowych przez postać niedającą uchwycić się kamerze. Elementy te stanowią tło dla nadrzędnego problemu, jakim jest Dżon Dżindzallo – demoniczne dziecko, będące wcieleniem wszystkich lokatorskich obaw. Jego postać staje się symbolem zepsucia mieszkańców, którzy początkowo zakładają, że chłopiec nie pochodzi z ich osiedla. Kiedy okazuje się to nieprawdą, uwaga zostaje przekierowana na wewnętrzne przyczyny opisywanych na grupie problemów.

Wielowymiarowe skażenie złem jest w powieści porównywalne do choroby i z tego też względu wymaga remedium, jakiego poszukuje się w rozdziale drugim. Retelling opowiadania Lekarz wiejski Franza Kafki, przedstawiony zostaje w formule adaptacji filmowej zatytułowanej Lekarz miejski. Warto zauważyć, że jest to kolejna niestandardowa forma narracyjna, jaka wykorzystana zostaje przez Kaczanowskiego. Tło ponad stuletniej opowieści przeniesione zostaje we współczesne realia, jednak tendencji tej opiera się wątek wiodący. W XXI-wiecznym pastiszu autor Ze Słowackiego odwołuje się do znanych w popkulturze aktorów i nie przestaje eksperymentować z zastanym aspektem formalnym, rozwijając niektóre motywy i dodając nową perspektywę narracyjną. Jednocześnie poprzez nawiązanie do utworu kanonicznego twórcy Kaczanowski buduje pomost między przeszłością a teraźniejszością, realizując przy tym Borgesowską i postmodernistyczną zarazem koncepcję tworzenia.

Ostatni poziom fabularny, przedstawiony w rozdziale trzecim, jest już surrealistyczną esencją wątków z części poprzedzających, skupiającą w całość fragmentaryczne, wierszowane ustępy. Podczas Koncertu finałowego dziewczyny z TBS-ów prezentują swój feministyczny rap, dzieci recytują wierszyk Dżona Dżindzallo, a postacie z Kafkowskiej adaptacji wygłaszają podniosły epilog. Autor z Poznania decyduje się tym razem na formę teatralnego scenariusza, który ogłuszając widza swoją ekscentrycznością, kulminuje cały utwór i proklamuje jego puentę.

Ze Słowackiego to powieść zbudowana na fundamencie realnych zjawisk nasiąkniętych abstrakcją, tworząc tym samym horrendalno-komiczny obraz społeczeństwa o uniwersalnych przypadłościach. Nowatorska formuła, w jaką Kaczanowski opakowuje problematykę utworu, nie jest jedynie zabiegiem formalnym, za którym nie podąża jakość treści. Balans utrzymany między tymi konstruktami, wzbogacony zróżnicowaną stylistyką, językiem oraz kompozycją, tworzy kalejdoskopową wizję, która rozpędza się i porywa czytelnika w surrealistyczny wir. Książka Adama Kaczanowskiego to zaskakująca opowieść o zepsuciu ludzi, którzy nie dostrzegają własnych wad, a za swoje problemy obwiniają „degeneratów” i „demoralizatorów” z zewnątrz. Tymczasem patologiczne zachowania okazują się zradzać w sercu samego osiedla, co czytelnik podpatruje z perspektywy przechodnia idącego wzdłuż nieogrodzonego fragmentu blokowiska od ulicy Słowackiego. Biorąc jednak pod uwagę teatralny kontekst powieści, być może wypadałoby raczej powiedzieć, że odbiorca to widz, który zza czwartej ściany spogląda na tę groteskowo-deprawującą inscenizację.

Adam Kaczanowski, Ze Słowackiego, Wydawnictwo Ha!art 2023

Ilustracja: Edouard Vuillard, The Artist’s Mother Opening a Door, 1886/1897, Oil on cardboard, Minneapolis Institute of Arts


Dagmara Rybak – absolwentka polonistyki–komparatystyki na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Debiutowała w „Stonerze Polskim”. Fascynuje się literaturą II połowy XIX wieku oraz XX stulecia. Szczególnie zainteresowana aspektami przestrzennymi, spirytyzmem, wątkami kryminalnymi, a także religiami odległych kultur. W wolnym czasie fanka łamigłówek, gór i popcornu.