MATKI BIERNE

Jest taka scena w Stowarzyszeniu umarłych poetów, w której widzimy matkę Neila Perry’ego, matkę niepotrafiącą zaangażować się w życie syna. Nie jest obojętna, ale nie potrafi sobie poradzić z wydarzeniami wychodzącymi poza formę, do której przywykła. Ojciec decyduje o wszystkim. To on przywozi do domu syna z przedstawienia, w którym Neil zagrał w Śnie nocy letniej Shakespeare’a. Nie będzie świętowania udanego spektaklu. Ojcu nie tyle nie spodobała się gra aktorska syna, ile samo granie. Nie taki plan na resztę życia dla Neila przewidział. W domu czeka na nich matka. Dla kontrastu w różowym sweterku, nerwowo kończy palić papierosa i siada grzecznie na fotelu. Ojciec w garniturze tłumaczy synowi, że jego przyszłość to szkoła wojskowa, a potem Harvard i że musi zostać lekarzem. Próba sprzeciwu została zduszona w zarodku. Przez całą tę scenę matka dwukrotnie coś mówi. Pierwszy raz trudno zrozumieć co, bo w tym samym czasie krzyczą na siebie Neil i ojciec[1]. Drugi raz jest znamienny. Zawsze zatrzymywał mnie właśnie ten moment. Krótki moment krytycznego spojrzenia na role w rodzinie. Na rolę matki, rolę kobiety w tak stworzonym małżeństwie.

Ojciec, przeświadczony, że wygrał dyskusję i nad wszystkim panuje, wyszedł. Neil chwali się, że zagrał bardzo dobrze Puka. Matka, kucając za nim, rzuca krótkie: Idź spać[2]. To wszystko. Wstaje i wychodzi. Potem kładzie się z mężem do łóżka i krótko szlocha. Tej nocy jej syn popełni samobójstwo.

*

Wróciła do mnie ta scena, kiedy czytałem Trzeba być cicho Agnieszki Jelonek. Wrócił do mnie ten obraz matki biernej. Matki, której miłość — jeśli ona w ogóle kocha — nie wywołuje działania. Możliwe, że nawet usprawiedliwia jego brak. Wystarczy kochać? Nic więcej?

Rodzice Luny, bohaterki Trzeba być cicho, wydają się zupełnie innymi ludźmi niż rodzice Neila Perry’ego. Dzieli ich przede wszystkim statut społeczny. Jednak matki obu postaci coś łączy — uległość wobec mężczyzny.

Kiedy jej ojciec palił w domu, mama prosiła, żeby wyszedł na balkon. On w ogóle tego nie rejestrował. To musiało być przedziwne uczucie: nie być słyszanym przez tę jedną osobę, do której kierujesz komunikat. Luna zastanawiała się, czy głos matki rozpuszcza się w papierosowym dymie, zanim dotrze do ojca. A może fale dźwiękowe zmieniły kierunek i omijały go ze strachu? I dlaczego mama, zamiast krzyknąć albo chlusnąć ugotowanym rosołem do sedesu na znak protestu, zamykała się w kuchni i w ciszy?[3]

Wycofuje się w ciszę. Gotowa przeczekać. Tak też — jak dowiadujemy się z powieści — reaguje na relację ojca z córką, która Lunie zdecydowanie nie odpowiada. Miłość ojca to miłość, którą Luna chętnie by odstąpiła […] Ale miłość ojca nie chciała się od niej oddzielić. Matka przeczeka relację ojca z córką, przeczeka konflikty. Wydaje się, że — przynajmniej przez większość życia bohaterki — matki Luny i Neila mają tę samą receptę na wszystko, co dzieje się dookoła: Idź spać.

Matka Luny ma taką przewagę u odbiorcy, że poznajemy ją lepiej. Matka Neila zostaje opisana przez swoją nieobecność w filmie. Nie ma wpływu na życie syna, nie ma wpływu na fabułę. Nie ma jej. I to ją charakteryzuje.

Tymczasem matkę Luny widzimy w kilku sytuacjach, nie tylko gdy chowa się w kuchni, żeby coś ugotować. Widzimy, jak z dorosłą już córką unikają dotykania siebie, widzimy, jak przy rodzinnym obiedzie zdaje relację ze wszystkiego na raz, ale przede wszystkim widzimy, jak się przełamuje.

*

Zanim jednak dotknę tego wydarzenia z końca powieści, tego przełamywania, zerknę z Luną do toalety, żeby zobaczyć matkę bohaterki z podwiniętymi rękawami, gdy kluczem francuskim dokręca poluzowaną śrubkę. W szerszym kontekście nie jest to jednak scena ukazująca nam samodzielną kobietę, która nie potrzebuje męża, bo nawet spłuczkę potrafi naprawić. Jest to scena, w której dowiadujemy się, że matka Luny ukrywa swoje możliwości. Właściwie podglądamy ją w toalecie wraz z bohaterką.

Dlaczego to robi?

Żeby bronić swojego syna, brata Luny, przed atakami ojca. Jednym ze sposobów na obronę jest przypominanie mężowi o zepsutej spłuczce. Żeby zajął się, jako ponoć jedyny, który potrafi, Wielką Naprawą. I tak pozwala mu być zapatrzonym w siebie bucem. Kimś, od kogo zależą wielkie sprawy.

To zbliża do siebie nie tylko obie matki, ale także ojców. Ojcowie, którzy chcą zarządzać, którzy właściwie nie słuchają swoich żon. I których te żony się boją. Kiedy Luna wraca do domu spuchnięta, z zadrapanym kolanem, krwawiąc, jej matka bardziej przejmuje się zdaniem męża niż losem córki.

— Jezusmaria, jak ty wyglądasz! — Mama łapie ją za ramię i ciągnie do lustra. — Spójrz na siebie! Co ja powiem ojcu?![4]

 Reakcja ojca, na razie tylko wyobrażona, jest prawdziwym problemem. Jest groźbą, która blokuje działanie.

*

W scenie ze Stowarzyszenia umarłych poetów, próbująca coś powiedzieć w trakcie kłótni między synem i ojcem, matka zostaje zagłuszona. Jej zdanie nie wybrzmiewa. Jej zdanie, jej opinia, jest nieważna dla męża. Zapytana, dlaczego mimo wszystko nie stara się przekonać męża do wybrania innej drogi, mogłaby zacytować matkę Luny, która córce mówi przez telefon: (…) co ja mu będę mówić, jak on nie słucha.

Co było tematem rozmowy Luny z matką, kiedy padły te słowa, wydaje się w tym miejscu drugorzędne. Tylko więc dla porządku wspomnę, że chodziło o nadużywanie alkoholu przez ojca. Te słowa stają się jednak znamienne, możliwe przy każdym innym temacie. Takie matki nie mają wpływu na męża nadużywającego alkoholu, na dalszą edukacyjną drogę syna. Te matki wybierają bierność. Siedzenie w domu i czekanie — jak matka Neila, siedzenie w kuchni — jak matka Luny.

Matki Bierne. Możliwe, że na swój sposób kochające, ale wybierające postawę pasywną.

*

Ten wzorzec jest z nami od dawna. Oglądając Stowarzyszenie umarłych poetów czy czytając Trzeba być cicho widzimy matki, które nie są wynikiem własnego pomysłu na siebie, a raczej pewnych kulturowych przyzwyczajeń. Do bycia tylko kochającą matką. Bo do tego dość często sprowadzała się w kulturze rola matki, taki powielano jej wzorzec — ona jest. Maria, Sara, Helena Borowicz — czasami dokręcają śrubkę w toalecie, ale to tyle. Czasami oddaje im się głos, ale głównie po to, żeby mogły opowiadać o swoich dzieciach albo umartwiać się nad ich losem jak w Lamencie świętokrzyskim czy Elgii o… [chłopcu polskim].

Taka też rola — jak we wspomnianych dwóch lirykach — przypada matce Neila Perry’ego. Płacze po stracie. Nie ma wpływu na wydarzenia, wszystko dzieje się poza nią. Jedyne, co próbuje zrobić, to zakląć w słowach rzeczywistość. W szoku histerycznie powtarza, że jej synowi nic się nie stało[5].

I milknie.

Matki milkną.

*

Czasami nie mogą nic innego zrobić. Jak matka Tadeusza Różewicza po śmierci jego starszego brata Janusza zabitego przez gestapo. Jeśli wierzyć wierszowi Fotografia, to w tym samym roku, w którym zamordowano jej najstarszego syna, zrobiono jej zdjęcie, na którym się uśmiecha. Uśmiecha się, żeby ukryć przed innymi swój ból, ukryć przed innymi, że już wie. Ukryć wiedzę przed tymi, którzy chcieli skryć przed nią tę wiedzę.

Na odwrocie zapisuje jednak: rok 1944 okrutny dla mnie[6].

Czego by nam nie wmawiano, nie jesteśmy w stanie kierować całością swojego życia. Nie możemy kontrolować tego, w jakiej rzeczywistości przychodzi nam żyć. Czasy wojny są tego oczywiście skrajnym przykładem. Po śmierci Janusza Stefania Różewicz zostawia krótką notatkę. Taką rolę matki przypisała jej rzeczywistość. Nie może, jak i zresztą pozostali członkowie rodziny, sama nic z tym zrobić.

*

Matka jest w ogólę rolą, której nie pozwala się rozpisać grającej. Zawsze ktoś inny chce określić jej zestaw zachowań, gestów, wypowiedzi. Nawet w mniej okrutnych latach niż wojna. I tę rolę każą na siebie wziąć w całości. Próba łączenia jej z innymi naraża kobietę na krytykę.

— Nie rozumiem, jak mogłaś się na to zgodzić. — Zuza przystawia do piersi synka. Wieczorami jeszcze go karmi. Cenne przeciwciała budują jego odporność. Zuza jest dobrą matką, bo jest przede wszystkim matką. Miśka na przykład zawsze miała z tym problem. Chciała być matką i jeszcze innymi osobami jednocześnie. Nic z tego.[7]

Wypowiedź Zuzy — innej bohaterki-matki z Trzeba być cicho — dotyczy zgody Miśki na to, żeby syn tej ostatniej zamieszkał z ojcem, żeby mieć bliżej do szkoły. W oczach Zuzy jest to niedopuszczalne. Matka według niej nie powinna na to pozwolić, nie powinna tak postępować. To jednak co dalej w cytowanym fragmencie ironicznie wygłasza narrator, to przecież pogląd, pod którym wielu by się podpisało już bez ironicznego mrugnięcia. Niestety.

*

Matki ze Stowarzyszenia umarłych poetów oraz z Trzeba być cicho też odgrywają pewne role i mają w sumie niewiele miejsca na improwizację. Jak i pozostali bohaterowie tych dzieł — mogą poruszać się w pewnych granicach, są efektem działań otoczenia, wypadkową wychowania, kultury, zachowań innych.

Wyraz twarzy — łączący w sobie zmęczenie i bezradność — matki Neila może świadczyć o tym, że w środku znajduje się jakaś wewnętrzna niezgoda, że nie wszystko, co dzieje się dookoła, akceptuje, ale nie umie (nie może?) przekroczyć granicy. Boi się nawet mówić własnym głosem.

Wróćmy na chwilę do jej wypowiedzi, którą przerywa mąż. Do tego: We’ve been so worried about…

Zwraca uwagę liczba mnoga. W liczbie mnogiej łatwo się ukryć. W liczbie mnogiej bezpieczniej. Ze mną jest jeszcze ktoś, ewentualna wina, ewentualne skutki rozkładają się i tak nie ciążą. I do tego to zamartwianie się. Tyle. Nie podjęła działania. Bo rzeczywistość — z apodyktycznym mężem na czele — nie pozwala jej na to.

Inna sprawa, że też na wiele nie pozwala jej film.

*

Twórcy Stowarzyszenia umarłych poetów nie dają zbyt wiele głosu kobietom. Te młodsze mogą robić za muzy albo za obiekt walki między mężczyznami. Te starsze zamieniają się w matki. I tyle.

Rola kobiet tak i w świecie przedstawionym, jak i w samym filmie została sprowadzona do minimum.

W Trzeba być cicho Agnieszki Jelonek matka, chociaż — jak już wspomniałem wcześniej — wycofana, to jednak w tekście obecna. Może nawet jej bierność w życiu staje się ciekawsza niż męskość ojca. Szczególnie jednak ciekawy w obrazie matki Luny jest pewien przełom.

*

W Trzeba być cicho (tytuł na jakimś poziomie wpisuje się w moje rozważania, jakby znów nie wprost) pojawiają się cztery matki. Zuza, Miśka, matka Theo i matka Luny. Jest to między innymi książka o tych właśnie kobietach. O tym, w jaki sposób odgrywają tę rolę. Czy próbują do scenariusza coś dodać od siebie? Czy zadowolą się schematem?

*

Kiedy Luna dociera do granicy, którą opisać może tylko krzyk, znajduje się akurat u rodziców. I to właśnie tam, przy czymś, co mogłoby być rodzinnym stołem, gdybyśmy wykreślili z tego określenia pewne melioratywne konotacje, wydobywa się z niej krzyk, bo tylko ten krzyk został, bo tylko krzyk może jeszcze objąć to, czego nie potrafi objąć język. Objąć życie, z którym Luna sobie nie radzi. To krzyk, którego niemą wersją mogłoby być samobójstwo. Albo po którym może już być tylko samobójstwo.

Na sam krzyk trudno nie zareagować. Pytanie ciekawsze jest inne. Czy po krzyku świat się zmienia, czy wraca do swojej starej formy, powoli toczy się po wyznaczonej wcześniej trasie, robiąc tylko chwilowy postój?

Co się dzieje po krzyku? Co stanie się, kiedy Luna leży na tapczanie w dziecinnym pokoju? Herbata z cytryną smakuje jak przed laty. Matka opowiada o niej jak dawniej. I jak dawniej zagląda do pokoju ojciec. Zagląda z odrazą. I wtedy następuje zwrot, odgrywa się kluczowa zmiana. Zmiana w matce.

Mama już wstaje, już posłusznie wychodzi, zaraz go [ojca — MD] tu wpuści, ucieknie, zasłoni uszy. Luna unosi się na łokciu, musi stąd natychmiast wyjść, chce do domu. Matka jednak bez słowa zamyka ojcu drzwi przed nosem. Potem wraca i siada obok.

— Teraz nikt nie będzie  przeszkadzał.

Luna kładzie głowę na poduszkę, jest bardzo zmęczona. Gardło ją pali. Czy to się dzieje naprawdę? Czy ojciec nadal tam stoi z nosem na szybie, zdumiony tym, co właśnie zaszło? Luna się uśmiecha. Och, mamo.[8]

Moment przejścia. Interesuje mnie ten moment przejścia. Przejścia z ciszy, z bierności do działania. Kiedy przyjrzymy się twarzy matki Neila ze Stowarzyszenia umarłych poetów, dojdziemy do wniosku, że w niej też tkwi potrzeba reakcji. Zrobienia dla swojego dziecka czegoś więcej, wyjścia poza milczącą akceptację zachowań ojca.

Matce Luny się udaje. Przyglądam się tej scenie wielokrotnie. Scenie wyjścia. Piękna.

Ktoś może oczywiście zauważyć, że Luna jest już dorosła i że matka trochę spóźnia się ze swoją reakcją, w końcu powinna zadbać o córkę dawno temu. Ja wolę jednak docenić późną przemianę niż musieć przyglądać się jej brakowi. Niż czekać, gdy przyjdzie nam już wyłącznie oglądać nieudolną kopię Piety.

*

Nie obwiniam matki Neila Perry’ego, nie obwiniam biblijnej Maryi. Cieszę się po prostu, że czasami udaje się uciec od mitycznych i proroczych wzorców, że udaje się wyrwać dziecko ze schematów narzucanych przez ojców — obojętne czy jest to ojciec niespełnionymi ambicjami, nadużywający alkoholu czy pragnący uczynić swoje dziecko mesjaszem.


[1] Ze scenopisu możemy dowiedzieć się, że są to następujące słowa: We’ve been so worried about… I że padają one zaraz po kwestii Neila: I’ve got to tell you what I feel. (https://www.filminstitutet.se/globalassets/2.-fa-kunskap-om-film/filmpedagogik/boken-pa-duken/dodapoeters-manus.pdf, wejście z dnia 28. 07. 2022)

[2] W scenopisie: Go on, get some sleep.

[3] Trzeba być cicho, Agnieszka Jelonek, Warszawa 2022, str. 8

[4] Trzeba być cicho, Agnieszka Jelonek, str. 93.

[5] Zacytujmy raz jeszcze scenopis: He’s all right! He’s all right! He’s all right! He’s all right! He’s all right! He’s all right!

[6] Por. Tadeusz Różewicz, Fotografia, w: Matka odchodzi, Wrocław 2000, str. 67.

[7] Trzeba być cicho, Agnieszka Jelonek, str. 156.

[8] Trzeba być cicho, str. 149 – 150.

Ilustracja: Olga Grygiel


Michał Domagalski – autor Poza sezonem (nominacja do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius oraz do Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny) oraz za lasem/. Publikował m. in. w “Przekroju”, “Odrze”, “Wyspie”, “Kontencie”, “Stonerze Polskim”, “Afroncie”, “biBLiotece”, “Stronie Czynnej” oraz antologiach (m.in. Odwrócona strefa, Romantyczność 2022, Przewodnik po zaminowanym terenie 2). Publicysta (ostatnio głównie dla TrueStory.pl). Prowadzi spotkania z pisarkami i pisarzami w ramach autorskiego cyklu BLIŻEJ.

Olga Grygiel – Ilustratorka, graficzka, malarka, entuzjastka pikantnych koreańskich nudli i grania w Dungeons & Dragons.