Proza poetycka – Koncert

| Opublikowano w: #2, literatura

I

largetto-

Coś mi się stałło, o tutaj, gdzie koloratura i bzdety lekko własne (poza sobą ozdóbki Klipsy na nogach poczęły być jakby odczepne, tj. porzucać swój (domniemany) sens. Musiłem chodzix, nom, jak nakręcony przez łątkę, w pieleszy neutrum i dupawą alalią zaczepiając powięź byznesu:

– Jo mam bermudy w skarpecie obecnie na noggach, checie chcecie popatrzeć? Przestańcie patrzeć! Chodźcie na wrogułku, jezó, progułku! Za kołnierz w lanugo!

34)@) dymeq z cygar

łoskot za meblościanką (pewnie gieuda w nowym jorku

– wcale nie, obliczamy tylko potężne zadania potężnym komputrem, na próbę nazwanym przez nas i Onegdaj kolkulatorem. Jeśli zda egzamin przyrząd teń, wesół nam klawesyn i rad, to będzie buchalteria! No ale mewię, na razie beta, alanie, trzeba zliczyć plny,

opięty kolofonie.

– Szczerze, dla mnie – rosi wejrzenie!1q

& tak oto się na teraz jebło w przesyle, choć nie denegowałem ucha. Wiencej – ja chciałem słychiwać tego jak marynat, wpaść w obieg biztalku i watażkować se wyeczorami przy pianie operowym, wyjadając powieki i hummus. Że widły w Cortim chciały inaczex, to już nie moje. Nie trzeba było się przejmować, a nogi rozciądz przez stół i żełtą nań wrotycz & wtem buch, jakim rozrzuciłem jedną cały kosz zielstwa, podśpiewując botticelliego. Jak to nie rozpyliło wnet ’le nic to ta lemma, zawołła się zaraz przątacza mych ocknięć druida, podniesie, a tu kto mewi, że ma silną elergię, zwłaszcza uczulon na rozbuchaną wrotytyczq, naprawdę mocne pyncherze na ryjq śrobią, i w związku z tym umrzy na pewno. Wykopałem go z bióra! Nom

na kopach wychodził, znikoł jak apoptoza, jak moje kluchy & dbałość. Mi śmierdziała po tym noga! Gdyby tak ongiś wszystkim sunęła choć jedna, to już na pewno byśmy nie dostali nigdy wiencej ni jednego choćby ducha widm tego, czym jest banknot, przemyśliwałem to wteiwewte (jako znak towarowy Nienienie to byłoby naygorsze, muszę prentko pozbyć się tej rozgniewanej mary, alanie! Wgląd w siebie – geometryczne rozwolnienie – nie dopuszcza podobnych trajektoryj!

Już bez tego bezecnu, chodzix dalej w szoppie byznesqu, napotkałem szuraka, tekie mioł buty & brudne.

– No kórrwa – wymkło misięnagłos – nie dość tu hałassu?

piętrzył sję nipojęcie, zadmuchał

– a, boty, bo widzix, idę putem na qncert muzy techno.

no, zaznajomiłem się

– elegancko! Są więc jednak małe donossy w biórze & Czechy mię to & sam we mszałku mam podobne histerie, pkp, rozumisz, capisz co mówię?

– Jak bajoro!

plusssz w guowie, otwierają się zapadnie, prosi kotnik „tędy”

„do razu”

nie miałbym ale nie miał wysilać \jakże cudować\

moje są po prawdzie kapilary stalaqtytqu

więc mewię tylko, że miłłej frajdy, a tó przede mną wyrasta ten wykopany, czerwoniutki, dósi się. Chyba kce pomocy, gadam mó stanuwczo: na to już raczej za późno, czy chasyd mię ciosał pętelką. W każdym razie równo po okręgu. Szklo się jego oczq, tarmosi stacyję wodną, zwalając całość kubków, a płynem waryując po ścianach Basquiat. Teraz dopiero zauważam, mejąc tak chwylkę poglądu, że to prawdziwy gróbas! Gróbas & się dósi, hehe. Wydziera mi się tó do óha swoim ledwo ostanym głosiskiem, by być człowiekiem y mu jakoś dopomóc, dać leku czy dzwonić po medyk, I’M MEDYK mówię, pyncherze już jak wulkan, rzekłem, że pewno tera ów tertes w ciszy by chciał pojrzeć na bermudy w skarpetecie mojich nóg, a potem pójść na progułku.

– O tak, dadajezu, chcem tego!@}\ – wydósił

się.

II
allegretto-

Pugrzeb w niedzielq. Wszyscy się zbyeramy w ciemni y świadkujemy obliczeniom na kolkulatorq, yle to jeszcze dni.

T@3ch tysiące! – wali bjznes, dowolony, że takom zawjaduje maszynerią.

no, dla mnie gra! nazdążąm se ze wszystkim, za tych parę latek bunde z pewnością lepiej wypadał niż tera, muże nawet pod muchę, plusz w garniturq & kontekst. Ale jiden oczy chwilę dómnego pacyenta zapadniontymi brwijami, jakby co nie tak, wkońcu rozmywa powłoczkę

– chuba cośik pomyliło się tobie. To ń jest możliwe! Zeraaaa

poczem spószcza toito w pamięci i mewi, że wszystko, co mu zostało, to tr3y smutne dni, pędzone rzałobą przez bomy jego zatrząśniętego umysłó. Ja – spackowany przez giezła – napominam, że może ruzsadzi se te zamki wyeczornym technoconcertem, pudstawi myedniczq pod swojją nobrzmiałą guowę.

– Akh, w tej sytóacji moje bytność tom je wykluczon. Rozum – ómarł muj koleżq.

daję mó renkę na ramię

pszychodzi dobre suowo

oń to, rozlany na krzesełku, doceńja, kce mi dać bilet

– kto musi to wykorzystać, a te go nie znołeś, nie żyjesz tak mocno tego, możesz się pubawić. Bende radosny, gde to zrobisz & masz tó jeszcze moje bóty.

podpływam jolą pod przyjemne namawianki, twierdzę jeszcze, że to jednak trochu duży prezent, ni mogę go tak przyjąć. Oń daje jednak renkę na meramię, to czysta teleologia, przykonuje, no więc koncyliuje se on i Onegdaj i ja, iże wezmę bilet, a bóty mó zestawię, one dobre y na pugrzeb przecie, gdyby tylko ciżmą wyciszyć. A putem pupierdalam na młóckę.

Je w Ksobności, popolornym u nas qlubje, gorejącym od przestankowania podróżnych. Ydę truchę okołem, bo jeszcze czas. Wdeptuję do sklepu kupić se zwykłom małą bółkę, kturom następnie zjodam na sterówce, ze smakjem podziwiając mrowienie. Dżem – gdyż widzę, że ojebano mię i nie je to wykła bułeczq – leci na moye kudły & koszólę. Ale peh! Szybko w głębinę fontann, wkładam kropli habitus, umywam cały swój design. No, nawet nieźle, jako takiego sladq nje ma, hómor uratowany. Rubię jeszcze futq turystyczkom i powoli zmyerzam do q

powoli & na okrętkę, bo jeszcze czas & przygoda (Kto tu nawet do mnie bry, ja zdziwiony to samo, co za polor, myślę, czasy się zmieniają, mylę mydło w piurze elegancko Idę jednak daley, parunastu kroczqw ni zrobię y zaczepyayą mię blechacze.

– Cu tu rubisz? – grożom mi.

Ydaję, że tego nie słuchałem, nadal spokojnie duqciqiem. A te za mną. Ja szybciej, one te, botkami przeczesując a’sfalt. No to pięknie, konradzie, masz swoją przygodę, moronie! „Borkorola!”, wpada w me dadauszy, leco fisdurkowe hasła, jeden nawet odpala se mazurq na fonie y tak mię goni z tem rakiem. Wkońcu

– szuracie! – zatrzymuję się wkużony nagabywactwem.

chlupocą opuszkami, wychodzą na mieliznę

– Widzisz, to je cały prublem z wami, z tubą. Te patrzysz tylko na bóty, miast rozsmakować się w poborach, jakimi obdarowuje ciebie feeria tych wiorst wrażliwych.

gabl0tka ]pykam sadzawką

– żortujecie? Jo jestem doktorem dźwięku! Feerie to ma pałubka, kturom zabawiam się w qazamatce, gdy inni interpelujo przykrym „a co to ma być o jezó?” i chco wracać do okólniczqa, gdzie majo opłoteq y na pewno nie wypadnom. Nic się nie weźmie ze mnie tekiego, jok opis daliście, celebrując się po uszy w szklence wody, kosmyka dziwu upatrując.

– Pyerdolisz! – warczom.

wchodzi recital Salzburg 08

jeden jekby żeczliwiej puta mię, co tu masz, o tutaj, o tu, patrzę gdzie, wtedy

Bach

Bach

Liszt

i Bach, jestem na glebie, rozdupcywany z każdej strony, piąchy nut buty, i to wszędzie, w bżuh, kolana, na mordq, krewq szómi jak argot, wiozę bronchit po pilastrze & czyżby sunięciu? Tok, nie, trocę przytomność

a jemu chodziło o te plamq na koszuly

(a brak przytomności obiecywał mi wiersze

III
grave-

ocknywam się oparty o chł0dną ścianę, wszyndzie hidżabowa cjemność

gdzie ja jestem? Ryszam się, ale bul w kościach po Bachalterii daje mię z powrotem na ścianę, ja sobie zaraz rynkę po poliqu i wgle cyele, pahah, pyncherze na ryjq, jeden, drugi, jak smótnego elergiqa w ostatnich chwilach, no ładniem urządzon, joanno, jeszcze pusmak krewqy w óstah, morfemie, przyjacielu mój, kolofonie, jakże ja muszę się wizualizować w tych chwilach (antycznie, tak bardzo antytetycznie. Wtem łoskot po cjemni, rólety w górę i mom słońce ne powyekach. Jak już zmryżyłem oczq y się przyjrzełem, widzę blechaczy sidzoncych w siwiźnie nie za dużego pokoyu. Jeden przy loptopqu, reszta se gada, przeglądając zeszyciq. „Brólion!”, wołają mówić. Widzo, że się zbudziłem, śmiejo, ten przy maszynerii załamuje światło i mię wkręca

– co je bunny?

płycizna zrosiła mi putężnek0 móftyego; raz do pasa, raz z tego. A spyerdalay! myślę y chcę mu tak dosadzić ’le bryza w jenzyk y tylko grożę, iże ruzwalę mu komputerq. Uń na to, że jak na aótotoma przystało, ma milijon tekich urządzeń w szafie, sklepie czy buduarq, no y że w tekim związeczku to, cu mowię, wgle nie je nibezpieczne dla niego czy kogokolwiek w tem lofciq.

– No to już nie wiem cu – intabuluję po grządce.

ostre widełki na chmurce, klechda już ómie strapon7en

– ale my wyemy – gadanie

poktrem jestem dźwignięty największym chłopem y posadzon przy furtepyańe. Probowałem się wyrawać, ale na dermo, tó był prawdziwy bałaguła, ktory ń pomieszkał zabrodzić mi kulejnymi pyncherzami, putając newet, gdzieżbym a gdzież chcioł mieć tekie. Y jaky kolor czy g3stość. To ja nic, milczę bryza, i tako mię usadził, a ten od loptopq, całły w uściechu, przyniósł zera wydrókowane kertki.

– To som nóty naszej Bachalterii na tobie, to jest furtepyań, to jesteśmy my. Zegrej nem! Zegrej noskowate b4terie, parę szusteczek!

– ale jo ni umiem czytax nót – zamroziłem z kallusowego wnętrza, niby chlipając, by wyrazić, że muwię prewdę.

zerwaliś z siedzień, pociągli kybel od laptopq, umal nie padł

– kłemeisz, wielki mózykó, ktory nazywasz siebie duktorem dźwięku! – kruczonych wszystkie na pełeń głos. – Grej, jetli ń wolisz cirpieć! Grej jek latacze w ńbie wiśennym! Jak mnemozynq pumiętająca melodyje zaspiewane na łące przedwiecznej!

Ni grałem ńgdy na podobnym grzmocie, ale tó hyba najwyższa pora próbować, bo przecie ń preferowałbyś znowu być kropką nad i buta, ń ma co. To patrzę na nóty i walę niby w udpowiednie klewisze. Schodzą z nich jekby pulonezqy, ktore wpedły do rowó y siedzą po kałach, przywalane kuljenymi mobilkami. Tertes czy muzyczq, rubię to d’emblee! Zawiaduję rudlem jak panienq po pkp, przystaję się nawet garbić, a po p1erwszym utworq pudnoszę się dustojnie i przepraszam blechaczy, że teki mem strój, że tek się ubrałem na kuncert, w krewq pumplamioną koszulinę. Wtruncam do tego żart asdur, blechacze się śmiejo, ten jeden na laptopq pisze #qncert #kamenynafurtepyańe #jestdobże.

Grom jeszcze dwo utworry, zupełnie nie w sforze z notacyją, mom wrożenie, ale defekt jest piorunujący. {„Y widzy, dormo się przyłeś”, daje mi takie słówq publiczność. Fekt, przyzneję, cóż, no co, muże to stres, ogólne moje zakłopotanq wcześniej. „Dawno nie grałem, wiecie”. Słochają tego z wyrozumiałością, serdecznymi uściechami. Pewniają, że okazałem się miłym im kolegom. I vceversa, mewię, dziękując za umożliwienie mi zabawienia ich mysłów i niewykle przyjemny czas. A którędy do drzwi?

– A zaraz

– a chwileczq! Teras część taneczna.

IV
prestissimo-

– No, zotończ nom kadrylqa! – capią jak do piesia

i naraz jeden gędzi po piońqu rózen flip to wolny, to szybszy u wlota, gdzie namaz swoj liry strzymywał i piechał. Musiłem tańczyx! Akh, jakeż chciałem zostać pociągnięty jak kreseczka w tamtey chwili, szybciej frymarczyć anamorficzne gobinetki niż jedlinkę przywdziać za pióra

carować prasowanem jezior bęckich pląsy

’le cu mełłem za wybor, trzea mi było zrzucić się w dolinqe i wymalować na posadxe śpiew bacha widmowym frędzelkiem. Wstałem na środek przechowalni ih sekretuw

– kohanni! – poszło – społudnia i połnoccy, od schodu do pilniczka człapy, dwa tysie czternaściex, nasz gusła pukoik!

i tu jo spamiętołem ruch, który mię wykamarzał raz u sonatiny: by wynieść zalęga i skosztować każdey kończyny stukotu podnercza, jakby stroboskop pasił metę urozmaicać się na dźwiękach

– praskie świrry ’szej yzdebky!

tu zl0t .mi kaprysi

v0rrę

– j j jadom!!

y biało ściano garść sypie oklejkę z mey ronk po d2wa tuziny umie obecnyj pędzel balonu upada wąteł hel BR0DZI GuziKIem Jesteszcie tu błonkoskrzydła? sam gładko wywalam trzęsąc pigularną samodzielnię

elektrośwyerky

klaszcze wolumin z zielonpawej sadzawky+Dudny nerce hrappa

– nie jo, nos tu nie mo, y jestesz sam jeden nakłą pancerką w tych udojach, co kręcąś po plonszy pionqa borokowego, na szrodeczku wymachując szczotą ukreślająca, powiecmy, moc twoich nxt-sonq-kręgosłupów, to wiej po czortach swoj qrz:

zapaliłłem ogród cięgiem po jednej z hałek by unosicz desz mi wiar3 bupku? [kopy rąk P_ŁYTA le’mma straszom ochłapy Cały mię kaqańczyk „zapaliłem ogród piór” (map your hands) o dwadzieścia suwalnych gibko koan w trafice śle fajnie z4pomniałbym POZDROWIENIA dla opętanych zmarłem a jusz jestem operetka toccata golnąć to w5zystko rękom ujdą smyczki z buta wystawał palec piaskowa mantra rok po roku na stojeczku dybi gumowy kłos gdym obiecał wam poems i urządzał zamek ktory wystaje z cytadel hopką Rosa zabiela Czy mogę zamówić dwie dziuple boró przepraszam? wierszem tu wyrwany globus

excuse-moi, POWAŻNIE, mewię przesterowany, czerwon na mordc, czy dostanę jakąś szamę?

– Mesz – pyknął jeden, my rozwydlonemu złączając pękami klawiszy figurę duha – to dwa peel&’ki, kóp se ponczka jeszcze jedneko zaras – co mu każden przytwierdził sknieniem jak pehu witraż

tu chlupot mych ust brodzi

y puwiem prawdę, iże z łopatek po tym wszystkim za nic się dźwignąć & ni widziałem siebie człapiącego tak blisko jak do skalpu newet ‘le wziąłem monetę w kiermonqę. Co bardzo istotne, nie kciałem w dżemie mieć design znowu, wic pytłem tunkiem wcale przyjemnym

– Dyciu mi koszulinę czystom na zmienę chociaż?

– Nje – mewią pudle – ić w tej.

2014

KOREKTA: Weronika Stemborowska


Łukasz Dynowski – poeta przekręty.