Najnowszy tom poetycki Tomasza Wojtacha został już naznaczony – przyznanie książce nagrody głównej w konkursie „Nowy Dokument Tekstowy” sprawia, że jej lektura poprzedzona jest pewnymi założeniami co do treści. Mimo, że tytuł projektu – Futurystyka miejska – wskazywałby raczej na rozważania dotyczące przyszłości, to dokumentalność, a więc aktualność poruszanych przez autora kwestii, uwidacznia się już od pierwszych wierszy. I choć można uznać, że futurystyka teraźniejszości to tylko zgrabna, intrygująca metafora lub, przeciwnie, oksymoron rodem z generatora wyświechtanych fraz, Wojtacha nie zajmuje ani snucie katastroficznych wizji końca świata, ani wróżbiarskie bajanie o przyszłych latach. Jego poezja czerpie z tego, co istnieje tu i teraz, z premedytacją nie wykraczając poza znaną nam rzeczywistość. Mówi Miłoszem: innej przyszłości nie będzie.
Zainteresowanie autora bieżącymi problemami oraz sposobami funkcjonowania miasta wynika przede wszystkim z przekonania, że dotychczasowy sposób poznania czy opisania przestrzeni jest niewystarczający dla przedstawienia pełnego spektrum miejskiego życia. Tom jest więc próbą ustanowienia nowego rodzaju komunikacji między ludźmi a miastem, uwrażliwionej na potrzeby i bolączki obu stron. Zatem to nie tylko sposób ulokowania człowieka w przestrzeni, lecz także świadome ustanowienie tejże przestrzeni głównym bohaterem: kiedy ciężar semantyczny zostaje przeniesiony na miasto, nie da się ignorować symptomów jego choroby. Podmiot rozpoczyna więc od Hiperkomunikacji: „Od Blanchota dowiedziałem się, że jeżeli nazwę rzecz w tekście, \ a muszę – przemilczenie to zbyt dobry chwyt, by go powtarzać, \ najprawdopodobniej skończy się na destrukcji osób i pojęć. \ Podobnie z dobrymi intencjami”. Nie chodzi więc jedynie o eksperyment, a o przymus – osoba mówiąca w wierszu decyduje się na rekonstrukcję rzeczywistości poprzez nowy język, niszczący dotychczasowe ustalenia i status quo. Dlatego w dalszej części wiersza czytamy: „To tylko semantyka. Przechodząc do konkretów: \ co roku zabija się w Polsce od piętnastu do dwudziestu pięciu \ milionów świń, sto kilkadziesiąt kurcząt, \ kilka milionów krów oraz niezliczone ilości innych zwierząt”. Istotny jest właśnie moment przejścia od abstrakcyjnych pojęć do konkretnych informacji – to nie nadpisywanie narracji, a milcząca obserwacja symptomów zapewni pożądany model komunikacji. „Może stajemy się wrażliwsi na problemy miasta?” pyta podmiot, przeczuwając jednocześnie, że to nie problemy miasta, a nasze.
Należałoby więc zacząć od konkretnych dolegliwości, które pojawiają się w tomie: brak mieszkań komunalnych, zanieczyszczenie – powietrza, ulic, światłem, wzrost cen, brak pracy, brzydota, bieda, bezdomność. Okazuje się, że opis miasta to de facto opis współczesnego człowieka – antropomorfizacja przestrzeni miejskiej pozwala opowiedzieć o jego bolączkach, odwracając postępujący proces alienacji. Nie bez przyczyny bohaterem jest właśnie miasto – nie miasteczko, wieś czy dzielnica, a duże zbiorowisko anonimowych osób, które są niezdolne do wytworzenia nawet tymczasowych więzi. Nadanie mu ludzkich cech nie tylko pozwala na utożsamienie, choćby chwilowe poczucie przynależności, lecz także prowokuje najistotniejsze dla tomu pytanie – o motyw. Kiedy okazuje się, że problemy pojedynczych mieszkańców łączą się i ujednolicają, ciężar odpowiedzialności przechodzi z jednostki na zbiorowość –w momencie, w którym zdolna do przeprowadzenia koniecznych zmian grupa nie podejmuje żadnych działań, należy zakładać, że w jakiś sposób na tym korzysta. Futurystyka miejska przestaje więc opowiadać historię pojedynczego miasta, skupiając się na problemach systemowych charakterystycznych dla społeczeństwa kapitalistycznego.
Warto w tym momencie bliżej przyjrzeć się poruszanemu przez Wojtacha zagadnieniu konsumpcjonizmu, niejako organizującego działania wszystkich bohaterów tomu:
[…] Ustal zakres działań – czułość niszczy popyt,
Relacje psują się od głosy, lecącej odciętym
płatem,
gdzie gwiazdami są kamery,
światło zastępują fale radiowe
–
To przecież nie ty gubisz porażkę
w rozdawaniu potrzeb.
(Zakupy przez szybę)
Jeżeli w konstruowanym obrazie „czułość niszczy popyt”, nic dziwnego, że miasto pozostaje nieprzyjazną, brudną, zużytą przestrzenią – kiedy nie spełnia podstawowych potrzeb, wynikający z tego brak zagłuszają dobra konsumpcyjne. I tak: „codzienne informacje dzieli zbyt wątła odległość \ od stanu mojego konta, a stamtąd już blisko \ do nocnego sklepu”, „pięć minut potem chowasz świat do kieszeni robiąc window shopping”, „na nowy dywan przykre nie zechce wejść. \ Zaciągniemy kolejny kredyt zaufania, \ gdy przyjdą pierwsze rachunki za sen”. Decyzja o kupnie kolejnych rzeczy nie jest świadoma – metaforą organizującą Futurystykę miejską jest rozdawanie potrzeb, co oznacza, że są one narzucone, obce, a towarzyszące ludziom poczucie niespełnienia jest programowane i pożądane. Potrzeby nie mają być spełnione: mają generować zysk. Opowieść Wojtacha o Warszawie (co łatwo wywnioskować dzięki nazwom dzielnic, opisem charakterystycznych elementów zabudowy, trasom komunikacji miejskiej) służy jedynie jako synekdocha procesu wymiany towarowej. I choć początkowe wiersze tomu, trafnie i z chirurgiczną precyzją, charakteryzują realne problemy, z którymi borykają się mieszkańcy, końcówka książki zarysowuje dużo bardziej uniwersalną kwestię, sprawiając, że Futurystyka miejska przestaje być jedynie przekonującym portretem miasta.
Symptomatyczne jest to, że poezja Wojtacha na płaszczyźnie formalnej zdaje się rezonować z rozwijającą się na przestrzeni tomu chorobą. Powracające porównanie miasta do pacjenta jest nie tylko plastyczne, odwołuje się bowiem do znanych, łatwych do przywołania obrazów choroby, lecz także podkreśla bezradność, zależność od decyzji zewnętrznych. Kulminacyjnym momentem opisu chorób („żebra płotu unoszą się ciężko, / nad nimi żurawie w białych kitlach / prowadzą operację na otwartym placu. / Zapuszczone domy czekają w kolejce / na szafot. Uprzejmi podają tlen, / a siostry jedzenie z UE”) jest jednak wiersz Public memes:
Czyszczono je z dokładnością dwóch
miejsc po fuzji z burzą. Bramom wstawiono
koronki z reklam, zamieniając w handlarzy
gipsowymi madonnami. Marketing
w murach rozkłada się jak nieodebrany
w porę ssak.W śródmiejskim przełyku odbiło się powietrzem.
Teraz podnoszę jej niewyspanie
w górę, dąsa się, bo mogę mieć poczucie,
że zbyt szybko zbiję wystawę skóry
i wejdę do środka po omacku,
zanim podłożę światło, ocieplę wnętrze,
podzielę się swoim […]
Już ironiczny tytuł, wykorzystujący podobne brzmienie angielskich słów means i memes, zwraca uwagę czytelnika na sposoby zagospodarowania środków z publicznego budżetu – zamiast zmian u podstaw, a więc zapewnienia mieszkań, ogrzewania, pomocy socjalnej, obserwujemy jedynie markowanie działań. Przeznaczanie pieniędzy na maskowanie problemu jest jak zakładanie „koronki z reklam” na niewyleczonego zęba, w którym „jest jeszcze plomba” – podmiot kreuje obraz miasta brudnego, zaniedbanego i umierającego, by zestawić go z parodystycznymi próbami upiększenia; poprawki kosmetyczne przeprowadza się na umierającej tkance miasta. Symptomatyczne dla stanu miasta okazują się ubogie, zaniedbane dzielnice, gdzie „dykta czuje i wchłania”, węgiel „wnosisz w wiadrze / na piętro”, a „w oknach życzenia śmierci”. Wojtach przedstawia losy bezdomnych i żebrzących, tych, których życie jest dla kapitalizmu nie więcej niż miejską legendą – dlatego wyraz „bieda” można wypowiedzieć jedynie jako kalambur („Wypowiedz ją / trzy razy: da, bie, da, bie, da, bie. Gdy to zrobisz, / zjawi się przedstawicielka kablówki”), lekceważąc problematykę ubóstwa i nierówności społecznych. Miasto ożywa właśnie w tych momentach, odbijając jak lustro rozpaczliwe działania osób dotkniętych niesprawiedliwością – „miasto marzące o wakacjach / bardziej niż o tożsamości” wyznacza priorytety współczesnego człowieka, dla którego „ważniejsze od igrzysk są / chleb i mieszkania komunalne”.
Futurystyka miejska to jednak nie tylko namysł nad kondycją miasta – to również próba usytuowania utworu poetyckiego w kapitalistycznej rzeczywistości. Podmiot proponuje Kodeks metafor i Teorię wymiany, by zasymilować mechanizmy rynkowe, jednak jego próby okazują się bezowocne: dostosowanie się wymaga od poety, by „za niewygórowaną cenę sprzedawać poręczne drzwi / z każdej sytuacji”. Zamiast strategii działania otrzymujemy więc zredukowane do niezbędnego minimum obrazy, unikające rozbuchanej opisowości, nęcącenia fikuśną formą czy plastycznymi środkami stylistycznymi. Wiersze Wojtacha mają w sobie coś z prozy nie dlatego, że wystrzegają się poetyckich zabiegów, a raczej przez to, że cechują się rzadko spotykaną szczerością, bezpośredniością, stroniącą od zabaw językowych, flirtów z czytelnikiem, konfliktów moralnych. O Futurystyce miejskiej nie da się mówić w żadnym z metaforycznych rejestrów – tom nie jest ani romansem, ani wojną – zamiast tego oferuje transakcję wymienną, w której „czytelnik porównuje unikalne ja. / Podmiot potrzebuje ciebie, by mówić my”. Dlatego też niezwykle dobitnie wybrzmiewa wizja „ja” lirycznego pod taflą lodu, nawiązująca do pojawiających się na przestrzeni tomu brudnych szyb, pustych okiennic, okien życia; obraz jest więc nieustannie zaburzony, zniekształcony.
Wojtach przedstawia interpretację jako transakcję wymienną opartą na zaufaniu między czytelnikiem a podmiotem, w której „[…] przeniesienie \ pod powierzchnię i wydobycie nurka” zdaje się niezbyt oryginalną metaforą procesu odkrywania znaczenia. Okazuje się jednak, że to nie koniec gry („wróć na start”, „ustaw się w kolejce”, „stwórz swą postać / od bezpłatnego stażu w urzędzie”), mimo że wcześniej podmiot ostrzegał przed jej podjęciem: „jak najdłużej się wstrzymuj / przed wystawieniem się na aukcji. / W tej grze jeszcze możesz wygrać, / nie wybierając żadnej opcji”. Być może czasem trzeba przegrać, wybierając tę słuszną.
Ilustracja: Arina Bożek
Karolina Górnicka (1997) – studentka filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Publikowana w czasopismach „KONTENT”, „Strona Czynna”. „8. Arkusz Odry”, „biBLioteka”. Interesuje się związkami literatury z ekonomią oraz kosmosem.