„Granty i smoki”, czyli jak przekuć traumę doktoratu w komedię

Słusznie mawia się, że studia to wspaniały czas w życiu człowieka. Bogacimy się o nowe doświadczenia, poznajemy fantastycznych ludzi i wspinamy się na gargantuiczne łodygi fasoli, żeby rozwiązać problem z olbrzymem-złodziejem rzepy. No dobra, to ostatnie przydarza się akurat doktorantom. A w zasadzie przydarzyło się szczególnemu doktorantowi, panu Cligeranowi z Uniwersytetu Wielkobohaterskiego imienia Kelta Niezwyciężonego, Wydział Nauk Barbarzyńskich, Katedra Literatury Hybryjskiej. Rozsiądźcie się wygodnie i pozwólcie, że opowiem Wam o Grantach i smokach, debiutanckiej książce Łukasza Kucharczyka.

Od czego by tu zacząć… Załatwiałeś coś kiedyś w dziekanacie, drogi czytelniku? Jeśli tak i przeżyłeś, mogłeś nabyć nieśmiałych podejrzeń, że akademicka rzeczywistość rządzi się osobnymi prawami, niezrozumiałymi zwykłym śmiertelnym. Granty i smoki są przeniesieniem uczelnianych absurdów w świat mieniący się intertekstualnością, humorem (czasem czerstwym) i – a jakże – przygodą. Oto bowiem mamy wspomnianego Cligerana, który wraz niziołkiem, panem Rorty’m Pragmaticbuckiem, stawia prawie-mężnie czoła wymogom grantowym, trollom z wymiany studenckiej oraz dziekanatowej papierokologii.

Przejdźmy do rzeczy. Gdy przygotowywałem się do tego tekstu, zasięgnąłem języka u innych czytelników, pośród których często powtarzało się porównanie książki  Kucharczyka do twórczości Terry’ego Pratchetta. I nie jest to błędne skojarzenie. Lekkość z jaką się czyta książkę, absurdalny humor, na jakim zasadzają się żarty czy ciamajdowatość głównego bohatera, z łatwością przypomną nam Świat Dysku i Rincewinda. Nie jest to jedyne mrugnięcie oka, jakie miłośnik fantastyki wyłapie w trakcie lektury. Liczne nawiązania do baśni, innych książek fantasy i tekstów popkultury wyskakują dosłownie z każdej strony. Czasem są to sceny wprost nawiązujące np. do wspomnianego wyżej Pratchetta, czasem odnajdujemy nawiązanie w samej konstrukcji historii, czasem w nazwie w której usłyszymy echo słowa dającego gotowe skojarzania np. Gastronomicon – Necronomicon. I choć bardzo sobie cenię te wszystkie smaczki (któż ich nie lubi?) niekiedy miałem już ochotę powiedzieć: dość. Dla przykładu, w jednej z opowieści Cligeran wespół z Rortym zatrzymują się w nawiedzonym miejscu gdzie – rzecz oczywista – nawiedzają ich różne widziadła i inne maszkary. Oczywiście sytuacja ma, podobnie jak cała książka, komediowy charakter, jednakże nagromadzenie stworów z kilku różnych uniwersów wprowadza zamęt i różnorodność zamienia się w pstrokaciznę. Szczęśliwie, te przesycenie nie popsuło całej opowieści. Akcja pięciu z sześciu opowiadań wypływa z naukowej działalności naszego bohatera. Wydarzeniem inicjującym może być wysłanie na misję w ramach zastępstwa starszego dydaktyka bądź niepoprawne wypełnienie wniosku w formularzu z Działu Zamówień Publicznych. Rozwijająca się następnie historia opiera się na jednym bądź kilku motywach literackich dostrojonych do tonu opowieści oraz wspomnianych intertekstualnych wstawkach. Interesującym jest użycie przez autora poprzedzających opowiadanie cytatów z piosenek, badaczy, baśni (i nieznanego mi bajarza Lucci z Kucharii, ciekawe któż to jest?) wprowadzających nas w daną historię. Rozpatrując książkę od strony technicznej, nie mogę nie wspomnieć o fantastycznych jak dla mnie momentów, gdy jest samoświadoma. Ujawnia się to w chwilach, w których postać czy narrator komentuje zastosowany przez autora zabieg światotwórczy i pełni funkcję humorystyczną. Język autora jest przystępny, czytelnik płynie po nim jak po spokojnym morzu i nie musi się martwić o nawałnicę przekombinowanych słów.

Choć muszę przyznać, że zdarza się narracji uderzać w patetyczne tony. Nie jest to jednak zabieg użyty całkiem serio, bo bądźmy szczerzy – czytanie o demonie wygrażającym śmiertelnym zasługuje na wzniosły język, jednak gdy ten ma postać urokliwego nietoperza, sytuacja wywiera zgoła inne wrażenie. Jak wielokrotnie zdążyłem już podkreślić w niniejszym tekście, książkę czyta się lekko, co jest niewątpliwie zaletą dialogów, które – jak można się spodziewać – są częścią gagu, komentarzem do aktualnej sytuacji Cligerana i jego towarzysza/y. Niekiedy jednak wartkość akcji staje się wadą. Możliwe, że jest to jedynie wynik moich upodobań literackich, ale przedstawiane wrażenia przemijają czasem zbyt szybko, pozostawiając uczucie niedosytu i nierozwiniętej w pełni historii.

Tu mogę zakończyć ogólne mówienie o pięciu uprzednich opowiadaniach, aby przejść do ostatniego i móc o nim opowiedzieć niemniej ogólnie niż wyżej, lecz na tyle szczegółowo, byś, czytelniku, dostrzegł mój punkt widzenia. Mam nadzieję, że zdanie jest odpowiednio zagmatwane, ale i dalej czytelne. A zatem, co mogę powiedzieć o I zostaną po nas pieśni? Nie jest to z pewnością historia taka sama jak inne z tomu. Poprzedzająca je Wieża czterech rogów wprowadziła nam już nieco powagi i mroku do świata Cligerana, lecz dalej pozostała humorystyczna, zawieszona gdzieś pomiędzy baśnią o drużynie przyjaciół walczących ze złem a rincewindowskimi przygodami. Szósta opowieść, zamykająca Granty i smoki, nie straszy nas patosem. Nie pokazuje nam widowiska rodem z bitwy o Helmowy Jar. Jest słodko-gorzką powieścią o dojrzałym już Cligeranie, w zasadzie o staruszku, który z dumą nosi tytuł profesorski. Poważniejszym w odbiorze niż Cohen Barbarzyńca, choć nieco doń podobnym. Poznajemy w nim świat, z którego znikają już potwory, a uczelnie pustoszeją. Jest w tej opowieści trochę historii o przemijaniu i potrzebie bycia potrzebnym. Może to komentarz wychodzący poza ramy świata opisanego i wchodzący w nasz realny? To zostawię już tobie, czytelniku. Chcę jedynie Ci powiedzieć, że z pośród sześciu przygód, ta podobała mi się najbardziej. Odnajduję w niej dojrzałość i równowagę pomiędzy żartem a powagą, prędkość fabuły, która nie pędzi przed siebie, lecz rozwija się spacerkiem. I cieszy zapowiedź nowej nadziei w ostatnim akapice.

Podsumowując. Jakie są Granty i smoki? Jest to zbiór sześciu krótkich opowiadań napisanych przez miłośnika popkultury dla miłośników popkultury. Lekka i przyjemna książeczka, mająca swoje wady, które, jak wierzę, wynikają z bycia debiutem. Świat jaki Lucca… ekhem…  Kucharczyk zarysowuje, potrzebuje jeszcze rozwinięcia, dodania mu więcej ciała i proces ten rozwija się ze zdania na zdanie. Nasi bohaterowie, choć schematyczni, wzbudzają sympatię, czy to przez urzekającą ciamajdowatość, czy przez rozweselające czytelnika zrezygnowanie. Jeśli jesteś studentem, albo doktorantem, albo pracownikiem uczelni, to gwarantuję Ci, że niejeden raz uśmiechniesz się, rozpoznając znane Ci absurdy. Co więcej, obiecuję, że przynajmniej na kilka chwil odlecisz wraz z Cligeranem i Rorty’m w podróż do znanych – nieznanych krain.

Łukasz Kucharczyk, Granty i smoki, Pewne Wydawnictwo, 2021

Ilustracja: Piotr Marzec


Piotr Góral – lat 24, świeżo upieczony magister filologii polskiej, aktualnie student piątego roku filologii klasycznej na UKSW. Interesuje się fantastyką, literaturą jako taką oraz pokątnie sam pisze swoje opowiadania, które zaczął wyjmować z szuflady. Ostatnio (01.09.2022) zaliczył swój debiut w drugim numerze Krzystofzina. Niekiedy pisze nawet wiersze, ale to pod innym nazwiskiem. Lubi zabawę ze słowem, fascynuje go, jak złożenie kilku wyrazów może zawrzeć w sobie głębię przekazu lub po prostu sprawić przyjemność swoim brzmieniem. Żywi cichą nadzieję, że mimo wszystko nie jest grafomanem. Interesuje go to, co dawno zmarli ludzie mówią dalej przez swe teksty, często wzdycha „kiedyś to było”. Mieszka na pod-pod-warszawskiej wsi i w wolnej chwili pielęgnuje rośliny oraz grzebie w ziemi.

Piotr Marzec – rysuję komiksy. Wydałem w selfpublishingu „Sweet-ass dudes like us”, które w ZOZO dostały nagrodę Złotego Kurczaka za najlepszy scenariusz i komiks roku oraz nagrodę Maszin za komiks roku. Komiks w wersji 2.0 jako „Słodkie chłopaki” ukazał się w roku 2021 w wydawnictwie Kultura Gniewu. Urodziłem się w Myślenicach. Dyplom na ASP zrobiłem u Bałki – a to podobno daje licencję na robienie rzeczy.