Po pierwszych lekturach storytellingu Antoniny Tosiek książka wydawała mi się prawie niemożliwa do tradycyjnego „zinterpretowania” – nie ma tu większych problemów ze zrozumieniem komunikatu, a większość „głównych” problemów, wokół których autorka krąży, została już przez nią albo przez krytykę wyłuszczona. Te główne problemy to przede wszystkim: kapitalizacja opowieści, klasowość i wykluczenie, a także w ogóle, szeroko rozumiana „wiejskość” oraz polityczne konsekwencje tejże. Pozostając pod wrażeniem recenzji Dawida Kujawy[1] oraz Łukasza Żurka[2], którzy owe „główne” tropy podjęli i rozważyli, chcę stworzyć coś w rodzaju uzupełnienia dla ich głosów, upomnieć się o te wiersze z książki Tosiek, które nie są medialne ani społecznie istotne, a tworzą splot historii tworzących storytelling, stanowiąc kontrapunkt dla wierszy zaangażowanych. Sądzę bowiem, że książka Tosiek zbudowana została na kontrastach i analiza któregoś z problemów prawie zawsze musi pociągnąć za sobą drugą stronę tego problemu, drugą stronę sznurka, może nawet drugą stronę snopowiązałki. Ten sznurek Tosiek przerzuca między różnymi sposobami mówienia o wsi. Kontrasty (końcówki snopowiązałki) można byłoby bez ustanku mnożyć: natura-kultura, dzieciństwo-dorosłość, ludzkie-zwierzęce, żywe-martwe, wykluczenie-uprzywilejowanie. Są też kontrapunkty dotyczące budowy książki i wiersza: zaangażowanie-liryzm, lapidarność-narracyjność, alegoryczność-realizm. Szczegóły, minima, mikro historie, punkciki, które Tosiek rozsiała po książce, układają się w fascynujące opowieści o życiu prawdziwych ludzi (bo wierzy się autorce, że są to ludzie prawdziwi), prawdziwych zwierząt, miejsc i maszyn. Mając w pamięci wszelkie metapoetyckie gesty autorki, przede wszystkim końcowe deklaracje („moje doświadczenie ziemi jest czysto estetyczne”) oraz wątpliwości związane z pisaniem o wsi („*ja was przecież tylko podglądam/jaskrawych jak dni parinirwany/was bohaterów metodologii/przeniesionych narzędzi”), chcę wyłowić z tych wierszy to, co składa się na tytułowy storytelling.
Przede wszystkim zwraca uwagę liczba wierszy o śmierci; Tosiek, będąc autorką zaangażowaną, jest też pisarką zafascynowaną umieraniem, społecznym przeżywaniem umierania, mówieniem o śmierci ludzi i zwierząt. W wierszach o umieraniu autorka korzysta z podmiotki dziecięcej, podchodzącej do świata w sposób naiwny, przeżywającej wszystko z wielką mocą. Jest więc pierwsze w zbiorze folk vanitas i „ostatni wiejski zespół pogrzebowy”, wiersz, który ustawia odbiór książki, wprowadza w narracyjną, atmosferę „tu będą śpiewane piosenki/ale jeśli nie macie ochoty/proszę się nie krępować można siadać” i stawia zasadnicze pytania o trwałość kultury chłopskiej oraz w ogóle o tę kulturę, która podtrzymywana przez „ostatni wiejski zespół pogrzebowy” musi w końcu (w pół roku?) odejść na rzecz styropianu (przemienić się w śpiewający styropian). Następne śmierci Tosiek problematyzuje w wierszach: ocet, szczypiące („piszę wiersze zjawą nie ręką/bo widziałam jak zarzyna się zwierzę”), czuwanie; requiem kujawsko pomorskie („tutaj dobrze w zimę umierać”), wykopywane/zakopywane („mówili że umarł bo trzy miesiące oka nie zmrużył”), dziękczynna; dary („są dwa sposoby: w łeb byle mocno”), cyklu trzech trenów pierwszy; brzózki, drugi; osty i trzeci; barwienie, wierszu to tylko niedziela („takie są prawa niedzieli/że się ubija koguta co ty”), kilkaset lat rozkładu („psy zmieniały się wraz z dekadami”), dla tych co wiedzą lepiej („kiedy ktoś mówi:/nie ma tego miejsca wszystko to martwe/myślę właśnie o niej”), dumka o tym jak krwawią owoce („kiedy ginie pies/pierwsze: trzeba rowy przeszukać/czy nie leży nie skomle poraniony oponami”), brigitte i elfride („grobki bo nie groby przecież nikt by o nich/jak o swoich nie powiedział trawą porastały”) oraz spowiedź wyjścia (została po nich jedna szuflada drobiazgów/nigdy ich z rąk nie wypuszczali ale do grobu z fifką/czy chustką w chabry to przecież wstyd”). W wierszach Tosiek śmierć stanowi wielki, fascynujący temat – śmierć ludzka, ale co pewnie ciekawsze, również zwierzęca, one się zresztą dopełniają, ludzie umierają w storytellingu razem ze zwierzętami, choć może nie zarżnięci ani ścięci w niedzielę na rosół. A z umieraniem łączy się zagadnienie czasu; Tosiek ten czas problematyzuje: „słyszałam: tu nie ma czasu tylko trwanie/a co się zmienia to jedynie z zewnątrz/życie to tu jest pętla od mostu wzdłuż drogi pod krzyże” (dla tych co wiedzą lepiej), „lato to tu piosenka lato to są słowa/klekot silników i upadające łodygi/a zimą człowiek zawsze bardziej/sam ze sobą i do własnych myśli lepiej/niż do cudzych przyzwyczajony”. Ten czas reymontowski, kołowy, odświętny, w którym są pory odpowiednie na umieranie i na pracę, czas-trwanie, czas-pętla, spotyka się z czasem boleśnie liniowym, biegnącym poprzez transformację ustrojową i współczesność, aż do naszkicowanego tu zaledwie, ale przecież obecnego, widma katastrofy klimatycznej: „a mur powoli pęka/szyby zasypują dywany/rzeki martwych ryb i butelek pet wlewa się przez szczeliny” (era lądolodu).
Śmierć zwierząt prowadzi mnie w stronę „nie-ludzką”. Jest w storytellingu np. utwór języki, który przypomina wiersz [ruda się okociła jak tata był w delegacji] Justyny Bargielskiej; w obu utworach chodzi bowiem o poród zwierzęcia, o samicę, która, obserwowana przez dziecięcą podmiotkę, dziewczynkę, musi wydać na świat dziecko. Anita Jarzyna, czytając utwór Bargielskiej, przywoływała wyimki ze Szczelin istnienia Jolanty Brach-Czajny[3] oraz zwróciła uwagę na ważną rolę języka kotki. U Tosiek również mamy język („liże alaska swoje pierwsze cielę/język ma długi purpurowy/jak prawdziwy język matki”). Porównać to można z Bargielską: „język rudej opowiadał o nim mleczny tykający/ w rytm niespiesznych napięć i odprężeń wyczekany/ z zachwytu życiem uschły a potem odpadły/ skórkom powieki tata wrócił”[4]. Ten język krowy stanowi kontrapunkt dla języka dziewczynki oraz w ogóle ludzkiej mowy, którą władają ludzie mający władzę „nazywania”. Języki ludzkie i zwierzęce łączą się tu, a imię „alaska”, może i trochę dziwne, jakimś sposobem, na prawie przeinaczenia albo pomyłki, pasuje do krowy („babcia ją kiedyś nazwała alaska/pytaliśmy babciu co to za imię dla krowy/a ona mówiła nie wiem ładne”). Za językami łączą się losy i narracje – dzieci czekają na poród cielaka, a atmosferę cudu potęgują przychodzące do obory psy i ptaki. Wiersz utopijny, baśniowy? Tosiek pisze: „babcia im mówiła zostawcie on bardziej jej jest niż ziemi”, potęgując cudowną relację o porodzie, cielęciu i matce, rozpiętą między ludzkim a „nie-ludzkim”, mięśniem a mową, wreszcie życiem a śmiercią.
W ogóle babcia, z pewnością idealizowana, kreowana na strażniczkę świata, który odchodzi w zapomnienie, a może nigdy nie istniał, stanowi ważną bohaterkę storytellingu. W oczach dziewczynki z pewnością patronkę wsi, która razem z wsią umiera. Nie sposób pominąć w mówieniu o książce Tosiek cyklu trzech trenów – pierwszy; brzózki, drugi; osty, trzeci; barwienie. W wierszach tych doświadczenie świata, szczególnie zaś natury, splata się z doświadczeniem śmierci. Są to utwory wyraźnie krótsze, oszczędne, może osobiste. Tosiek podąża tu drogą literackich żałobników, zestawia perspektywę bliskich (najpewniej dzieci, dziewczynek, wczasowiczek) z perspektywą umierającej kobiety, babci. Znów pojawia się problem imienia i w ogóle mówienia, które tym razem zestawione zostaje nie z rodzeniem się, a z odchodzeniem („co się wtedy mówi/jakie dobiera imiona/bo przecież rodzą się słowa na czyjeś umieranie”). Natura, którą ewokuje umieranie, to obraz brzóz („gdyby nie umierała jakby w pole szła/drogą wzdłuż brzózek wracała do domu”), szczeniąt („a skórę miała jak sucha rzeka cośmy z niej kiedyś/szczenięta odłowiły i jej w prześcieradłach przyniosły/strasznie płakała straszniej niż my/kiedy tego najmniejszego wykradli ze stodoły”) oraz agrestu („głaskała nas po włosach mówiła/wy jesteście moje agrestowe panny”). Co ciekawe te obrazy istnieją tu w sposób dualistyczny, to znaczy zarówno w planie realistycznym, jak i symbolicznym – podmiotka doświadcza „realnego”, nie sprowadza przyrody do symbolu, ale jednocześnie to, co się dzieje, układa jej się w głowie w narrację przekornie metafizyczną – odwróconą, bo umierająca babcia, choć przecież zostanie niedługo złożona w grobie (w ziemi), czuje się „jakby ją z ziemi z korzeniami wyrwali”.
Mikrohistorie o umieraniu babci prowadzą mnie w stronę następnych minimów, wyimków, drobnostek, które Tosiek w storytellingu z uwagą zbiera, tworząc bogaty obraz wsi, transformacji i współczesności. Te obrazki, minima, dotyczą nawet nie całych wierszy, czasami muszą z nich zostać wyłuskane, wydrylowane jak pestki z wiśni. O umieraniu pisze się w wierszu czuwanie; requiem kujawsko-pomorskie – i znowu dłuższa historia, nieco nawet reportażowa, sprawozdanie z pogrzebu, który odbywa się o właściwej porze, a więc w zimę, kiedy człowiek „sam ze sobą to i do własnych myśli lepiej/niż do cudzych słów przyzwyczajony”, zwieńczona puentą, która wprowadza niepokojący nastrój i każe zadać pytanie, kto tu naprawdę umarł: „a chłopcom siniały dłonie/stawały się nierozróżnialne”.
W wierszu kilkaset lat rozkładu pojawia się następna historia zwierzęca: „usypali psu zagrodę z części po ursusie/psy zmieniały się wraz z dekadami/lepiłyśmy ich podobizny w śniegu”. Jest więc rozkład, kwestia odpadów i po prostu śmieci, które wtapiają się w krajobraz i otrzymują nowe życie, na dziwnych prawach przypadku i oszczędności tworzą się post-humanistyczne krajobrazy, w których łączą się perspektywy psa, ursusa i człowieka. To ludzkie i psie trwanie przywołane zostanie w wierszu dumka o tym jak krwawią owoce. „Psy i ludzie – ci wielcy, obecni na całej ziemi, ekologicznie oportunistyczni, towarzyscy i będący ssakami współtowarzysze podróży”[5] – pisała Donna Haraway, a Tosiek wydaje się tezy filozofki rozwijać, wprowadzać do polskiego kontekstu. Historia może dość banalna, ale przecież uderzająca, znowu najciekawsze są tu odrobinki: „woła z łóżka psie imiona z głową/zwróconą w stronę miasta/tu psy się chowało pod krzakiem porzeczki/gdzie im było lepiej niż w słodkim i chłodnym”; te skrawki czułości wobec zwierząt stanowią kontrapunkt wobec okrucieństwa, może nawet nieuświadomionego dla mieszkańców wsi, ale przecież widocznego dla osoby z zewnątrz.
Ciekawe tropy pojawiają się w wierszu brigitte i elfride, w którym intertekstualne nawiązanie miesza się z narracją zwierzęcą i historią o duchach. Wymienione w motcie „amatorki” to oczywiście bohaterki książki Jelinek – Brigitte i Paula, Elfride zaś – austriacka noblistka. Skąd się wzięły na pruskim cmentarzu, pamiątce po wielokulturowej przeszłości miasteczka? Podmiotka wiersza posiada pewien kulturowy „naddatek”, doświadczenie lekturowe, które nakłada się w jej postrzeganiu na obrazy znane z dzieciństwa, pogłębiając ich odbiór i wprowadzając pewne bariery między nią a „resztą”. Kulturowe doświadczenie nakłada się tu na doświadczenie pamięci, a pamięć o przeszłości przybiera postać materialną – więź z Niemcami, którzy odeszli, jest bardziej trwała, niż mogłoby się niektórym wydawać dzięki obecności cmentarza. Pisze Tosiek: „grobki bo nie groby przecież nikt by o nich/jak o swoich nie powiedział trawą porastały/każdy miał własne umarłe imię ja brigitte (…)”. Jest tu też pewna, mickiewiczowska z natury kara, wspomnienie o przewinieniu z dawnych czasów, zawieszone nad wsią jak topór: „nasi kary umarłych bali się bardziej niż diabłów/więc krowy z trawy nie spędzali przez trzy dni”. Co ważne, Tosiek nie stara się wyjaśniać czytelnikowi charakteru tej kary – buduje raczej tajemniczą atmosferę, kreując obraz żywych związanych z umarłymi na prawach właściwych dla baśni.
Oczywiście można nazwać tę lekturę,
którą tu proponuję, lekturą nadmiernie zachowawczą, bo skupiam się na tym, co w
wierszach Tosiek bezpieczne, tradycyjne i (powiedzieć można) proste. Zaserwowaną
przez autorkę wielość minimów i mikro historii trudno rozpoznawać bez zwrócenia
uwagi na to, co w tym tomie społeczne i deklaratywne, a więc będące drugą
stroną zarzuconemu czytelnikowi sznurka. Narracje o życiu na wsi nie nużą,
ponieważ stanowią kontrapunkt dla opowieści o wykluczeniu; ta zaś nie wpada w
błoto siermiężnego zaangażowania, bo podparta zostaje autentycznością i
wiarygodnością ludzkich i nie-ludzkich opowieści. Tosiek w swoim storytellingu
sięga więc po różnorodne narzędzia, tworząc narrację niedającą się sprowadzić
do prostych kategorii, rozpiętą między różnymi punktami widzenia. Ten sznurek wiąże
się nie w szubienicę, ale w ósemkę albo w beczkę. Burza przychodzi i zrywa
drzewom owoce „wiąże supły na kablach na sznurach” (obłe). Czytelnikowi
pozostaje rozsupływać zaciśnięte ciasno sensy.
[1] https://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/recenzje/ojcowie-narodowego-kapitalu-o-storytellingu-antoniny-m-tosiek/
[2] https://kontent.net.pl/czytaj/17#Mj_upr_jest_mieszny_storytelling_Antoniny_Tosiek
[3] A. Jarzyna, Podmiotki [w:] tejże, Post-coine. Studia o nieantropocentrycznych językach poetyckich, Łódź 2019, s. 346.
[4] J. Bargielska, Szybko przez wszystko, Wrocław 2013, s. 36.
[5]
D. Haraway, Manifest
gatunków stowarzyszonych [dostęp online: 05.02.2021] http://ewa.home.amu.edu.pl/Haraway,%20Manifest%20gatunkow%20stowarzyszonych.pdf, s. 256.
Antonina Tosiek, storytelling, Biuro Literackie 2021
Ilustracja: Nikodem Lazurek
Łukasz Barys – ur. 1997. Autor książki poetyckiej „Wysokie słońce” i powieści „Kości, które nosisz w kieszeni”.
Nikodem Lazurek (sadbvdda) – kompozytor digitalowych kolaży wyhodowany w Grudziądzu na Ziemi Chełmińskiej. W wolnym czasie jest bardzo szybki w zjadaniu mięsa mielonego. Jego zainteresowaniem jest obserwacja kaczki. Twój przyszły autorytet estetyczny. Kiedyś widział kogoś, kto spotkał Rycha Peję.