Faza Bieżąca – Siup siup loop loop, czyli “Voyage, voyage” Marcina Pierzchlińskiego

| Opublikowano w: Faza Bieżąca, publicystyka

Z Marcinem Pierzchlińskim można dużo. To nie tylko debiutujący poeta, lecz także animator życia społecznego i artystycznego, muzyk, jutuber, który nie ogranicza się do jednego medium, by powiedzieć to, co ma zostać usłyszane. Czytając jego pierwszy tom Voyage, voyage należy więc pamiętać o tym, że utrwalone na papierze słowa są sposobem rekreacji rzeczywistości, która, szczególnie w przypadku poezji Pierzchlińskiego, wymyka się poza tekst. Autora interesuje nie tyle sam wiersz, co sposób jego funkcjonowania w społeczeństwie, zdolność do komentowania, a także sprawczość słowa poetyckiego – nieustannie poddawanego próbie wyrażenia tego, co jeszcze nie istnieje. Patronami poety podczas tej ambitnej próby są francuscy pisarze, myśliciele, filozofowie – m. in. Guy Debord, Arthur Rimbaud, Gilles Deleuze, których demaskacyjne, obrazoburcze gesty wobec zastanej rzeczywistości wpłynęły nie tylko na historię francuskiej i światowej literatury, lecz także na świadomość społeczną, odkrywając, opisując zjawiska do tej pory ukryte, często wstydliwe lub odpychające. Pierzchliński wykorzystuje podobną metodę twórczą: jego teksty są krytyczne, konstruowane raczej na przekór niż w imię czegoś, co sprawia, że Voyage, voyage staje się tomem komentującym, a nie powołującym do życia. Podczas tytułowej podróży nie jest podejmowana próba ocalenia świata – to jego oględziny.

Bardzo szybko okazuje się, że wyprawa, na którą zaprasza nas podmiot wierszy, odbywa się w Google Maps, w świecie wirtualnym, pomiędzy cyfrowymi atrapami rzeczywistości. Trudno odmówić wzięcia udziału, dzięki arbitralnemu gestowi autora, który zdecydował się na używanie pierwszej osoby liczby mnogiej, a więc podmiotu zbiorowego, do zapisu obserwacji i emocji – dzięki temu łatwo o zaangażowanie czytelniczki, mimowolne utożsamienie się z osobą mówiącą w wierszu. Ustanowienie właśnie takiego podmiotu może być również tłumaczone perspektywą posthumanistyczną: do tekstowej rzeczywistości współodczuwania włączeni są nie tylko ludzie, lecz także boty, programy, serwery, diody – „podpięci pod wzmacniacze, z wenflonem w zgięciu łokcia”, „ten chłopiec zasuwa na bateriach lub na jakiejś fazie”, „wasz telewizor w tle ogląda internet i wychodzi na dwór”. To właśnie ontologicznie nieokreślone byty pozwalają autorowi na stworzenie makiety świata przyszłości, a więc dystopijnego miejsca, w którym rządzi technologia. Nie bez powodu Voyage, voyage naszpikowany jest odniesieniami do cyfrowości, wirtualności: poezja staje się nie tyle świadkiem zmieniającej się rzeczywistości, co wytworzonym przez nią sobowtórem, w którym pobrzmiewają echa „przeciążonych chmur danych”. W świetle tych zmian znamienna jest para wierszy – Współrzędne i Lokalizator – obrazująca postępującą technologizację społeczeństwa: „Wychylono nas w znaczą odległość, a znaleziono tuż za rogiem. | W niewietrzonych pokojach siedzieliśmy bardzo zmęczeni”. Zdolność do przemieszczania się przestaje być ludzką cechą – przejmuje ją komputer, w związku z czym to on staje się podmiotem działań. „Podajemy współrzędne jak dłonie”, „podajemy karty płatnicze jak dłonie”, obserwując niemalże niezauważalne przemienienie ludzkiego ciała w zestaw numerów, adresów IP, kodów. Dlatego też „odnajdujemy się w pikselu mapy” – przestajemy przynależeć do materialnej rzeczywistości, stając się integralną częścią chmury danych.

Nieprzypadkowo podmiotowi towarzyszy więc schizofreniczne przeczucie zapętlenia, powtarzania – okazuje się, że należy nieustannie powtarzać te same czynności: wyszukiwać, mapować, kalibrować, bo de facto tylko one mają jakikolwiek wpływ na rzeczywistość. To spektakl diod, gdzie „wszystkie użyteczne wróżby zostały przechwycone lub – co gorsze! – są chwilowo niedostępne”. Pierzchlińskiemu udaje się oddać eschatologiczny niepokój bezalternatywnego końca, który nie ma nic wspólnego z katastrofalną wizją rozpadu, unicestwienia, co uwidacznia się przede wszystkim w wierszu Tomahawk:

Bo wielka jest liczba uderzeń
i nieobliczalna jest

Cóż nam zaśpiewa świat?
Otóż świat śpiewa refren zza krat.

Więzienne cele są pełne;
sezony w kwaterze z wełny.

Dalej, ładujcie się w schrony.
Ryzyko pomniejszą drony.

Dziennikarzu stroniący od bluzgu –
masz torf zamiast mózgu.

I ja – statystyczny głupiec –
ze wstydu chciałbym uciec.

Śpiewajcie promptery i memy!
Być może się jeszcze ockniemy.

(refren):
Śpiewajcie sezony i cele!
Łącz przeciążonych jest wiele.

Zdaje się, że to jeszcze bardziej współczesna Piosenka o końcu świata Miłosza – wizja, w której na próżno doszukiwać się wielkich gestów, doniosłych wydarzeń: „łącz przeciążonych jest wiele”, więc „innego końca świata nie będzie”. Wyraźna stylizacja wiersza na piosenkę, wyróżnienie refrenu, a także dokładne rymy budują kontrast względem tragicznej treści tekstu; być może w wersji końca Pierzchlińskiego nawet język przestaje być wystarczającym nośnikiem znaczenia, a jego rolę przejmują proptery, memy, gify. Motyw krańcowości to lejtmotyw tomu, bowiem „stan wyjątkowy jest zawsze”, „stan wyjątkowy jest teraz”. Podmiot przyzwyczajony do nieustannego poczucia zagrożenia nie sili się już na odpowiedni dyskurs, oddający powagę sytuacji; śpiewa raczej niż mówi, żartuje i przegląda śmieszne memy. Należy docenić wyjątkowe wyczulenie autora na brzmienie słów – rytmiczność fraz, interesujące rymy i regularna budowa nie tylko przyspieszają i uprzyjemniają lekturę tomu, lecz także wwiercają się w struktury pamięci, pojawiając znienacka w przypadkowych sytuacjach jak refren piosenki z reklamy. Warto zwrócić uwagę choćby na znakomity fragment Flagi:

Masy powietrza dociążają karki;
przeglądają tła, nawiedzają parki

i pomniejsze skwery. Parki i skwery,
gify i memy. Parki i skwery,
gify i memy.

To wyjątkowo przejmujący obraz zachodzących zmian: katastrofy klimatycznej, zanieczyszczenia powietrza, ale też przejścia do wirtualnej rzeczywistości – ze zniszczonych parków i skwerów pozostaną jedynie gify i memy. Powtórzenie podkreśla bezalternatywność tej wizji, umieszczenie gifów i memów w osobnym, ostatnim wersie przypieczętowuje przeniesienie wszystkich, nawet najbardziej realnych, namacalnych problemów do sieci.

            Im więcej wydarzeń rozgrywa się w internecie, im dalej posuwamy się w lekturze tomu, tym bardziej nie-ludzki staje się podmiot wierszy. Wyraźnym punktem zwrotnym jest Mały poemat prozą dla Jet Propulsion Laboratory:

Voyage, voyage.

Lapidarna, minimalistyczna forma wierszy (poematów prozą) staje się tłem dla szerszej perspektywy: kosmicznej. Tekst skierowany do centrum badań NASA składający się z powtórzonego słowa „podróż” nabiera ironicznego znaczenia w kontekście zmian powodowanych przez przemysł kosmiczny. Wybór obcego słowa voyage zamiast „podróży” to nie tylko sposób na zbudowanie dystansu, lecz także podkreślenie niedostępności, dziwności rzeczonej. To również zaowalowana krytyka kapitalistycznego społeczeństwa, poszukującego kolejnej planety do eksploatacji, żegnającego się z ostatnimi ludzkimi pierwiastkami znanego nam świata. Kolejnym etapem jest już Kalibracja, a więc dostosowanie programu, komputera w taki sposób, by zastąpił człowieka: „wszystkie treści wycelowane były we mnie i wszystkie były celne”.

Przełom następuje w drugiej części tomu – Olimpijski bałagan. Składające się na nią dwa wiersze zdają się psychodelicznymi wizjami, eksplozjami informacji: to ostateczna faza rozpadu, w której łączą się przypadkowe fakty, obrazy, kody. Metafora niekończącego się wyścigu potęguje przeświadczenie podmiotu o bezcelowości starań, których ostatecznie jednak trudno zaprzestać („Meta! | Meta! fizyka!”). Być może to wyróżnia tom Pierzchlińskiego spośród innych głosów poetyckich dotyczących wpływu technologicznych przemian na ontologię – podmiot nie rości sobie praw do formułowania sądów i wyroków, nie staje w obronie ani nie atakuje – sonduje – oddając głos bytom nie całkowicie ludzkim, zmienionym przez kody i programy. Pozostaje tylko odprawić fotowoltaiczne hece i budować wirtualne fortece, licząc, że aktualizacja będzie dla nas łaskawa.

Marcin Pierzchliński, Voyage, voyage, SPP Oddział w Łodzi 2021

Ilustracja: Aleksandra Otulska


Karolina Górnicka (1997) – studentka filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Publikowana w czasopismach „KONTENT”, „Strona Czynna”. „8. Arkusz Odry”, „biBLioteka”. Interesuje się związkami literatury z ekonomią oraz kosmosem.

Aleksandra Otulska – studentka Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, na wydziale Grafiki. Jej ilustracje przetwarzają rzeczywistość w kolorowe formy ze snów, zazwyczaj w technice gwaszu i gratażu. W wolnym czasie piecze ciasta i uczy się nowych języków (aktualnie holenderski).