Chłopaki z Moonstone wracają po dwóch latach od wydania ciepło przyjętego debiutu self-titled z nowym wydawnictwem – zawierającą dwa kawałki EP-ką 1904. I nie martwcie się – mimo że to tylko dwa utwory, są one przepełnione treścią i niczego nam tu nie zabraknie. Każdy z kawałków trwa około 15 minut, co daje dość przestrzeni na pokazanie, co twórcy mają w bani.
A pomysłów jest sporo i na pewno nie mamy powodów, żeby się nudzić w trakcie tej podróży. Moonstone ma w repertuarze kilka trików, które opanował i zaprezentował na poprzednim wydawnictwie. Tutaj rozwija dalej te koncepcje. Wita nas mięsisty, blacksabbathowy riff grany na basie, do którego po chwili dołącza nieustępująca basowi mięsistością mocno nafuzzowana gruboziarnistym fuzzem gitara – takim, jaki w tego typu momentach sprawdza się najlepiej. Brzmienie ciężkich fragmentów po prostu wgniata w fotel, co w tego typu muzie jest kluczowe. Może wolałbym, żeby bębny były minimalnie bardziej obecne w miksie, ale to już moje widzimisię. No i jest długo wybrzmiewający werbel of doom z dużą ilością pogłosu, co bardzo mi siedzi.
Po szybszym riffie ze wstępu przez krótką chwilę jesteśmy raczeni modulacją w górę, by zaraz spaść w otchłań, wkraczając w grubaśne half-tempo. Jest to też jeden z niewielu momentów, w których pojawia się wokal. Pozostaje on rozmyty, w tle, nieco oniryczny, trochę na granicy rzeczywistości, jakby był to omam hipnagogiczny. Zdecydowanie nie jest to dominujący element, ale taka forma jak najbardziej pasuje do kontekstu. Po wokalu wkracza wolna, melodyjna gitara prowadząca, która razem z gitarami rytmicznymi tworzy wielowarstwową, dopełniającą się strukturę. Następnie Moonstone spuszcza nam soniczny wpierdol ciężkim riffowaniem, potem wkracza klimatyczne, ładne, phrygianowe uspokojenie, na końcu brutalnie przerwane ciężkim, ale jednocześnie melodyjnym riffem, wokół którego zbudowane jest coraz to bardziej i bardziej energiczne zakończenie.
Drugi utwór, Spores, zaczyna się dużo spokojniej. Przez kilka minut dryfujemy razem z Moonstonem. Początek buduje atmosferę niepokoju. W tym miejscu wydaje mi się, że gitary mogłyby być ciut mniej zamulaste i jaśniejsze, ale to znów moja preferencja. Gdzieś w połowie kawałka ponownie zostajemy zmieceni ciekawym i przede wszystkim wielkim riffem. Po nim następuje chyba moja ulubiona część tej EP-ki, czyli bardzo ładna melodia grana na gitarze, po której wchodzą nieco bardziej rozbudowane motywy. W tym fragmencie uwagę przykuwa też całkiem ciekawa perkusja.
1904 to kawał porządnego grania. Moonstone na zmianę gniecie nas fuzzem i gruzem, by za chwilę dać nieco wytchnienia. Te momenty spokoju są niezwykle klimatyczne, ale jednocześnie niepokojące, bo ciągle czujemy, że za rogiem czai się horda ciężkich, dzikich riffów, która tylko czeka, by znów nas dopaść.
Ulubiony utwór: Spores
Odsłuch: youtube.com/watch?v=ck4tHpWVbL0
https://open.spotify.com/album/2UTLV7MCwVt6LofWB36ZBx
Ilustracja: Marta Nowak
Redakcja: Paweł Harlender
Korekta: Patrycja Krakowińska
Arek Kaus – zajmuje się grą na gitarze, synthach, komponowaniem i produkcją muzyczną. Wszystkie z tych rzeczy realizuje głównie w zespole Wąż. Oprócz tego zainteresowany sztuczną inteligencją, percepcją i science-fiction.
Marta Nowak – Mallory przed wyprawą na Mt. Everest płynął statkiem oceanicznym wiele dni. Z dzioba patrzył na cumulonimbusy powstające z resztek nimbusów i cirrusów. Jakim uczuciem było zdanie sobie sprawy, że najodleglejsza z chmur jest setki metrów niżej niż wierzchołek góry, którą zamierza zdobyć? Tak właśnie trzeba latać.