Inwazję na Irak oglądałem w telewizji, na TVN-ie, mając 12 lat. Oczywiście byłem przerażony – patrzyłem na wojnę, a ta najczęściej kojarzyła mi się ze słowem „światowa”. Nagraniom pokazującym pierwsze bomby zrzucane na Bagdad towarzyszyły uspokajające opowieści o walce z terroryzmem, o broni masowego rażenia, wreszcie: o nieokrzesanych mieszkańcach Bliskiego Wschodu, którym trzeba po ojcowsku wskazać drogę do demokracji. Polskie media powtarzały tę narrację w ślad za, jak często wówczas mówiono, „naszymi amerykańskimi sojusznikami”, ale jako dwunastolatek nie mogłem o tym wiedzieć. Umiałem tylko bezrefleksyjnie kibicować USA w ich misji dziejowej.
Zideologizowane treści serwowane mi przez radio, telewizję i prasę odnajduję w komunałach, których Generał Deryl B. Melville, bohater powieści B. Bomb Marty Kozłowskiej, musi użyć w przemówieniu witającym nowych żołnierzy w Iraku:
– (…) zapewnienie bezpieczeństwa i stabilizacji (…) szeroko rozumiane wsparcie dla ludności cywilnej (…) pomoc w odbudowie infrastruktury, a także demokratyzację państwa (…) wolność, dostatek i bezpieczeństwo (…) misja ma charakter pokojowy, owy, owy, owy (…) (s. 16-17)
W pierwszym odruchu B. Bomb można uznać po prostu za satyrę na działania podejmowane przez siły coalition of the willing w czasie wojny w Iraku. Kozłowska w swojej najnowszej powieści mierzy się jednak ze znacznie bardziej skomplikowanym problemem. Interesują ją mechanizmy kulturowo-ekonomicznej globalizacji, które, jak echo kończące wypowiedź Generała, zataczają coraz szersze kręgi i dążą do podporządkowania coraz to nowych terenów. W jaki sposób autorce udało się przedstawić tak wielowątkowy temat w powieści liczącej mniej niż 200 stron?
B. Bomb dzieli się na sześć połączonych ze sobą opowieści, w których główną rolę odgrywają reprezentanci zasadniczo różnych kręgów kulturowych. Poznajemy więc Polaka Sebę, dla którego misja na Bliskim Wschodzie jest szansą na wyrwanie się z polskiej prowincji, Amerykanina Melville’a mającego za zadanie objąć „misją cywilizacyjną” nie tylko Bliski Wschód, lecz także żołnierzy ze wschodu Europy, Brytyjczyka Tweeda gubiącego części ciała i tożsamość na pustyni oraz Irakijczyków Kadiego i Malika Al-Suri, próbujących stawić opór temu, co uznają za kolejną wyprawę krzyżową, tym razem prowadzoną w imię zachodniego sekularyzmu. Każdy z mikrorozdziałów nieco różni się stylistycznie, każdy sprawia wrażenie oddzielonego od pozostałych, zupełnie jak gdyby, pomimo miejsca akcji (Irak), rozgrywał się w innym świecie. Wspomniany zabieg jest szczególnie widoczny we fragmentach poświęconych Malikowi i Kadiemu, utrzymanych w konwencji baśniowo-przygodowej. Wpisany w tak skomponowaną powieść obraz rzeczywistości składającej się z różnorodnych kultur, skonfliktowanych ze sobą lub pokojowo koegzystujących, przypomina zbanalizowaną wizję świata po Fukuyamowskim końcu historii. Co ważne, nieprzezroczystość kompozycji zostaje subtelnie sproblematyzowana we fragmentach opowiadających o szóstej, niewymienionej przeze mnie wcześniej postaci, czyli Johnie Rambo. Wiodący widmowy żywot na ekranach telewizorów i plakatach symbol amerykańskiej popkultury, w przeciwieństwie do pozostałych bohaterów B. Bomb, doskonale zdaje sobie sprawę ze skali procesów, w jakich uczestniczy: „Zakątki, które był odwiedził (…) w niedługim czasie zaczynały się przeistaczać. Przestrajać na częstotliwość Nowego Świata. (…)” (s. 76). W spojrzeniu znużonego ciągłymi podróżami Rambo bez trudu można dostrzec kompozycję samej powieści:
Egzotyka mu spowszedniała. Pula dekoracji, rekwizytów, masek i kostiumów malała w oczach, a różnorodność od nadmiaru patrzenia stapiała w jedno. Dosłownie. (s. 76)
Jak można się domyślić, ważną rolę w przestrajaniu „zakątów” i „rubieży” odgrywają także kolonizujący przestrzeń wokół siebie Generał Melville i Seba czy znajdujące się w żołnierskich koszarach meble Ikei, marki „słynnej z masowej produkcji indywidualizmu” (s. 38). Tytułowa metafora bomby, w której „ładunkiem bojowym są osobniki ludzkie” (s. 140), sugeruje jednak, że podporządkowywanie Iraku logice kapitału nie jest zależne od skuteczności działań poszczególnych jednostek, będących w gruncie rzeczy symptomami zdepersonalizowanych sił ekonomiczno-politycznych. Melville ginie, wszystkie podobizny Rambo zostają zniszczone, wojska opuszczają Irak, ale triumfujący Kadi stylizuje się na Vito Corleone i popija prosecco (trunek bardziej pasujący do wielkomiejskiego hipstera niż do szefa mafii). Bomba wybuchła, a symboliczna walka Malika i Kadiego o suwerenność ich kultury przypomina raczej bezsilną nienawiść, jaką mieszkańcy polskiej wsi darzyli nowoprzybyłych ekofarmerów z Holandii (s. 81).
B. Bomb, przedstawiając i krytykując ideologię „samozwańczej arystokracji świata” (s. 139) oraz to, jakim refrakcjom podlega ów światopogląd, przy okazji udziela bardzo nieoczywistej odpowiedzi na pytanie „z jakich konwencji literacko-estetycznych powinna korzystać dziś literatura mierząca się z problematyką polityczną?”. W czasach niesłabnącej popularności różnych odmian pisarstwa non fiction, Kozłowska pisze powieść udowadniającą, że centralne problemy współczesnego świata można nazywać, opisywać, krytykować także za pomocą języka inspirowanego surrealizmem i poetyką absurdu. Być może najciekawsze w B. Bomb jest to, że dopiero na tle niesamowitych zdarzeń, takich jak zamiana Kapitana Tweeda w hybrydę człowieka i wielbłąda, na wyrazistości zyskuje ekonomiczny wymiar wojny w Iraku. W zakończeniu powieści Seba na pytanie „to kto w końcu wygrał wojnę?” odpowiada: „Oczywista, że my (…)” (s. 160). Aby poprzeć swoją opinię, przytacza jednak nie frazesy Generała Melville’a, lecz kwoty, jakie siły koalicji wpompowały w misję:
Łącznie przekazano (…) trzydziestą część zysków z obrotu tutejszą ropą naftową. – Daliśmy im trzy miliony dwieście trzydzieści tysięcy osiemdziesiąt jeden dolarów. Z groszami. (s. 160)
Dziennikarze, których słuchałem w wieku 12 lat, nic mi o tym nie mówili.
Tekst zdobył wyróżnienie w trzeciej edycji Ogólnopolskiego Konkursu im. Tymoteusza Karpowicza na recenzję literacką.
Marta Kozłowska, B. Bomb, Instytut Literatury / Animi2, 2020
Ilustracja: Piotr Burzyński
Łukasz Żurek – krytyk literacki, filolog, publikował m.in. w „Małym Formacie”, „Dwutygodniku” oraz „Odrze”. Niedawno obronił doktorat.
Piotr Burzyński – ukończył Liceum Plastyczne w Jarosławiu i Wydział Pedagogiczno-Artystyczny Uniwersytetu Rzeszowskiego na specjalizacji grafika/linoryt. Za inspiracją węszy w czeskiej literaturze, w kresce Moebiusa i w czerwonych oczach węża Nidhogg’a, w kinie lat 90-tych, w nocach na ziemi Jima Jarmusch’a, w „Silent Treatment” The Roots i w tej ciemnej przestrzeni pomiędzy gwiazdami.