Dżemik i grzybki. „wiśni mi się” Luli Sarniej

Są takie wiersze, które już przy pierwszym czytaniu odsłaniają swoje koła zębate i wypadają z nich rozmaite sznurki. Gdy je pociągniemy, to ukazują kolejne, głębsze partie mechanizmu. Wszystko staje się coraz bardziej zrozumiałe i klarowne. To nie są takie wiersze.

„wiśni mi się” Luli Sarniej to nie zegarek ani pozytywka. To dżemik. Czarno-czerwony, na pierwszy rzut zmysłu lepki, aromatyczny. Wszyscy piszący o książce zwracają wpierw uwagę na projekt graficzny wydania, miałem zatem przekornie tego nie robić. Robię to jednak, bo inaczej się nie da. Jeśli ta poezja jest dżemikiem, to został on wlany w wyśmienity słoiczek. Tyle. Teraz trzeba go otworzyć i zamoczyć palucha, by poznać jak smakuje.

Wiele wierszy tu zwodzi i uwodzi, fraza lepi się tak, „jak do podniebienia przykleja się karma” (przystań na chwilę, s. 22). Poczujmy więc, jaka aura panuje wśród utworów Luli.

mówili, że gdy zobaczę światełko w tunelu, mam iść
widzę trzy światła jak wisienki na torcie
dwa to przednie halogeny taksówki, trzecim jest wejście do lokalu
siadam na skraju plecaka, granice wytrzymałości
zapełniają się tłumem przechodniów
siedem grzechów głównych wyciąga do mnie ręce
muszę zadzwonić, tylko nie mam do kogo
o trzeciej nad ranem wszyscy się wyciszyli
patrzę w górę i czuję, jak do podniebienia przykleja się karma

Miejska sceneria materii przechodzi w i przeplata się ze swoistym krajobrazem metafizycznym – skraj plecaka jest tuż na granicach wytrzymałości, przedzielony ledwie drobnym, przecinkowym przystankiem. Czym jednak dokładnie są te granice? Wytrzymałości ciała, ducha, psychiki? Bez odpowiedzi, nie ma czasu na zastanowienie, ponieważ scena wiersza zapełnia się tłumem przechodniów (materia) i jedyne, co wyraźne  się z niego wyłania, to groźne łapska najgorszych grzechów (metafizyka). Miasto i masa widziane z dolin skraju plecaka wyrażają wszystko to, co wyrodne. Tu ukazuje się samotność podmiotu w tym ulicznym tyglu. Między materialnym, a tym, co ponad przyrodą, na skraju wyczerpania – musi zadzwonić, choć wszyscy bliscy są zbyt dalecy, nieosiągalni. Wzrok kieruje się ku górze
i następuje komunia cielesnego z duchowym: do podniebienia przykleja się karma. Jaki ma smak? Gorzka jest, słodko-cierpka, kwaśna, nijaka? Tego już się nie dowiemy.

Wiersze Luli Sarniej właśnie tak działają, taki maja wpływ na naszą lekturę, a zatem
i wyobraźnię: prowadzą nas dokądś, malują pozorne kontury i gdy już się zdaje, że jesteśmy uchwycić i wywieść z tego jakiś w miarę wyklarowany konkret, to granice zaczynają się zacierać, wprowadzane są inne barwy, inne poetyckie gesty. Utwory pozostawiają nas w zawieszeniu, w niezrozumiałym niepokoju. W moim przypadku, ponieważ lubię rozumieć, padają wtedy zazwyczaj pytania: „czy ja nie nadążam?”, „dokąd mnie ten wiersz prowadzi?”, „?”. Wtedy dociera do mnie do mnie, że trzeba wyłączyć domniemany tryb analityczny, a załączyć tryb impresyjny. I dopiero wtedy zaczynają działać wmiksowane w dżemik grzybki.

Ciekawym jest, że smak rzeczy poznajemy ustami oraz językiem i właśnie te części ciała wyraźnie przebija się wśród fraz wiśni mi się. Poezja Luli jest poezją oralną w dwójnasób: nie dość, że aż prosi się o wysłuchanie tych wierszy, nie ich czytanie „wsobne” (ponieważ czynność słuchania ma, moim zdaniem, znacznie większy potencjał impresyjny, niż nieme czytanie samotne), to jeszcze motyw ust przewija się pośród utworów: jest „pęknięta warga” i „twoja warga w moich ustach” (bliskał, s. 25), w chorych stanach „siostra wpycha pod język cudze słowa”, podmiotka pomiędzy kawą a papierosami z twoich ust i dłoni (s.17) oznajmia, że „wypiję twoją kawę, wypalę papierosy, połknę twoją dłoń, zagryzę twoje usta”, w pańsidłach (s.12) „mołdawia pocałuje rumunię”. Smakujemy, smakujemy. Aż prosiłoby się o drobną interpretację psychoanalityczną i wsunięcie w krytyczną lupę szkiełka koncepcji Freuda o fazie oralnej: poznawanie świata poprzez usta, powrót do pierwotnego stadium rozwoju człowieka, czytanie wierszy jako nieświadome, symbolicznie przeżywane pragnienie ssania piersi matki. Zapędziłem się za daleko? Na pewno, jednak tak to jest na grzybkach – miło i przyjemnie, lecz można odlecieć, gdy jest zbyt dużo wrażeń i smaków.

A poezja Sarniej jest niezwykle sensualna. W zasadzie, jest to nawet zbyt słabe określenie, ponieważ nagromadzenie wrażeń, zmysłów, kształtów, smaków i kolorów zlepia znaczenia, tworząc różnokształtną i wielopostaciową mozaikę doznań. Nie jest to jednak kwas – nie chodzi o agresywne wywoływanie błyskawicznych skojarzeń, nalot dywanowy barw i przekształceń.. To poezja synestetyczna, ponieważ w utworach Luli rozciąga się przyjemne przeistaczanie, sklejanie odczuć. Wymieszane jest to wszystko jak w dżemiku i niesie nas gładko i głęboko jak grzybki. Można w tych utworach wyczuć „zapach palonego drewna / w dogasającym ognisku” (portret, s.19), dostrzegamy, że „horyzont to para: pomarańcza i wiśniowe wino” (za chłód, s.16) i „wonne retrospekcje wpadają do dziur tak małych, że nie widać / co się tam kryje, aż nie nastąpi sensoryczny atak” (to nic, ze cię miałam na celowniku, s.13). Tutaj „torba kandyzowanych przygód”, które „jak wiśnie w likierze puszczają kolor” (państwo po ślubie, s.11) współistnieje w tym samym świecie, w którym „smog zapełnia miasto, już się nie mieszczę” (bezdech, s.20).

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że wiśni mi się nie jest książką, w której znajdują się jedynie wiersze będące malowniczymi, poetyckimi dekoracjami. Nie jest to jedynie próba formalnej, artystycznej popisówki dążącej zupełnie donikąd. W tej słodkiej gęstwinie smaczków wyłaniają się oczywiste sensy – zwłaszcza jeśli chodzi o rzecz bardzo ważną dla współczesnych młodych poetek i poetów, a mowa jest oczywiście o przestawiającym wszystko w tle kryzysie klimatycznym. To ze strony Sarniej gest zauważalny i jednako bardzo ważny – możemy zachwycać się plastycznością języka i transmutacjami wyobraźni, nie możemy jednak zapomnieć o tym, co dzieje się z naszym światem (naturą, przyrodą, otoczeniem), układem warunkującym wszystko, co artystyczne.  Oprócz bezdechu najbardziej donośnym wyrazem tego gestu jest wiersz głosowe DNA dla śpiących egzoplanet (s. 9):

to jest epoka antropocenu, topią się uczucia
jak lodowce wrzucone do kompotu po rodzinnym obiedzie

arka 2.0 próbuje zmieścić zagrożone gatunki zwierząt
nie ma szans, chociaż być może ktoś nas usłyszy blisko pasma linii wodoru

przedłuży się czas płetwala błękitnego, żółw szylkretowy w nieznanym oceanie
oczyści się z ludzkich odpadów, nikt już nie upoluje tygrysa chińskiego

goryl nizinny uwolni się od wirusa eboli i bez strachu znajdą swoje miejsce tchórze –
kosmiczne czarnorogi – sygnał wysłany, dźwięki się rozproszyły

w pozaziemskich dolinach brak poruszenia, gwiazdy odpierają ataki dronów
to jest zerowy moment prawdy, że może coś, i że jednak nie

Kolejną ciekawą formą organizującą treść książki jest inna, równie obszerna perspektywa – spojrzenie niejako geopolityczne, które miesza się w warstwy wersów, sczepia ze sobą metafory. Nagle prywatne staje się geograficzne i polityczne naraz, a relacje intymne i społeczne transformują w międzynarodowe i dyplomatyczne. W przytoczonym wcześniej wierszu pańsidła na wstępie pada pytanie: „kiedy mołdawia pocałuje rumunię / kto najbardziej będzie zazdrosny?”, pada twierdzenie, że „ukraina w ramionach rosji przetrwa / bez emfazy”[1] i obserwacja, że „polska z litwą do dziś przeżywają zawód”. Być może zatem

(…) może lepiej pozostać sobą, mołdawio?
nocą pić wino bez rumuńskiej kochanki
bo wszystkie te kraje są żeńskie
a romanse niewdzięczne

Przyznam, że mało ostatnio czytałem wierszy, które w tak intrygujący sposób byłyby geopolitycznym komentarzem i stawiały diagnozy mówiące, że kraje „będą płodzić separatyzmy i dzielić się / krzesłami przy rozwodzie”. To kolejny zwodzący i uwodzący gest podczas lektury wiśni mi się: w utworach krążymy wokół wrażeń, zaglądamy za kotarę intymności, smakujemy metafory i językowe wyroby, by potem nagle efekty sensualne rozpłynęły się i ukazały międzynarodową arenę polityki i tarć.

Nie jest to jednak jednorazowy wyskok, a właśnie forma organizująca treść: w wierszu państwo po ślubie również padają pytania takie jak „dlaczego iran znam od środka, a irak wyłącznie od zewnątrz?”, które to pytanie zamyka wiersz, będący rozmywającą się, niewyraźną sceną intymnego, kolejowego pożegnania. Również w utworze chore stany (s.23) (geo)polityczne przemienia się wraz z prywatnym: „(…) między koreą południową a północą / mam zakaz wstawania z łózka (…)/ na nic umowy międzynarodowe (…)/ zbliża się obchód, a po korei nie ma śladu”. Jaźń i wyobraźnia podmiotu nie potrafią zamknąć się tylko między dwoma początkowymi biegunami tej poezji: materii i metafizyki, zmysłowości ciała i wrażeniom ducha. Ulatuje jeszcze dalej, obejmuje swoją myślą i metaforą związki nie ludzkie, a międzynarodowe, malując sugestie uczłowieczenia form ponadludzkich – państw.

Motywów wspólnych różnym wierszom jest znacznie więcej. Jednym z nich oczywiście są tytułowe wiśnie. Pojawiają się w ponad pięciu wierszach, tu wiśniowy likierek, tam czeremcha, gdzie indziej światła jak wisienki na torcie. Jednakże nie zdają się one tworzyć intencjonalnie skonstruowanego akcesorium, które organizowane jest przez jakieś wewnętrzne, specjalne znaczenie. Nadają one kolor tym frazom, wybrzmiewają (to tytułowe wiśni mi się już samo w sobie jest pociągające, smakowite) te wiśnie aż chce się je wypowiedzieć na głos, by zatańczyły, wypchnięte przez usta na kraniec zębów i języka: „wi-śnie, wi-śnie, wi-śnie”. Głoski ciszące, uwodzące do snu, od razu wpadające w skojarzenie z wyrażeniem „wyśnię”, wyśnię”… Bez wątpienia te wiersze są w zasadzie nie tylko jak dżemik, ale też jak drzemka po słodkim obżarstwie. Ulotne, kolorowe, pełne czułości i odczuć.

W tym miejscu warto zwrócić bardziej szczególną uwagę na warstwę językową książki. Lula wielokrotnie konstruuje naprawdę ciekawe (niektóre bardziej udane, inne mniej) i odważne neologizmy typu właśnie „wiśni mi się”, „pańsidła”, „wgapień” czy „bliskał”. Poetka używa języka niczym nieskończonej palety barw, które miesza ze sobą, zestawia, kontrastuje.

Książka wiśni mi się jest niełatwym do zrozumienia (może nie trzeba?) eksperymentem językowym wpisującym się w tradycję tych doświadczeń, które mają na celu wywołanie w nas jak najwięcej wrażeń i emocji, wyciągnięcie nas w krainę snu i sztuki, które przyćmiewają chłodny intelekt i bezduszną analizę. Jest to eksperyment udany, dla mnie gdzieniegdzie zbyt zwodzący niż uwodzący, jednakże niewątpliwie zetknięcie się z tą książką było doznaniem wartym przeżycia i opisania. Dobre dżemiki mają to do siebie – gdy zje się cały słoik, to może rozboleć brzuszek. Trzeba sobie dawkować, rozsmakowywać się, powracać. Po pierwszej lekturze – która zwiodła mnie, lecz zaintrygowała – powroty były coraz bardziej przyjemne. Niewątpliwie, autorski i wyjątkowy jest smak tych wierszy. Zachęcam degustację, ponieważ nie tylko wiśnie tu nęcą, lecz również rozkoszne działanie grzybków, dzięki czemu niejednokrotnie można ulecieć w poetycką nadprzestrzeń.

Na samym końcu, gdy już ponosi nas f(r)aza ku samym rubieżom wrażeń, jawi nam się ostatni fantom, przeżycie krańcowe, przed oczyma ukazuje się bardzo jasny punkt (s.28):

koniunkcja jowisza i saturna to pretekst, by wpaść w ramiona ciepłej materii
mieszają się barwy nocy, zbliżają spojrzenia najjaśniejsze, entropia wzrasta dynamicznie
planety krążą po pokoju, przyciągają ruchome ściany, okna, lampy

przyczyna nas nie obchodzi, dotykamy światów równoległych
wszędzie jest tak samo, wokół rozdmuchany księżycowy pył
przez kolejne kilka minut podchodzą bliżej drzewa, krzyżują się drogi

wybierzmy jedną niemożliwą

I z tym was zostawiam.


[1] Znamienne, że ten wiersz jako jedyny został opatrzony datą powstania: 28.09.2017.

Lula Sarnia – wiśni mi się, Dom Literatury w Łodzi, 2022

Ilustracja: Lena Oczkowska, tusz i akwarele, 2023


Andrzej Graul – literaturoznawca, krytyk poezji współczesnej, inspektor poetyckich napięć, natężeń i oporów. Członek redakcji czasopisma społeczno -poetyckiego ZAKŁAD.magazyn. Publikował m.in. w “Kontencie”, “8. arkuszu Odry”, “Stronie Czynnej” i “Bibliotece Biura Literackiego”.

Lena Oczkowska (ur. 2006) – rysuję rysunki. W zimie noszę rękawiczki.
@066_numbers