Dygocąca książka. Rozmowa o “Bestiariuszu nowohuckim”

Maria Czekańska: Zacznijmy od mojego początku. Kiedy byłam pierwszy raz po lekturze Bestiariusza nowohuckiego, powiedziałam do pierwszej jawiącej mi się osoby, że właśnie przeczytałam dygocącą książkę. Litery drżały, sensy upadały, milczenie powodowało ciarki, a zmysły się napinały. Co niedopowiedziane, było najbardziej przerażające. Cała atmosfera przypominała nieco horror psychologiczny – to, co wytwarzał nasz własny umysł, było najstraszniejsze. Wiem, że prywatnie ciągnie cię do kryminałów, mrocznych opowieści, pociemniałych faktów. Czy właśnie to, prywatne ciągnięcia, spowodowały, że narracja poszła w tę stronę?

Elżbieta Łapczyńska: Dygocąca książka – bardzo fajnie to ujęłaś, dzięki. Kiedy słyszysz, że twój tekst coś wywołuje w drugiej osobie, to jest to świetna sprawa. Muszę się wytłumaczyć: nie, do kryminałów mnie nie ciągnie, wręcz przeciwnie. Jeśli klimat Bestiariusza ma jakąś thrillerową posępność, to nie przez trupy, a przez żywych, w których może po prostu nie ma zbyt dużo życia. A to z kolei wiąże się odrobinę z gatunkowością – mam na myśli nurt niesamowitości, a trochę z osobistą posępnością. Najczęściej wychodzą mi postaci żyjące w odwrocie czy abnegacji. 

My bad, mogłam dopisać, że chodzi o kryminały noir.

Albo może ich pulpowe przetworzenie – tak, to lubię.

Przejdźmy więc właśnie do postaci, a szczególnie ich narracji. Książka składa się z różnych opowieści, wielu oczu, które wyszły spod jednej ręki. I choć wszędzie widzimy osobliwy dla Ciebie styl pisarski, każda z postaci posługuje się nieco innym językiem. W O tym, jak mała kobieta rzuciła się do biegu narracja przybiera formę bardzo rytmiczną, a w O tym, jak Samson ożywał w Obiekcie 71 język staje się bardziej surowy. Jak więc wyglądał proces powstawania postaci, ich narracji, stylu?

Miałam z tym dylemat, to było dla mnie bardzo ważne pytanie, bo w ogóle kwestia języka jest dla mnie w zasadzie fundamentalna. Posługuję się narracją pierwszoosobową, więc język, którym piszę, staje się głosem postaci.

Mogłam na przykład nadać każdej z nich zupełnie odrębny styl, tak jak zrobiła to Siri Hustwedt w Świecie w Płomieniach – trafiłam na tę książkę, gdy Bestiariusz był w powijakach i pokazała mi: hej, jedna autorka może pisać tak wieloma stylami, uwiarygadniać postaci przez ich odrębny sposób mówienia. Ale po pierwsze trzeba być pisarką jej formatu, po drugie odkryłam, że wcale nie chcę się zatracić w stylizowaniu, nie daje mi to przyjemności.

A ponieważ to moja pierwsza książka i ciągle jeszcze próbuję się dokopać do tego, co mogłabym nazwać swoim językiem, postanowiłam, że narrację będę prowadzić “po swojemu”, a poszczególni bohaterowie i bohaterki będą mieć swoje delikatne maniery oddające jakoś ich stan ducha. Dobrze to zdiagnozowałaś, rzeczywiście te rozdziały różnią się od siebie rytmem, szczególnie fragment o małej kobiecie jest szaleńczy, ale w zasadzie echa tego galopu pojawiają się to tu, to tam, w innych rozdziałach, gdy wymagała tego intensywność przeżyć postaci. I wiem, że lecę czasem w poezję, nie do końca pasującą do mowy proletariatu, ale na tym polega ta zabawa.

Zostańmy jeszcze chwilę przy temacie rytmu, ponieważ jeden urywek w książce mnie, jako czytelniczkę, z niego wybił. Mowa tu o: Na pociągniętych błyszczącą farbą ścianach korytarza wisiały obrazy. Wykonały je różne dłonie, powstały w różnych głowach, a jedna z tych głów wydawała mi się pięknie szalona, bo obrazy robiła z blach, cegieł albo siatki. Na każdym piętrze wisiała tego obrazu inna wersja. Już tłumaczę. W całej książce obserwujemy pewien zanik i wypaczenie tożsamości, jednakże tu podkreśliłaś odrębność istnień, choć wciąż żyjących w jednym organizmie. Jednakże niejako zostawiłaś im tę tożsamość. Czy był to sposób na podkreślenie tej resztki niezależności, buntu kobiet w Nocnicy? Miejsca, gdzie dyktowały swoje zasady?

Tak, podkreślanie niezależności przez sztukę wydaje mi się czymś ultrakobiecym – być może moje myślenie sformatowała Hélène Cixous, ale cóż, wygląda na to, że już sam akt twórczy jest formą emancypacji. Sama musiałam się z sobą powykłucać o prawo do pisania.

W Nocnicy kobiety malują, bo wolna twórczość jest jednym z elementów takiej mojej wymarzonej wspólnoty. Oprócz tego świadczą samopomocowe usługi, potrafią się bronić, żyją w panseksualnej poliamoriii, są sprawcze i po prostu się przyjaźnią.  

Nawiasem mówiąc, zdradzam nowohucką ciekawostkę: przez ten obraz z blach i cegieł przywołałam Danutę Urbanowicz, artystkę działającą w Grupie Nowohuckiej.

Dobrze, że to powiedziałaś, bo Śmiech Meduzy mocno obrysowywał się w tym rozdziale. A z Danutą Urbanowicz koniecznie się zapoznam, dziękuję. Wcześniej w wywiadach również podkreślałaś, jak ważne były dla Ciebie postacie kobiece i powiedziałaś, że o kobiecym ciele milczano zbyt długo. W książce emancypacja objawiała się w jedzeniu arszeniku i była to pewnie ta mała rzecz, która była dla kobiet wyznacznikiem wpływania na rzeczywistość. Oczywiście nie będziemy nikomu wciskać do gardeł trucizny, ale chcę Cię spytać o coś prywatniejszego. Co dla Ciebie jest tę małą rzeczą, która pozwala Ci myśleć: jestem kobietą, nie zabierzecie mi tej rzeczy?

Jest tym na przykład decyzja o nieposiadaniu dzieci, którą podjęłam już jako małolata i – guess what – wcale mi się nie odwidziało na starość, jak zwykli mówić inni. Obecnie temat prochoice dotyczy aborcji, ale ja chętnie bym szła z transparentem o zlikwidowaniu zakazu trwałej antykoncepcji. Tu nierówność po prostu wali po oczach: “Wazektomia u mężczyzn? Spoko. Ale salpingotomia i podjęcie nieodwracalnej decyzji na temat swojego życia przez kobiety? Nigdy – bo przecież mogą zmienić zdanie”. No ale wiadomo, jak jest. Moje arszeniczki też robią coś nieodwracalnego, radykalnego ze swoim ciałem, i też ktoś próbuje zrobić zamach na ich niezależność. Wiem, że ten rodzaj próbowania ciała jest dość beznadziejny i autoagresywny – ale pozostaje polem autonomii.

W końcu powtarzając za Glorią Steinem, w wolnym tłumaczeniu, nie każda osoba z macicą musi mieć dzieci, tak jak nie każda osoba z krtanią musi być śpiewakiem. Można również odpowiedzieć po prostu za Helen Mirren „Fuck off!”. Pociągnijmy temat niezależności, ale tym razem bardziej ogólnie. Robert A. Heinlein. Nie wiem, czy czytałeś jego opowiadanie Wszyscy wy zmartwychwstali, jednakże kiedy przeczytałam rozdział o Samsonie, właśnie to stanęło mi przed oczami. W książce dość mocno korzystasz z techniki i nauki, co nie tylko uwiarygodnia całe historie, ale jednocześnie nadaje pewnej ciężkości oraz buduje sensualną atmosferę. Czy da się rozróżnić, czy to człowiek jest stwórcą maszyny, czy to już ona tworzy go samego?

Czy wciąż jesteśmy niezależni?

Nie czytałam tego opowiadania, ale z tego co mówisz, to brzmi jak coś, co chcę przeczytać. Bardzo mnie ta relacja między człowiekiem a maszyną intryguje, już na takim biologicznym poziomie odziaływania wibracji czy dźwięków na organizm, i dalej, jak urasta w ludzkiej wyobraźni do monstrum, potwora. Przy zetknięciu z kombajnem, (tak, jako bardzo miastowa osoba) miałam wrażenie, że jestem niczym wobec niego, że ta machina mnie rozerwie, jak tylko się do niej zbliżę. Bardzo mnie kręci idea złośliwej maszyny, ale nie androida, a maszynerii zbliżonej organizacją wewnętrzną do grzybni, lasu czy ławicy. Czy nie było jakiegoś filmu o złośliwym statku kosmicznym?

Wyszło tyle filmów o statkach kosmicznych, że już nie nadążam, ani nie chcę sobie psuć motywu, będąc wielką fanką Battlestar Galactica. Cieszę się, że wspomniałeś o maszynie jako organizmie, bo w sumie też cała Nowa Huta zdawała się nim być. Dlatego właśnie wątki oniryczne są tu tak ciekawe. Jak wiemy, sny potrafią być koszmarami, ale nierzadko informują nas o stanie psychicznym czy fizycznym danego organizmu. Mam właśnie wrażenie, że oniryzm ukazywał nam coś, do czego przydałby się sennik, by odzwierciedlić stan organizmu. Jak to bywa u Ciebie, wierzysz w moc snów i czy bywały one inspiracją twórczą?

Sny mnie interesują jako zjawisko biologiczne. Zabawne, ale jako trzynastolatka prowadziłam mini badania naukowe. Próbowałam zbadać jak różne czynniki wpływają na treść snów, np. głód, zmęczenie itp. Robiłam wykresy w zeszycie z Kaczorem Donaldem. Wniosków nie wyciągnęłam, ale nadal lubię o tym myśleć.

Nie wiem, czy masz doświadczenie z lekami SSRI, ale jeden z nich totalnie spotęgował u mnie intensywność i przeżywanie snów, serio, rano budziłam się wyczerpana jak po maratonie filmowym, żyłam nimi całymi dniami.

I w jednym z takich snów pojawił się człowiek bez twarzy, jako ktoś, na kim się mściłam, mogłam go wymyślnie torturować, bo nie wyrażał żadnych emocji, przez brak twarzy był zdehumanizowany. Tak trafił do książki. Rozdział jednak jest o tym wszystkim, co mogłoby być powodem do zemsty, kończę go w momencie, gdy bohaterka dopiero będzie miała szansę wykorzystać utratę twarzy przez męża i nie wiemy, czy się na to zdecyduje.

Miałam do czynienia i zgodzę się w pełni odnośnie intensywności – potrafię cały dzień rozmyślać o danym śnie i związanych z nim emocjach, gdyż były tak głębokie, mimo iż to jedynie, a jednak aż sen. Co do bohaterki, Marianny, – co nieco rozjaśnia nam później znów rozdział o arszeniczkach. O książce powiedziałyśmy dużo, a ja bym chciała się dowiedzieć czegoś więcej o Elce. Czy sukces związany z książką Cię zaskoczył?

Przed premierą powtarzałam sobie, że po prostu fajnie by było, gdyby osoby, których zdanie szanuję, stwierdzą, że książka jest OK – niczego więcej nie oczekiwałam. Tak się złożyło, że pierwszą recenzję, i to taką, z której mniej więcej płynął taki wniosek, napisała Inga Iwasiów, więc pomyślałam: dobra, to robota załatwiona. Wszystko, co ponadto, już było dla mnie bonusem. Ale nie wiem, czy to mówi coś o mnie. Może powinnam dodać, że książka wychodziła w czasie, gdy byłam już w procesie uczenia się, by nie uzależniać samooceny od sukcesów. Jeśli miałabym coś zdradzić o sobie, to tyle: kiedyś byłam dla siebie bardzo surowa, ale teraz całkiem lubię tę typiarę.

Czyli premiera książki miała miejsce po prostu w dobrym momencie w życiu. Na zakończenie nie pozostaje mi nic innego, jak spytać cię o plany na przyszłość. Czy będzie kolejna książka? Jeśli tak, będzie ona utrzymana w podobnej stylistyce? W końcu przyznałaś, że wciąż odkrywasz swoje pióro.

Zaczęłam się kręcić wokół nowego tematu, trochę eksperymentuję też z językiem. Bo jeszcze ciągle próbuję się w nim przeglądać, czy to jest właśnie to “moje” pisanie, a przy okazji poszerzać sobie plac zabaw. Zobaczę, gdzie mnie to zaprowadzi. Mam ogromny głód na nowe środki wyrazu, ale z drugiej strony mam też różne fiksacje tematyczne, które jakoś pojawiły się już Bestiariuszu, ale wracają do mnie w tej czy innej formie.

Ja, jako zarówno osoba pisząca, jak i ogromna fanka Bestiariusza, życzę ci cudownych odkryć. Dziękuję za wspaniałą rozmowę.

Dzięki za rozmowę, cieszę się, że mogłam się trochę otworzyć.

Elżbieta Łapczyńska, Bestiariusz nowohucki, Biuro Literackie 2020

Ilustracja: Susanne Szombara


Elżbieta Łapczyńska – autorka książki Bestiariusz nowohucki nagrodzonej Nagrodą Conrada, nominowanej do Nagrody Literackiej Nike, Paszportów „Polityki”, Nagrody Literackiej Gdynia oraz Nagrody Literackiej m.st. Warszawy. Laureatka Nagrody im. Adama Włodka i Międzynarodowego Konkursu na Dramat Współczesny o Tematyce Żydowskiej, półfinalistka Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej. Z wykształcenia filozofka. Tańczy afro dance, obserwuje ptaki.

Maria Czekańska – poetka przed debiutem książkowym. Dotychczas publikowała m.in. w „Odrze”, „Wizjach”, Liberté!, “Przekroju”, i „Babińcu Literackim”. Jej pasją jest chodzenie na skrajach. Jest autorką kilku wywiadów, które przeprowadziła m.in. Zofią Bałdygą, Iją Kiwą czy Piotrem Janickim. Urodziła się w 1995 r. Mieszka na Śląsku.

Auteczko (Susanne Szombara) – w wieku 4 lat płynnie czytałam oraz opanowałam tabliczkę mnożenia. Po ukończeniu szóstego roku życia wstąpiłam do Zakonu iluminatów, by wkrótce stać się ich opatem. Potem porwali mnie kosmici z Wielkiej Rady Międzygalaktycznej. Przekazali mi oni tajna wiedzę, z którą wróciłam na ziemię.