Był ostatni dzień roku 2022 i z tej okazji przewijałam zdjęcia zapisane w chmurze. Obrazki, które dość losowo wybierałam z pulpitu zdarzeń, spokojnie powracały do przypisanych im dat. Wizuale wkrótce otuliły mnie niewidzialnymi nićmi pamięci: wciąż nie byłam złotą rybką, świat przedstawiony zachowywał ciągłość. Rozwidlające się pędy minionych miesięcy odnajdywałam już w ułożonych playlistach i skryptach rozmów – w ostatnich tygodniach grudnia to były ścieżki moich przechadzek w to samo, nieokreślone miejsce. Czegoś mi brakowało. Zobaczyłam ,,Wszystko, wszędzie, naraz” i marzyłam o wszystkim, wszędzie, naraz. Próbowałam przekonać się do tezy, że sieć pamięci, której doświadczam, operuje czymś więcej, niż wyłącznie fragmentem. Że istnieje mapa pozbawiona uproszczeń zielonych i błękitnych plam, albo totalny zapis ,,teraz”, inny niż ogólny nastrój czy kolor tła. Nie należy winić sieci za to, że są w niej dziury przeczytałam gdzieś ostatnio i natychmiast zgubiłam źródło. Operowałam jedynie jego odbiciem: fragmentem, klęską, zwycięstwem.
Fantazjowałam o rozszczelnieniu świata przedstawionego, jego czasu, miejsca i akcji. Wobec miejsca pozostawałam bezradna, nie miałam pieniędzy na bilet, ani nawet roweru. Podróże w czasie, ostateczny przedmiot moich ambicji odkąd skończyłam 13 lat, wciąż pozostawał w zasięgu nieznanej mi magii, substancji czy szamańskiego obrzędu. Wszystko przed nami – albo za nami powiedział jak zwykle trafnie Ryba, celnie zerując piwko latem na Mostowej, gdy przekładałam bez sensu karty i gapiłam się na ludzi. Naprzeciw naszego stolika, w otwartej bramie chłopczyk w masce Spider-Mana zaczepiał dziewczynkę. Wypadło serduszko kier, było pomięte jak moje po nieudanym romansie. Ktoś inny tłumaczył mi, że biegu czasu nie da się zawrócić, a głupia nadzieja przybrała kształt andegdoty: Królowej z drugiej części Alicji w Krainie Czarów. Babeczka żyła wspak, najlepiej pamiętała wydarzenia z tygodnia następującego po bieżącym (obecnie gońca królewskiego gnijącego w celi; proces miał odbyć się dopiero w przyszłą środę, więc wkrótce powinna przypomnieć sobie przedmiot popełnionej zbrodni). Zbrodnią wydało mi się to przywiązanie do czasu, przeciwwaga beztroski. Zapisałam wtedy, że chciałabym uwolnić czasowniki, aby mogły nie tylko jeździć na gapę, ale i wypadać z czasu.
A więc akcja:
Polecenie 1.
Prześledź trasę, którą pokonał Adaś Mickiewicz podczas swojej podróży na Krymie. Spróbuj określić, w jaki sposób emocje doświadczane przez podmiot liryczny wpływają na opis miejsc.
Odpowiedź 1.
Trasa Adasia Mickiewicza podczas swojej podróży na Krymie przypomina orła pikującego w płaskurkę. Emocje uczepione są podmiotu lirycznego jak ziemia gwiazd. Mapa, jak sedno porównania, zawiera uproszczenia.
Gdy uczyłam się do egzaminu z Romantyzmu, przeczytałam w zgubionym tekście źródłowym dokładny opis przenośnej biblioteki wieszcza na czas wspomnianej podróży. Była to zdobiona skrzyneczka niewielkich rozmiarów, z litego drewna, mieszcząca 20, może 25 książek. Bardzo chciałabym wiedzieć, co konkretnie zabrał ze sobą. Z czego tu zżynać? Z Byrona? Angielskich poetów jezior i co jeszcze? Musiał być to zespół wybitnych historii, tych ulubionych, które ruszyły jego umysł w stronę III części Dziadów, gdzie potem pięknie dziękował poznanym w podróży Moskalom. Zasnęłam zmęczona bezowocną nauką. Śnił mi się Bagaż, zazwyczaj wkurwiony kufer podróżny wymyślony przez Terry’ego Pratchetta, który na setce nóżek podążał wszędzie za swoim właścicielem, nawet w inne wymiary. Można było chować do niego mnóstwo wielkich przedmiotów i wszystkie bez problemu się mieściły; czasami połykał ludzi czy drobną zwierzynę i przedmioty, po których później nie było śladu. Nie miał oczu, ale potrafił patrzeć, uwolnionym od konwenansów czasownikiem. Ten kufer i tamten kufer są w mojej wyobraźni tym samym: tu rodzi się zalążek akcji naprawdę dobrej historii i nikt właściwie nie wie, co to jest.
Według Kurta Vonneguta wykres najbardziej uwielbionej przez nas historii wygląda następująco:
Wykres, dla którego: G – good fortune, pomyślność, I – ill fortune, pech, B – beginning, początek historii. Przykład: bohater wpada w tarapaty i wychodzi z nich. Rozmowy o literaturze dowodzą, że ludzie faktycznie kochają tę historię. Jak sądzę, chcąc zakręcić ogonem akcji, warto poznać mapę również innych porządnych historii. Co właściwie, jeśli nie ich uproszczenie, zostało we mnie z tegorocznych lektur? Parę niedokładnych cytatów, które mielę jakiś czas w głowie, żeby znaleźć kolejny (a po drodze coś ukraść). Coś jak: pamięć to pomnik, który mnie przerasta albo wybitnie deleuzjańskie ,,To pierdoli, to sra” (w oryginale – ,,To sra, to pierdoli”, dop. red.). Myślałam o przyswojonym przez siebie sensie tego, co właściwie przeczytałam, ale tekst zasypywał mi drogę, wdzierał się w oczy. W styczniu otrzymałam Na oślep Siri Hudstvedt pocztą od nieznajomego przyjaciela, ze śliczną dedykacją z obu stron. Tą samą drogą od Jagody Dobeckiej przyszła antologia w czerwonej okładce Sąsiadki. 10 poetek czeskich, w której coś mi się podobało (w kopercie towarzyszył jej obrazek Jagody, który wisi w mojej kuchni, pod roboczym tytułem Brzoskwinka z kutafonem). Wierszy było najwięcej, trochę Góry, prezent od Justyny czyli gift. z Podlasia, co zajęło mnie na jednym torze przez parę miesięcy. Jakiś czas mieszkałam w budzie z Psiej książki i sumiennie wykonywałam zadane ćwiczenia muzyczne, żeby potem długo, bardzo długo móc szczekać na każdą stronę Jabłoni Tomaža Šalamuna i innych jego owoców. Przeczytałam całą Anandę Devi, po angielsku baśnie Andersena i Trash story, czyli parę książek o szczurach, miłości i głodzie, oraz z uwagą co najmniej dwie nieistniejące jeszcze pozycje wydawnicze: Pasożyta i Jest taki konik (których autorów przypomnę sobie za parę tygodni). Ogromnie podobał mi się Wij Natalii Worożbyt, wykopany na powołanym z powodu wojny Klubie Książki Ukraińskiej (był tam fragment o karpiach-mutantach z rzeki skażonej atomowo). Dowiedziałam się, że Świnia jest najlepszym pływakiem. Zakochałam się w Dyckim i Tymoteuszu Karpowiczu. Zakochałam się w Sebaldzie. Wspinałam się na Mountain View Czekasowa i gubiłam w psycho-techno-miastach Harlendera. Nie chcę dalej przynudzać tą konwencją zapisu, więc noworocznym skrótem: czytałam nowe, ale częściej wracałam do tego, co już znam, czego nie wymienię. W okolicy Święta Wszystkich Świętych zawsze staram się przeczytać Dziady, a potem wypuszczam z klatki Papugę Flauberta i patrzę, jak wraca.
Jak niedokładny cytat, jedynie siła własnej niekompetencji chroni mnie przed ostrymi krawędziami świata przedstawionego. Myślałam o odpowiedzi, jakiej udzieliłaby ze śmiertelną precyzją Janina Turek, gdyby ktoś znalazł się w jej niewielkiej kuchni na krakowskim Podgórzu i zapytał o ostatnie lektury: Ballady i romanse Mickiewicza, Czarodziejska góra Manna, dzienniki Anaïs Nin, numery Przyjaciółki i Gazety Krakowskiej, przewodniki turystyczne, parę poradników. Poszłam na jej wystawę bez entuzjazmu (Życie zapisane w 745 zeszytach). To było to, na co sama nazwa wskazuje, 57 lat faktów z życia podzielonych na 36 kategorii, zapisywanych jakby ot tak, dla siebie, bez wiedzy rodziny czy znajomych. Strach mijania podkreślony kolorową kredką. I ta nieznośna, obsesyjna, niepokojąca konsekwencja przedsięwzięcia, nie do wyobrażenia przy moim ADHD. Trzeba pisać konsekwentnie, wiedzieć, gdzie się wita Nowy Rok (jak w 1955: na zabawie sylwestrowej u ,,Plastyków”, na ul. Łobzowskiej 3). 4 stycznia 1999 roku na obiad kiełbasa ,,małopolska” smażona z chlebkiem ,,Krakus”. 25 stycznia 1973 roku w kinie Kijów pokaz mody damskiej i męskiej na rok 1973 (panorama i stereofonia). Zjawiska na przecięciu czystej wody literatury i czystej wody sztuki są najbardziej interesujące, albo tak wpojono mi podczas trudnych lat nauki na kierunku polonistyka-komparatystyka (która, jako dziedzina nauki, wiecznie porównuje się do czegoś, ponieważ nikt właściwie nie wie, czym jest). W opisie i analizie wymagają dużej ilości trudnych do uchwycenia słów, co przyznać powinien każdy, kto oglądał obejrzane przeze mnie w tym roku perfo na literach Andrzeja Szpindlera (o roboczej nazwie Czyste 16 min bitej poezji, przyp. red.).
Panorama: Lektury, Kino, Przyjęcia, Wycieczki, Tańce, Teatr, Prezenty Otrzymywane, Prezenty Dawane, Gry: Poker, Brydż, Tysiąc Licytowany, Domino, Menu: Śniadania, Obiady, Kolacje, Wizyty Odbierane i Wizyty Składane, Telefony Odbierane i Telefony Dzwonione, Spotkania Przypadkowe i Ważne Widzenia Mimochodem, Spacery Dalsze, Noclegi, Gościny, Rewia, Teatr, Rzeczy Znalezione (guzik okrągły jak to podsumowanie). Stereofonia: Jej ulubiona książka to Lolita, z pisarzy – Jarosław Iwaszkiewicz.
Komparatystycznie rzecz ujmując, historię opowiedzianą przez 745 zeszytów Janiny Turek można zręcznie postawić obok bryły zwyczajnego życiorysu wygenerowanego nieustępliwą mocą obliczeniową umysłu Normana Leto (w dostępnym na youtube filmie Bryły życiorysów, 2010). Stawiam obok siebie na stole te dwa teksty kultury, a w kącie widmontologia, rozumiana także jako tryb funkcjonowania zjawisk w kulturze, pozwala podjąć temat dojrzałego, świadomego obcowania ze społecznym dziedzictwem kulturowym. Na komparatystyce na UJ przestrzegano mnie jednak, żeby w takich sytuacjach trzymać w pamięci frazę, że komparatystyka to nie wpływologia, zatem o żadnym wpływie nie może być tutaj mowy. Zero równań, nie złapiesz mnie na kursie logiki. Na potrzeby tej ograniczonej w liczbie znaków dysertacji przyjmijmy ponadto, że to nie ja piszę pisząc, że to Życie pisze najlepsze historie, scenariusze itd. itp.
Kręcąc się jak guzik w przeręblu porównania, i ja również marzyłam o próbie uchwycenia w jakiejś twórczej formie tego, co doświadczalne. Zahartowana nieustępliwym pismem Janiny Turek oraz oświeceniowym duchem romantyzmu polskiego skoncentrowałam uwagę na tyle, żeby minione 12 miesięcy sprowadzić do kształtu paru anegdot z tzw. głębszym przesłaniem. Tworzenie list niezależnych od ciężaru sensu i konsekwencji jest aktem pięknym, nonszelanckim i nierozerwalnie spiętym z czasem nowych początków. Nie mogłam ograniczać się do tego, co faktycznie się wydarzyło (co właściwie się wydarzyło? Nic), a musiałam przylgnąć do wyłącznie paru ważnych dla mnie historii, o których doświadczalnie dowiedziałam się w minionym roku, i co ważniejsze takich, które mogę opowiedzieć nie nadwyrężając zaufania szanowanych przeze mnie opowiadaczy i portretowanych bohaterów, zwłaszcza ze środowiska literackiego.
Zadanie 2. Masz mało czasu, trzeba dać świadectwo.
Ale dla tych, którzy nie życzą sobie cofać się tak daleko, nie znajdę rady światlejszej, niż aby opuścili dalszą część niniejszego rozdziału; oznajmiam bowiem z góry, że napisałem go jedynie dla ciekawskich i wścibskich.
___________________Zamknijcie drzwi__________________[1]
a) Że razu pewnego mój dziadek Jerzy wygrał w karty pewną ilość gotówki od lokalnych duchownych. W domu zrzucił ciężar razem z ubraniami w jeden stosik na podłodze i zmęczony usnął. Obudził się, gdy babcia wrzucała pliki banknotów do rozpalonego pieca, a i tak starczyło mu na motorynkę. W lipcu tego roku zmarł.
b) Że ojciec ojca mojego kolegi Berkowicza siedział 23 lata w łagrze i wszyscy myśleli, że nie żyje. Odnalazł się potem w Moskwie, gdzie odwiedził go syn – po powrocie mówił, że tatuś jest w dobrej formie, bezbłędnie włada nadal polskim i zachodnimi językami, orientuje się w sytuacji światowej, ale ma żonę Eskimoskę zupełnie dziką. Cały czas syn z ojciem pili spirytus i to bez przerwy. Przyjechał do Warszawy, ożenił się tu z siostrą zmarłej żony i niemal zaraz zabiła go ciężarówka na Nowym Świecie. Dokładnie tę samą historię znalazłam w ciągu roku w książce Jerzego Urbana, który też niedawno zmarł.
c) Że tuż przed Świętami mąż kulawej Janki z Jarentowskiego Pola ciężko zachorował, zupełnie nie było z nim kontaktu. Janka była kulawa i sama nie miała jak zawieźć do lekarza męża, w czym w końcu pomógł sąsiad w samą Wigilię. Zajęty lekarz powiedział, że jak nieprzytomny biedak dożyje Bożego Narodzenia, to będzie już żył. W zaspach śniegu dotachała w końcu męża do domu, ale przez to całe zamieszanie nic się właściwie nie udało zrobić w ramach przygotowań do wigilijnej kolacji. I czuwa kulawa Janka przy mężu, który późno w nocy budzi się, normalnie wstaje i woła: jeść!!! pić!!! W domu nie było nic, jedynie garnek kompotu wystawiony do śniegu przed chałupą. I gość wypił ten lodowaty kompot duszkiem, położył się i zmarł.
d) Że w czasie i miejscu, gdzie Armia Czerwona biła Niemców na froncie, nie można było przejść, dopóki nie zamarzła woda na rzece. Czekający żołnierze zostawili tam mnóstwo pocisków, karabinów, granatów, broni. Jak już poszli, naturalnie zaczęło się zbieranie prochu, każdy wtedy trzymał parę litrów prochu w domu. Od tego zbierania czasem komuś urwało rękę czy nogę, stąd listonosz nie miał ręki. A był to towarzysz dziadka Tadeusza w łapaniu szczupaków na wędki z leszczynowych gałęzi. Zasadzili się, ale garnęły się tylko płotki i wzdręgi, drobnica. Aż przyleciało stado dzikich kaczek i przycupnęło w trzcinach. Dziadek opróżnił worek i tylko go trzymał, a jednoręki listonosz nałapał osiem sztuk. Historia nie jest specjalnie ciekawa, ale rok temu dziadek zmarł.
e) Że na festiwalu Fala Poprzeczna w Gdańsku w 2017 Patryk Kosenda postanowił, że kupi Andrzejowi Sosnowskiemu piwo. Zapytany, ile piwa na wieczór mu kupić, Sosnowski odparł, że osiemnaście, i Patryk kupił mu to piwo.
Na końcu załączam schemat niniejszego tekstu z uwzględnieniem horyzontu wszystkich przytoczonych historii.
[1] Źródło niepotrzebne.
Joanna Łępicka – zadebiutuje książką z wierszami w roku, w którym skończy krytykę literacką na UJ. Narybek „Stonera Polskiego”.