Trzy wiersze

Rafał Gawin | Opublikowano w: #2, literatura

GRZEGORZ TURNAU SPOTYKA WOJCIECHA MALAJKATA, A POTEM ŻYJĄ DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE

Szamanom, tańczącym z młodymi wilkami

Miałem sen. Jestem czarnym
charakterem bez charakteru
i charakteryzacji. Noszę wąsy
niczym pręgierz i łupież
ciemięzcy. Seplenię: cicho sa,
Cicho S.A., skarbnica wyobraźni
dla kościelnych cwaniaków,
którym pierwsze piątki mylą się
z ostatnimi piątakami. Pięcio-
latkami na dyskretnych gorących
spółkoloniach? Sznikers
lokuje swój produkt w pupie
ministranta, a ja się przyglądam
i ślinię, bo moja spowiedź
odbędzie się po przebudzeniu.
Mocy? Suchość w gardle i odbyt
to brzydkie słowo. A we śnie
wybieram piękno, żeby mi się
nie mieszały braki rzeczy-
wistości. Ktoś już tak przenosił –
tak, wstyd na drugi brzeg, nie,
nie znam tego słowa, nie było
na początku. Przecież Jezus
nie kazał się dzielić, tylko mno-
żyć, jakby dobro było podstawą,
za którą można się sprzedać
stąd do wieczności. Moczy?
Jest się czego wstydzić w tym
wieku, tej niemodnej sutannie,
co przyciąga parobków z pop-
przedniego systemu. Literówka
jak koloratka. Tęcza? Nie przez
przypadek na plebanie tego
świata wchodzi się tylnymi
drzwiami. Wybielam się, ale
nie wstanę, dopóki trwa
podniesienie, gdy wieczny
poruszyciel wyzywa mnie
do stołu, by przemieniać
moje ciało. Krwi pożąda.
Czy mu się nie poprzestawiały
szafy, z których nie ma już
wyjścia?

Gdzie jest grzech i piegi –
ślady, które go wykluczą?

 

ZWOLENNIK PISU SIKA NA NOGĘ,
KTÓRĄ PODAŁ MU LECH WAŁĘSA

Ciepłym Lechom

Stół jest okrągły,
bramki są trzy,
a ja chcę i muszę:
wybuduję tratwę nadziei
o maszcie dłuższym
niż Chrystus w Świebodzinie,
mierzony z antenami.
I będzie działała
na najmniejsze baterie,
nieistniejący jak zonk Chrystusa
prądzie.
Plus i minus, jak niewiele to znaczy.

 

ODDECH WYMARŁYCH IMPOTENTÓW

Dobre kłamstwo jest jak magiczne zaklęcie.
Adolf Hitler

Już myślałem, że mam to za sobą. Horror vacui,
odkurzacz wciągający jak powieść w odcinkach
szumów i trzasków. Kolejna nielegalna liberatura.
Kubatura tego pomieszczenia nie pozwala na więcej. Więc wystaję,
choć wolałbym siedzieć. Ergo ego, ergo sum,
ergo wąs. Chciałeś polskich symboli, to masz.
Zwichniętą trąbkę po hejnale. Do dna! Do dna!
Gleba! Ba! I kraj mi się zwija w harmonijkę, której
nie obejmą żadne usta, nie odejmą żadne działania
na niezdrowych chłopach. Wysypiesz się ze mną
na jakieś tory? Tyle potrafimy ocalić w najpiękniejszym
braku śmierci. I tu bym finiszował budowanie
tej partii: zbity koń, poświęcona wieża ciśnień,
królowa, która została hetmanem. Polityka
nie wybiera, choć wyparłaś się po trzykroć,
wyimaginowana wspólnoto z drzewa pomylenia,
wykuta w kamieniu niczym amulet, magnes
na niepokalane poczęcia w umysłach chochołów.
Nie dolewaj, bo nie zjemy – martwi się autor
jedynego w tekście sprawnego instrumentu.
A okręt mój płynie dalej, choć z masztu
Pinokio wystrugał sobie nos, a żagiel
sprzedał na całun.
Szyderstwa w zwierciadle:
Kulfon, może coś z ciebie wyrośnie
zgodnie z naturą.


Rafał Gawin, ur. 1984. Poeta, redaktor, korektor, recenzent, konferansjer i animator kultury. Sekretarz redakcji „Arterii”. Instruktor w dziale programowym Domu Literatury w Łodzi, odpowiedzialny za wydawnictwa. Opublikował 3,5 książki poetyckiej, ostatnio Wiersze dla kolegów (2017), a niedługo Jem mięso (2019). Tłumaczony na języki, ostatnio rumuński, węgierski i słoweński. Prowadzi rubrykę Wiersz wolny w „Liberté!”.