Recenzja – Znośna lekkość bytu – o “The Beach Bum” Harmony’ego Korine’a

Ida Marszałek | Opublikowano w: #3, publicystyka

Gdyby The Beach Bum, nowy film Harmony’ego Korine’a, był pieśnią, byłby doskonałym hymnem „Stonera Polskiego”. Jego apoteozą. Ale daleko mu do pieśni nie jest. Pieśni trubadura, syreniego śpiewu, który wciąga w opary leniwie unoszące się nad plażą w Miami. Korine zrezygnował z bólu brzucha, w jaki niewątpliwie wprawiać go musiał ciągły śmiech z napalonych studentek, które zamiast mózgu mają MTV. Mowa oczywiście o Spring Breakers [2012]. Swym nowym filmem kreśli marzenie każdego upalonego studenta, dając mu nadzieję. Jest to sposób, by żyć bez trzymania się reguł. I być przy tym szczęśliwszym od większości społeczeństwa.

Nowy film Korine’a przypomina trylogię Richarda Linklatera. Bohater przechadza się, przejeżdża lub przepływa (bez względu na stan trzeźwości) po wybrzeżu Florydy i tylko kontempluje zamiast katedry Notre Dame swojego gigantycznego skręta. Z tą małą różnicą, że Jesse i Celine zmieniają się podczas spotkań i wspólnych wędrówek, natomiast Moondog, główny bohater The Beach Bum, nie. Tytułowa plażowa wędrówka nie sprawia, że bohater ewoluuje, staje się lepszy; wiemy jednak, że jego status quo jest lepsze od stanu każdego innego człowieka. Wyluzowany życiowo bohater nie zawaha się spalić łódki pełnej milionów i odpłynąć cichaczem szalupą ze swoim towarzyszem zabaw – równie naćpanym białym kotem, podczas gdy inni w amoku będą łapać płonące pieniądze. Robi to, co kocha, nie przejmuje się jutrem. Kiedy coś pomyśli, natychmiast to wykonuje. A moralność? Nie wiem, czy w świecie Moondoga istnieje, ale odpowiedzią na to może być zaskakująco autoironiczny rechot głównego bohatera.

ida marsalek

Moondog, Minnie-boo, Kapitan Wack, Lingerie. Chwilę zajmuje mi pojęcie, że nie oglądam Cartoon Network, a nowy film niezależnego amerykańskiego reżysera. Harmony Korine za niedługo stanie się znany ze sprowadzania błyszczących gwiazdek na złą drogę. O ile już nie jest. Spring Breakers to w końcu Disney Channel 18+. Jego poprzedni film był dla Seleny Gomez tym, czym było Wrecking Ball [2013] dla Miley Cyrus. Dzięki Korine’owi James Franco zamienił się w Seana Paula śpiewającego o zachodzie słońca piosenkę Britney Spears. Czujecie już zawroty głowy? Tutaj doświadczymy podobnej mieszanki. Moondog to niezwykle inteligentny poeta, którego publikacja zachwyciła kiedyś czytelników i który zdaje się osiadł na laurach. Teraz wygłasza wiersze spontanicznie, każdemu, kto z nim akurat chilluje. Jedyny przejaw jego literackiej aktywności to wielka improwizacja, rządząca też trajektorią, którą obiera w swoim koczowniczym trybie życia.

Moondoga gra Matthew McConaughey, dla którego, jak grzmią niektóre głosy, jest to rola życia. Złoty chłopak   Hollywoodu nie jest tu tak piękny i wymuskany. Lśnią w słońcu tylko jego brudne tlenione włosy. O dziwo jest w tym autentyczny. Na herbatę z wkładką wpadł Jonah Hill z rewizytą po Mid90s [2018], w którym Korine wystąpił jako inside joke. Hill mógł się bardziej wykazać. Rola sfrustrowanego agenta, wiecznie usiłującego udowodnić wszystkim, że coś znaczy, jest idealnym kontrapunktem dla mającego w dupie takie rzeczy bohatera. Żona Moondoga, Minnie-boo, przywodzi na myśl Betty Boop. I to nie tylko z imienia. Jej śmierć mogłaby być dla bohatera momentem przełomowym, zwłaszcza że umiera, nucąc Is that all there is. Dzieje się to w jednej trzeciej filmu i wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że teraz bohater się zmieni. No cóż. Nie tym razem. Jak podkreśla sama – jeszcze żywa – Minnie-boo, on ma swój własny wymiar. Wymiar, w którym kac nie ma racji bytu.

ida marszalek

Należy tutaj nadmienić, że imię Moondog nie zostało dobrane w ramach żartu i rymu do imienia Snoopdoga, który pierwotnie miał grać w filmie samego siebie. Potem dopiero raper z własnej woli postanowił nazwać swoją postać „Bielizną”. Po wpisaniu hasła Moondog Wikipedia odsłania przed nami tajniki zamysłu Korine’a. W XX w. rzeczywiście żył i tworzył kompozytor i poeta o tym imieniu. Oczywiście naprawdę nazywał się inaczej, a dokładnie Louis Thomas Hardin, ale przyjął nowe imię na cześć swojego psa, który wył podczas pełni księżyca. Brzmi, jak coś, co mógłby zrobić bohater The Beach Bum. To nie jedyna ich cecha wspólna. Kojarzycie tego wesołego, nadtowarzyskiego żula w waszym mieście, który zawsze się dosiądzie i jest bardzo namolny? To właśnie Moondog numer 2. Wszyscy chcą się go pozbyć, ale w sumie jest zabawny, więc trochę się pośmieją i pozwolą mu zostać. Nie sposób nie dostrzec podobieństwa do ulicznego ekscentryka Moondoga numer 1, który podobno lubił nosić hełm wikinga.

Co innego w przypadku biednego Zaca Efrona. Wydaje się, że wizerunek jego filmowego bohatera powstał jednak z przypadku. Jego bohater, Flicker, stały bywalec odwyku, mówi o sobie „Tiger”. O czym niewątpliwie świadczy jego prążkowana broda. Jednak Korine sam przyznał, że wygląd byłej gwiazdy High School Musical [2006–2008] zainspirowała charakterystyczna prążkowana kanapka panini, którą Efron zajadał. Widocznie geniusz spada na nas jak grom z jasnego nieba.

ida marzalek

Jaki by ten świat, po mieszance wszystkich możliwych używek, kolorowy i kreskówkowy nie był, to jednak nieznośna lekkość bytu w wykonaniu bohatera staje się nagle znośna. Wino, kobiety i śpiew. Tyle że pojęcie wina robi się bardzo pojemne. Życie na marginesie w ujęciach Korine’a przeradza się w coś niby-pięknego. Być może dlatego, że przez ekran nie czujemy smrodu bohatera. Ale w sumie kogo to obchodzi, skoro wschód słońca nad wybrzeżem jest taki piękny, kiedy noc tak upojna, kiedy można załatwiać potrzeby fizjologiczne do motorówki. I niczym się nie przejmować. Wszystko będzie all right.

Coś pod tą metaforą się kryje? Jest już mocno wyświechtana. No i bardziej pasuje do twórców złotego wieku Hollywood.

KOREKTA: Maciej Kiełbas


Ida Marszałek (1994r.) – trochę zwariowana, ekscentryczna i nieprzewidywalna. Licencjonowana iberystka przeniesiona do sekcji filmoznawczej. Pół życia spędziła na sali tanecznej, którą postanowiła wymienić na salę kinową. Wciąż tańczy, ale myślami na jawie. Marzy, by zaczynać dzień śniadaniem u Tiffany’ego, za dnia ubierać się u Prady, a kończyć spacerem o północy w allenowskim Paryżu.