Smutne dziewczyny wszystkich krajów, łączcie się.

Natalia Rojek | Opublikowano w: #3, publicystyka

Smutne dziewczyny wszystkich krajów, łączcie się. Zjadaczki mrożonej pizzy, użytkowniczki benzodiazepin, egocentryczki w zależności od okazji zakrywające lub eksponujące blizny na nadgarstkach i udach. Nadszedł nasz czas. Weźcie kąpiel w brokacie i dołączcie do imprezy.

Charakterystyczne wyłącznie dla Internetu i kilku wiadomych imprez techno zjawisko selfie-feminizmu, a konkretniej – żeby zawęzić problem – #sadgirls, budzi wiele kontrowersji. Kanonicznie ładne posiadaczki aparatów o dobrej rozdzielczości, modnych ciuchów i dizajnerskich mieszkań (a przynajmniej wynajmowanych pokoi, wciąż urządzonych ładniej niż kiedykolwiek było mi dane zobaczyć na własne oczy) krzyczą ze swoich instagramowych profili: nie wstydź się swojej depresji; wszystkie jesteśmy przegrywami, ale przynajmniej mamy cipkę i możemy wykonać performans z krwią menstruacyjną. Halo, dziewczyny! Female is the future.

W propozycjach dla mnie pojawia się popularny profil z atrakcyjnym kontentem. Liczba wyglądających na profesjonalne, każdorazowo pomysłowych zdjęć godna wyższej sprawy. Epatowanie deklarowanym smutkiem i brzydkim słowem na F. Tysiące lajków. I zderzenie. Szok. Rozglądam się po swoim pokoju – sterty ciuchów, zbite szkło, którego nie mam siły posprzątać, brudne kubki – przeczesuję włosy i włączam przedni aparat w samsungu.

W czym mój smutek, mój oficjalnie zdiagnozowany, przewlekły smutek, jest gorszy od smutku dziewczyn z #sadgirlsclub? Czy w ogóle mogę nazywać siebie #sadgirl?

A może to kategoria dla dziewcząt z klasy średniej?

W szpitalu psychiatrycznym trudno o „tradycyjnie” zadbaną kobietę, wybaczcie koleżanki. Odrosty, zakaz posiadania maszynek do golenia, zarastające brwi i otumaniony lekami wzrok. I to przeraźliwe tycie: kompilacja leków, nudy i absolutnego braku ruchu. Czy pacjentki psychuszki nie są dosyć sad?

Chociaż choroba nie wybiera, to już sam proces chorowania jest problemem systemowym, ściśle związanym z klasą społeczną. W szpitalu Babińskiego możesz spotkać uzależnione od relanium panie, które codziennie przed snem we wspólnej łazience nawijają włosy na wałki, a kolejkę po leki przemierzają w delikatnych butkach na koturnie, jednak zdecydowanie należą do tych wyjątków, które potwierdzają regułę. Rzeczywistość nie przypomina popkulturowych klisz, a my nie przypominamy ponętnych i fascynujących bohaterek filmów. Osiemnastolatka z domu dziecka, którą przywieźli tu pod wpływem narkotyków z pewnością nie posiada estetycznego tumblra. Nie podarowano jej kapitału kulturowego, pozwalającego na poznanie i zrozumienie Teorii Smutnej Dziewczyny. Nikt nie wyjaśnił jej ani świata, ani tego jak funkcjonują: kultura, sztuka, feminizm.

Ani że jej życiowa sytuacja ma emancypującą moc.

Z mitami, które narosły wokół problemów psychicznych, walczy Olga Hund w swojej debiutanckiej powieści pt. Psy ras drobnych. Jeśli jeszcze tego nie zrobiłyście, koniecznie sięgnijcie po tę pozycję. Czytamy w niej:

„Gdyby nie papiery: dokumenty z domów dziecka, poprawczaków i więzień, wypisy ze szpitala, niebieskie karty i recepty; i gdyby nie ich drobne przedmioty: łyżka że stołówki, modlitewnik, zdjęcie dwóch yorków wyszarpane z gazety, kaseta magnetofonowa z napisem Matka a na niej nagranie koronki do Matki Boskiej, wyprana siata reklamowa, złożona na równo – nikt by nie pamiętał, że te kobiety, które dzisiaj są tutaj, w ogóle żyły”[i].

Powyższy opis jasno wskazuje na klasową sytuację bohaterek Hund, a trzeba wspomnieć, że jej książka, choć zawiera elementy autobiograficznie, jest jednak kompilacją wielu pobytów w różnych szpitalach oraz sytuacji wielu napotkanych tam ludzi. Nasuwa się pytanie: czy leczenie jakkolwiek pomaga? Jaki ma ono sens, skoro te same osoby wracają do szpitala regularnie przez całe swoje życie?

Cóż, część z nich może by nie wracała. Może nie tak często i nie na tak długo. Gdyby zaczęli leczyć się wcześniej, gdyby uczęszczali na porządną terapię, gdyby nie przestawali brać leków – gdyby mieli ku temu kapitał, zarówno ekonomiczny, jak i kulturowy. A także wsparcie bliskich, rozumiejących proces, który przechodzą. Muszę podkreślić: nie obwiniam kapitalizmu i wynikających z niego nierówności społecznych za istnienie chorób psychicznych. Jednak nie sposób nie zgodzić się, że wpływają one na proces wychodzenia z choroby lub przeciwnie, sprzyjają pogrążeniu się w niej. Hund bardzo mocno podkreśla, że płeć nie jest tu bez znaczenia: pacjentki wychodząc na weekendowe przepustki, nie wracają do domu, aby nacieszyć się dziećmi, ponieważ są zmuszane do wykonania całej pracy domowej, która nazbierała się podczas ich nieobecności. Matka i żona nigdy nie odpoczywa. To sprawa polityczna.

Dla autorki Teorii Smutnej Dziewczyny, Audrey Wollen, smutek jest niczym innym jak sprawą polityczną. Pisze tak:

[…] kobiecy smutek może być interpretowany jako polityczne działanie, rodzaj buntu wymierzonego wobec opresyjnego społeczeństwa. Smutek według tej teorii nie jest rozumiany jako wyłącznie sprawa osobista, przejaw neurozy, ale staje się sytuacją publiczną, polityczną. Kiedy dziewczyna ma depresję, nastrój samobójczy albo nienawidzi siebie, bierze udział w publicznym dyskursie. Smutek dziewczyny to jej wewnętrzne narzędzie protestu, próba zakłócenia dominującego sposobu postrzegania kobiecości.[ii]

Działalność selfie-feministek spod znaku #sadgirlsclub i użytkowniczek siostrzeńskiej społeczności Tumblra nie opiera się jednak na próbach wzmocnienia wszystkich kobiet, lecz ich konkretnej części: młodej, pięknej, świadomej intelektualnie i uprzywilejowanej ekonomicznie. Dokonywana przez nich estetyzacja depresji i innych zaburzeń prowadzi często do niezdrowej fascynacji tymi zagadnieniami przez osoby dopiero wkraczające w okres dojrzewania, niepotrafiące podejść wystarczająco krytycznie do znajdywanych informacji. Nie chcę przez to powiedzieć, że chciałabym młodych ludzi chronić przed takimi treściami. Przeciwnie, funkcjonującą w Polsce tabuizację problemów psychicznych uważam za szkodliwą – zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jesteśmy drugim w Europie państwem z największą liczbą samobójstw. Rzeczywiście ważne jest, aby stworzyć bezpieczną przestrzeń, w której ludzie (wszystkich płci, nie tylko kobiety) będą mogli nieskrępowanie dzielić się swoimi przeżyciami, doświadczeniem i wsparciem. Nie sądzę jednak, żeby estetyzacja, z którą wiąże się selfie-feminizm, była słuszną drogą do tego celu; żeby miała ona coś wspólnego z promowaniem wiedzy na temat zdrowia.

Próba uczynienia ze smutku i choroby czegoś pięknego, szlachetnego, czy wręcz rewolucyjnego jest niebezpieczna i służy jedynie usprawiedliwieniu zastanego porządku rzeczy. W artykule Zofii Krawiec, jednej z najbardziej znanych polskich smutnych selfie-feministek, autorka cytuje kulturoznawczynię Klaudię Rachubińską: “Samobójstwo jest często politycznym gestem i przejawem radykalnej odmowy udziału w społeczeństwie, które kobiecie daje wąski wybór na zasadzie: malować paznokcie lub nie malować”[iii]. Ja pytam: a może samobójstwo jest objawem braku siły na życie w społeczeństwie, w którym doktoranci, aby kontynuować studia, pracują w magazynach Amazona? A może zamiast teoretyzować na temat zasadności smutku, warto szerzyć wiedzę na temat zdrowia psychicznego, bo bez niego nigdy nie uda nam się wygrać najmniejszej batalii z globalnym kapitalizmem? W tekście pt. Smutne dziewczyny padają słowa, że selfie-feministki walczą z kapitalistyczną propagandą sukcesu oraz (liberalnym) feminizmem, który promuje siłę i produktywność. Również nie lubię narracji o superwoman, a na myśl, że udział Hillary Clinton w wyborach prezydenckich miałyby napełnić resztę kobiet jakąkolwiek nadzieją, parskam pełnym politowania śmiechem. Kobieta (tak samo jak każda inna osoba) ma prawo do słabości – tutaj się zgadzamy. Widzę jednak różnicę między pogardą dla robienia kariery a estetyzowaniem chorób, które częściej niż do tytułu teoretyczki sztuki prowadzą do bezrobocia, bezdomności, a nierzadko śmierci.

O ile negatywne emocje są naturalną częścią życia, a melancholia i zniechęcenie jego stałymi elementami, z którymi należy nauczyć się żyć w harmonii, o tyle uniemożliwiający normalne funkcjonowanie smutek nie jest niczym, co należałoby pielęgnować. Nie jest to, jak chciałyby Krawiec i Rachubińska, neoliberalna propaganda sukcesu, lecz zupełnie zwyczajna wiara w to, że przeznaczeniem człowieka (czy też celem, do którego powinien on dążyć) jest bycie szczęśliwym. Ja, tak samo jak Audrey Wollen, nie pamiętam ani czasów zanim stałam się smutna, ani czasów zanim stałam się dziewczyną[1]. Nie chciałabym jednak wiązać mojej kobiecości ze smutkiem i słabością, ponieważ wierzę, że ani moja tożsamość płciowa, ani związana z nią rola społeczno-kulturowa, nie ulegnie zmianie po farmakoterapii, mającej na celu pozbawienie mnie takich przyjemności jak związane z traumatycznymi wydarzeniami w moim życiu koszmary senne. Nawet jeśli te wydarzenia są w bezpośrednim związku z sytuacją kobiet w patriarchalnym świecie.

Estetyzacja cierpienia nasuwa mi skojarzenia z modernizmem i powszechną wtedy newrozą, chorobą dusz. To właśnie w tamtym czasie fetyszyzowano objawy słabego zdrowia, jak bladość czy chudość. Wtedy też, w imię sztuki i poszukiwania ideału, zaprzestano wiary w kalokagatię, czyli połączenie dobra i piękna – na rzecz tego ostatniego. Współczesne #sadgirls, czyniąc ze swojej melancholii atrakcyjny towar, na którym można zbić kapitał symboliczny w postaci internetowej popularności i rzeszy wyznawczyń, również zdają się przedkładać self nad konsekwencje związane z naśladowaniem ich wizerunku przez najmłodsze nastolatki, dla których popularność jest wyjątkowo cennym nabytkiem, często mogącym zapewnić minimum ich pozytywnej samooceny.

 

[i] O. Hund, Psy ras drobnych, Korporacja Ha!art, Kraków 2018, s. 31.

[ii] J. Depczyński, Z. Krawiec, Audrey Wollen: rewolucja smutnych dziewczyn, http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,127763,21618936,audrey-wollen-rewolucja-smutnych-dziewczyn.html?disableRedirects=true [dostęp: 21.02.2019 r.].

[iii] Z. Krawiec, Smutne dziewczyny, https://www.dwutygodnik.com/artykul/6980-smutne-dziewczyny.html [dostęp: 21.02.2019 r.].

KOREKTA: Weronika Stemborowska


Natalia Rojek – urodzona na Górnym Śląsku. Członkini Komitetu Krakowskiej Manify, współpracuje m.in. z magazynem Szajn.