Recenzja „Nadziei w mroku. Nieznanych opowieści, niebywałych możliwości” Rebekki Solnit

Natalia Rojek | Opublikowano w: #3, publicystyka

Kariera Rebekki Solnit wśród polskich czytelniczek i czytelników rozpoczęła się w 2017 roku dzięki wydawnictwu Karakter. Wydano wtedy Mężczyźni objaśniają mi świat – zbiór esejów amerykańskiej feministki, w którym to pojawia się termin mansplaining – można go przetłumaczyć jako „tłusamczenie”, co oznacza męską tendencję do wyjaśniania kobietom najprostszych, doskonale rozumianych przez nie faktów. Wiemy bowiem doskonale jakie są zasady i kto je ustanowił. Gdy chcemy je przeformułować, przypomina nam się: „Hej, to nie tak! Wracaj na miejsce i graj jak należy!”. Mansplaining leży u podstaw całej spirali przemocy, którą Solnit definiuje jako roszczenie sobie prawa do kontrolowania drugiego człowieka (w tym przypadku kobiety). Ale spokojnie, jeszcze kiedyś przewrócimy planszę do góry nogami.

Nadzieja w mroku. Nieznane opowieści, niebywałe możliwości to trzecia książka tej autorki wydana przez Karakter (drugą w kolejności był Zew włóczęgi. Opowieści wędrowne). Tym razem nie skupia się na przemocy. A jeśli już o niej mówi, to nie w celu ukazania skali zadanego bólu i cierpienia, lecz aby wyjaśnić, dlaczego powinno zależeć nam na dokonaniu zmian. Zmian politycznych i gospodarczych, a w efekcie klimatycznych, lecz – co dla Solnit bardzo ważne – również wewnętrznych. Myślę, że za hasło przewodnie książki można uznać jedno z cytowanych w początkowych rozdziałach zdań autorstwa Alice Walker: „Opór to sekret radości.” Dzięki niemu autorka staje okoniem wobec niemałej części koleżanek i kolegów z lewicy, których znakiem rozpoznawczym jest defetyzm i krytykanctwo, a nie nadzieja, wiara w powodzenie przedsięwzięcia, czy zadowolenie.

Roger Casement, znamienity orędownik praw człowieka i irlandzki działacz narodowy, sto lat temu zajął się okrutnymi torturami i ludobójstwem, do których doszło w południowoamerykańskim lesie deszczowym Putamayo, i rozpoczął kampanię na rzecz ich zakończenia. Podczas tej ponurej misji znajdował on jednak również czas, co ujawniają jego dzienniki, na podziwianie przystojnych miejscowych i uganianie się za fantastycznie kolorowymi lokalnymi motylami. Radość nie jest zdradą aktywizmu, ale go wspiera.[i]

Co więcej, nie jest to kolejny tekst, w którym osoba o lewicowych poglądach wyłącznie diagnozuje bolączki współtworzonego przez siebie ruchu. Jest inaczej – ona odnosi się do nich, aby przedstawić odmienny sposób tworzenia skutecznego aktywizmu. Patronem tego sposobu okazuje się Kojot, według rdzennych Amerykanów i Amerykanek – stworzyciel świata.

Inaczej niż w tradycji judeochrześcijańskiej, świat Kojota nie uległ upadkowi, nigdy bowiem nie poznał doskonałości. Jest nieustannie tworzony, dzięki czemu ma szansę stawać się lepszym. Lecz niekoniecznie, ponieważ – za Solnit – „Kojot szcza na moralną czystość i sztywne definicje”. Jego naturą jest bycie w ruchu, działanie. Jest czasownikiem i właśnie to zdaje się najważniejsze dla autorki i jej wizji walki na rzecz globalnej sprawiedliwości. W ciągłej zmienności tkwi szansa, którą należy wykorzystać. Zorganizować się i działać.

Dla sprawy, niezależnie od jej identyfikacji politycznej – postulatem autorki jest odrzucenie silnych tożsamości (podziału na Lewicę i Prawicę) jako nieskutecznych i przestarzałych. Co więcej, Solnit mówi o ideologii wbrew ideologii, fali aktywizmu „antydoktrynerskiego”. Taka postawa, czyli odcinanie się od ideologii, czy też udawanie, że jest się od niej wolnym, sprzyja umacnianiu statusu quo, a konkretnie: neoliberalnego, globalnego kapitalizmu. Trudno jednak przyznać, że ma to miejsce w przypadku Rebekki Solnit, która wielokrotnie w swojej książce (jak i w całej swojej publicznej działalności) nazywa wroga po imieniu i się mu przeciwstawia. Sposób funkcjonowania społeczeństwa, który jest nam proponowany, nosi bardzo konkretną nazwę. Jest nią demokracja bezpośrednia. Wiąże się ona z równie wyrazistymi tradycjami. Lewicowymi, a dokładnie – anarchistycznymi. Co wartościowe zarówno dla praktyczki, jak i teoretyczki i osób po prostu zainteresowanych sytuacją polityczną, horyzontalny aktywizm w stylu Kojota zostaje zilustrowany na przykładach z historii Ameryki. Moim zdaniem jest to największa zaleta tej książki: upodmiotowienie rdzennych mieszkańców i przedstawienie ich zapomnianej – a raczej brutalnie wymazanej przez białych – historii.

Eseje składające się na Nadzieję w mroku… pochodzą z różnych lat. Czytając te wcześniejsze można zadać sobie pytanie: czy przewidywania autorki były słuszne? Jak sytuacja wygląda z perspektywy czasu? Szczególną uwagę zwraca króciutki fragment dotyczący Ukrainy, w którym mowa o „wyborczym wstrząsie” i ulicznych protestach (vide: pomarańczowa rewolucja), przypominających Solnit transformacje Europy Środkowo-Wschodniej sprzed piętnastu lat. Oczywiście nie jest to książka ani o Ukrainie, ani o innych państwach tego regionu, jednakże z mojej, polskiej perspektywy 2019 roku, optymizm jest ostatnią rzeczą pojawiającą się w głowie na myśl o przemianach u wschodnich sąsiadów. Polska transformacja ustrojowa z wielu względów również nie może być oceniana jednoznacznie pozytywnie.

Ważnym odniesieniem dla pisarki jest atak na World Trade Center i jego konsekwencja w postaci wojny w Iraku. Opisuje je z punktu widzenia uczestniczki życia społecznego, członkini ruchu antywojennego. Udaje jej się też połączyć te wydarzenia z teoretycznym zapleczem pracy. Nie skupia się na terrorystach, śmierci ani mechanizmach polityki międzynarodowej, lecz na relacjach międzyludzkich i strategiach oddolnego zarządzania kryzysowego, które pojawiły się spontanicznie, z potrzeby chwili. Widzi w tym naturalną zdolność współpracy, współtworzenia społeczeństwa ludzi empatycznych i zaangażowanych. Dlaczego więc świat po tamtych wydarzeniach nie stał się lepszym miejscem, a wojna w Iraku – i w Syrii, czy gdziekolwiek indziej – zebrała krwawe żniwo? Jak typowa anarchistka (a może jak każdy uciskany i każdy krytycznie myślący człowiek) Rebecca Solnit odpowiada: z powodu polityków. Włączyli się do gry i odebrali nam naszą sprawczość. Nie możemy na to nigdy więcej pozwolić.

Rebecca Solnit odbyła wiele spotkań, podczas których opowiadała różnym ludziom o tym, co zawarła w Nadziei w mroku. Jak sama pisze: nie sądziła, że mówienie o nadziei może wzbudzić tyle złości, ile doświadczyła podczas niektórych z tych rozmów. Skąd to się bierze? Czy chodzi wyłącznie o fakt, że ortodoksyjnych lewicowców bolą słowa krytyki? Wydaje mi się, że nie – a sama również niejednokrotnie irytowałam się podczas lektury. Chodzi chyba o swoiste przywiązanie do bólu. O strach przed zakończeniem żałoby. Spojrzenie na tragedię nie przez pryzmat ofiar, lecz ocalonych, którzy budowali na gruzach, może wydawać się obrazoburcze. Czy słusznie? Niekoniecznie. W świecie pełnym niesprawiedliwości – klasowych, rasowych, ze względu na płeć i nie tylko – trudno jest znaleźć w sobie siłę, aby odpuścić, to, co należy odpuścić i wspólnie dążyć ku nowemu. Nowemu, które nie będzie doskonałe, lecz na którego kształt możemy mieć wpływ.

 

KOREKTA: JULIA ŻAK

 

[i] Wszystkie cytaty pochodzą z książki Rebekki Solnit pt. Nadzieja w mroku. Nieznane opowieści, niebywałe możliwości, tłum. A. Dzierzgowska i S. Królak, wyd. Karakter, Kraków 2019.


Natalia Rojek – urodzona na Górnym Śląsku. Członkini Komitetu Krakowskiej Manify, współpracuje m.in. z magazynem Szajn.