Umówmy się, każdy z nas jakoś ćpa. Ten, kto ćpa, to ćpun. Ćpuna grzeczniej nazywa się narkomanem. Narkoman to ktoś, kto przyjmuje narkotyki i jest od nich uzależniony. Stan uzależnienia od narkotyków nazywa się narkomanią. Narkotyk to substancja psychoaktywna, czyli działa na mózg. Zaliczany jest do używek. Na marginesie, pewien chłopaczek
z Ostrowa Wielkopolskiego spytany kiedyś, co to jest używka odparł, że do włosów. Młody gandziarz. Paliłem – tak wówczas twierdził. Dowód w postaci filmiku na youtubie jest wciąż dostępny. Szukajcie, a znajdziecie (Mt 7,7).
Dość kocopołów, przechodzę do rzeczy. Narkotyki wpływają na mózg w taki sposób, że po ich przyjęciu aktywowane są w nim różne neuroprzekaźniki. Neuroprzekaźniki, nazywane też neurotransmiterami lub neuromediatorami, to obecne w naszym układzie nerwowym związki chemiczne odpowiedzialne za przenoszenie impulsów nerwowych między komórkami nerwowymi, mięśniami i gruczołami. Neuroprzekaźniki, mówiąc najprościej, regulują pracę naszego organizmu. Odpowiadają za to, w jakim jesteśmy nastroju, jak płodny jest nasz umysł, jaki jest poziom naszej koncentracji, energii i jakość naszego snu. Warunkują nasze emocje. Wiele neurotransmiterów jest równocześnie hormonami, a wśród nich znajdują się między innymi dopamina, serotonina, oksytocyna czy, zaliczające się do uroczo nazywającej się grupy opioidów, endorfiny. Zaczyna brzmieć znajomo, prawda?
Do uwolnienia neuroprzekaźników niezbędny jest bodziec, stymulant. Dopaminę wyzwala przykładowo śmiech, oksytocynę bliskość z drugim człowiekiem. Produkcję serotoniny uruchamiają promienie słońca czy aktywność fizyczna, a endorfin dobre jedzenie, w tym nawet skromny kawałek gorzkiej czekolady. Wyrzut neuroprzekaźników w takim przypadku jest prawidłową reakcją naszego organizmu. Narkotyki i inne uzależniające używki, poprzez współdziałanie z odpowiednimi receptorami znajdującymi się w mózgu także wpływają na produkcję neurotransmiterów. Wtedy to jednak impuls jest patologiczny, ich natężenie nienaturalnie większe, a doznawane wskutek znajdowania się pod wpływem substancji psychoaktywnych emocje są zaburzone.
Prawda jest taka, że przyjmowanie narkotyków to jedynie surogat szczęścia, ale mniejsza
z tym. Skupmy się teraz na stymulancie, który wyzwala uwalnianie się neuroprzekaźników. To kluczowa kwestia. Bez niej nie zrozumiemy zjawiska ćpania tenisa. A ćpają go niemal wszyscy z nim w jakiś sposób związani.
Tenis ziemny. Wymyślili go w Wielkiej Brytanii. Gdzieś w latach 60. XX wieku prawnik Harry Gem wraz ze swoim przyjacielem kupcem Augurio Pererą wymyślili go, łącząc baskijską pelotę i znaną w Wielkiej Brytanii jako real enis starą francuską dyscyplinę sportową jeu de paume. Równolegle podobną grę opracował pochodzący z Walii major Walter Clapton Wingfield. Wynalezienie przez Charlesa Goodyeara procesu wulkanizacji umożliwiło mu stworzenie zmagań ciekawszych, a to dzięki wykorzystaniu kauczukowej odbijającej się od podłoża piłki. To właśnie major Wingfield uznawany jest za legendarnego twórcę tenisa ziemnego. W 1874 roku skomercjalizował obmyśloną przez siebie grę pod nazwą sphairistike, wywodzącą się od greckiego sphairos,oznaczającego piłkę oraz tekhne,znaczącego sztukę, umiejętność. Wingfield rozpoczął wtedy sprzedaż kompletów do tej gry – zawierały one piłki, siatki, znaczniki do linii na korcie, rakiety i podręcznik. Chociaż sama jej nazwa nie zdołała się przyjąć, to szybko zyskała ona dużą popularność, zwłaszcza wśród arystokracji. Stąd też te wszystkie zasady etykiety, sukienki czy zwracanie się do graczy lady i gentleman. Ta raczkująca dyscyplina, dla rozróżnienia od real tennis zaczęła być nazywana lawn tennis, czyli tenis na trawie. W szybkim tempie zaczęła ona zyskiwać popularność i już w 1877 roku rozegrano pierwsze mistrzostwa tenisa na trawie pod nazwą Wimbledon Championship. Rozgrywki te, które do dziś odbywają na kortach All England Lawn Tennis and Croquet Club w londyńskiej dzielnicy Wimbledon pozostają najbardziej prestiżowym turniejem tenisowym na świecie.Jeszcze w XIX wieku tenis na trawie rozprzestrzenił się
w innych krajach. Z czasem zaczęto go nazywać prostym słowem tenis, co jak dotąd nie uległo już zmianie. Podobnie jak sama idea tej gry i jej najważniejsze zasady.
Czyli jak? Kawałek ziemi koloru zielonego, niebieskiego lub ceglastego, namalowane na niej linie, siatka pomiędzy i dwoje, ewentualnie czworo ludzi uganiających się za jakąś żółtą piłką starając się ją odbić trzymaną w ręce rakietą. To ma być w ogóle jakiś drag? Więc ustaliliśmy już, że ćpanie to tak naprawdę zachodząca w mózgu sztucznie wywołana reakcja uwalniania neuroprzekaźników, która skutkuje zniekształconym odbiorem otaczającej nas rzeczywistości. Teraz czas na oklepaną figurę stylistyczną w postaci pytania retorycznego. Czy takie zjawisko może zachodzić wyłącznie na skutek przyjmowania substancji psychoaktywnych? Ależ oczywiście, że nie. Zaskoczenie.
Procesy takie mogą zajść potencjalnie w wielu przypadkach. Fetyszysta mający do czynienia z obiektem swojego pożądania. Bieda-pisarz na wieść, że w końcu ktoś opublikuje jego tekst. Korzystanie z mediów społecznościowych. Stan zakochania. To przykłady właśnie takich sytuacji. Mają one charakter behawioralny. Okazuje się, że istnieje ich więcej. Otóż tak, tenis ziemny też może być niejako narkotykiem. Niekonwencjonalnym oczywiście. Raczej niesiejącym w organizmie spustoszenia. Też można go przyjmować, dawkować, też można się od niego nawet w różnoraki sposób uzależnić. Zarówno czynny, jak i bierny. Quasi-narkotyczne działanie tenisa ziemnego związane jest z zjawiskiem uzależnienia od sportu.
W wymiarze czynnym objawia się ono poprzez emisję, a jakże, neuroprzekaźników odpowiedzialnych za odczuwanie szczęścia na skutek właśnie gry w tenisa. Bierne uzależnienie od tenisa również istnieje – uzewnętrznia się ono poprzez poświęcanie na jego oglądanie i śledzenie nadmiernej ilości czasu czy byciem psychofanem danej tenisistki lub tenisisty. W tym drugim przypadku, choć mniej oczywistym, w naszym mózgu także zachodzą zjawiska zbliżone do tych pojawiających się na skutek przyjęcia używki. Także może wydzielać się adrenalina, także może pojawić się warunkowany dopaminą system nagrody. W obu takich przypadkach, nie bójmy się użyć tego słowa, chory, tak jak
w kontekście innych uzależnień behawioralnych ma problem z zapanowaniem nad chęcią uprawiania lub nawet oglądania tenisowych zmagań, poświęca na to olbrzymią ilość czasu i jest tym całkowicie pochłonięty, nawet kosztem niszczenia ważnych dla niego relacji międzyludzkich. Katalog konsekwencji psychofizycznych i społecznych takiego uzależnienia jest pokaźny, zaczynając od zaburzeń emocjonalnych, a kończąc na prowadzących do ciężkich chorób bezsenności czy zaniku mięśni. Sprawa uzależnienia od tenisa, choć bardzo rzadko spotykana i z pozoru błaha, potrafi być w istocie poważniejsza niż mogłoby się wydawać.
Czas, abym coś wyznał. Zdarza mi się ćpać tenis. Zaczęło się to jeszcze w XX wieku. Większość ćpunów jest w stanie wskazać swoje pierwsze zetknięcie z substancją, która na zawsze zmieniła ich życie. Pierwszy papieros, pierwsze piwo, pierwsza kreska. Nie jestem tutaj wyjątkiem, mogę również wskazać pierwszy mecz, który pamiętam. Ćpam więc od dawna, trwa to odkąd byłem małym dzieckiem.
Odświeżę to wspomnienie, posiłkując się faktografią. To był rok 1999, konkretnie 6 czerwca. Finał turnieju mężczyzn Rolanda Garrosa rozgrywanego na ceglastej mączce w Paryżu. Te charakterystyczne zielone reklamy. Andre Agassi z USA kontra Andrij Medwediew
z Ukrainy. Dwóch łysych gości. Jeden z kolczykiem w uchu. Agassi drobiący, biegający po korcie z prędkością światła. Medwediew potężny facet, serwis niczym wystrzał z armaty. Pochmurno, przelotny deszcz. Wyraźny 90’s vibe. To był długi mecz. Przez połowę dominował Medwediew. Pojawiły się jakieś przebłyski słońca i nagle Agassi zaczął grać lepiej. Publiczność, która była chyba jednak za nim, zaczęła wiwatować, wręcz szaleć. Losy meczu odmieniły się. Agassi zaczął grać jak natchniony. Piękne, efektowne uderzenia.
Z głębi kortu i przy siatce. Po linii i po rzekątnej. To, co widziałem na ekranie kineskopowego soniaka, zaczęło mi się niesamowicie podobać. Tak, zacząłem to ćpać. Andre nie wypuścił już zwycięstwa do końca. Wygrał. 1:6, 2:6, 6:4, 6:3, 6:4. Został mistrzem Rolanda Garrosa. Pierwszy i jedyny raz w karierze. I te łzy na końcu.
Moje postrzeganie tenisa wraz z upływem lat nie uległo zmianie. To piękna dyscyplina.
W gruncie rzeczy to rodzaj teatru. Kort jest niczym scena, a tenisistki i tenisiści to aktorzy, którzy biorąc udział w meczu odgrywają jedynie częściowo wyreżyserowaną sztukę. Wariacja zagrań, ustawień na korcie, styli gry, a także samych uczestniczących w tourze zawodniczek
i zawodników. Turnieje rozgrywane na wszystkich kontynentach, na kolorowych kortach. Dynamizm, zwroty akcji, emocje, pot i łzy. Specyficzny dźwięk odbijającej się od naciągu rakiety piłki. Już niemal 150 lat historii, najróżniejsze związane z nim obyczaje. Charakterystyczna terminologia. Takie bodźce muszą uwalniać neurotransmitery.
Skoro tenis może być jak drag, to musi istnieć możliwość jego przedawkowania. Tak też się zdarzało i zdarza. Nie każdy bowiem ma wystarczająco silną głowę, by nie ulec narkotycznej sile tenisa.
Kibice. Wymyślono nawet ich typologię. Na nasz użytek posłużę się tą stworzoną przez trzech, amerykańskich oczywiście, naukowców, Kennetha A. Hunta, Terry’ego Bristola
i R. Edwarda Bashawa. Wskazali oni pięć typów sportowych kibiców, kolejno – sezonowców, lokalnych, oddanych, fanatyków oraz dysfunkcyjnych. W świecie tenisa problem z jego przedawkowaniem potrafią mieć już fanatycy. Uwielbienie swoich idoli objawiają niezwykle głośnym dopingiem oraz krzykami i gwizdami wymierzonymi w kierunku rywala. Zakłócają postronnym widzom delektowanie się meczem, niekiedy kulturalne ćpanie. Najniebezpieczniejsi są jednak kibice dysfunkcyjni. W tenisie najsłynniejszym z nich okazał się niejaki niemiecki tokarz Günter Parche. Ten 39-letni psychofan swojej rodaczki, prawdziwej bogini tenisa Steffi Graf, wybrał się dnia 30 kwietnia 1993 roku na mecz trzeciej rundy turnieju kobiet Citizen Cup, odbywającego się w Hamburgu pomiędzy Jugosłowianką Monicą Seles a Bułgarką Magdaleną Maleewą. Na początku lat 90. Seles zdominowała kobiecy światowy tenis. Znana z siłowego stylu gry, była wówczas liderką światowego rankingu i miała już na koncie osiem singlowych tytułów wielkoszlemowych. A miała dopiero 20 lat. Mecz z Bułgarką wydawał się być formalnością. Trwał już drugi set. 4:3 dla Seles. W pierwszym secie wygrała do czterech. Przerwa. Zawodniczki usiadły na ławeczkach. Nagle za plecami Seles pojawił się pewien mężczyzna. To był Parche. Zrobiło się niemałe zamieszanie, nikt nie wiedział, co się stało. Widoczna była jedynie Monica Seles trzymająca się za plecy z grymasem bólu. Okazało się, że Günter Parche wbił jej w nie 12 centymetrowy nóż. Kariera wybitnej tenisistki zawisła na włosku. Ostatecznie znikła ze światowych kortów na dwa lata. Wróciła, już jako reprezentantka USA dopiero w sierpniu 1995 roku, i to
w imponującym stylu, albowiem wygrywając prestiżowy turniej w Toronto i dochodząc do finału wielkoszlemowego US Open. Nadal była jedną z czołowych tenisistek świata, ale nie udało się jej jednak zdominować rozgrywek na taką skalę, jak przed atakiem. A Parche? Przed sądem tłumaczył, że nie chciał zabić Seles, lecz jedynie ją ranić. Dlaczego? Nie mógł po prostu pogodzić się z myślą, że jest ona w rankingu przed Graf. Został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu i skierowany na leczenie psychiatryczne. Nastrzelany tenisem.
A przy tym mający nie po kolei w głowie. Zabójcza kombinacja.
Tenisowi rodzice. Aaa, tym to zdarza się naćpać. Tenis, jako dyscyplina sportu o działaniu narkotycznym ma to do siebie, że przyciąga ludzi o niestandardowej strukturze psychicznej. W tenisie zjawisko toksycznych rodziców zdarza się nader często. Cechują ich chorobliwe, często własne niespełnione ambicje, nienawiść do wszelkich rywali swoich dzieci, a im samym tworzenie z dzieciństwa i dorastania piekła. Medialnych wyczynów tenisowych rodziców, w szczególności ojców, jest co niemiara. Przedstawię tylko kilka z nich. John Tomić, ojciec Bernarda Tomicia – w 2013 roku przed jednym z madryckich hoteli uderzył głową sparingpartnera swojego syna, łamiąc mu nos i uszkadzając kręgi szyjne. Na koncie ma też kilkukrotne zwyzywanie sędziów i liczne kłótnie z australijską federacją tenisową. Damir Dokić, ojciec Jeleny Dokić – weteran Wojny w Chorwacji, znany
z kierowania różnych dziwnych zarzutów wobec organizatorów turniejów o ustawianie drabinek pod rywalki córki. Wśród „osiągnięć” ma także rozbicie telefonu komórkowego jednemu z dziennikarzy czy wykłócanie się o ceny posiłków w restauracjach. Wielokrotnie pijany i wulgarny wobec otoczenia. Ostatecznie córka zerwała z nim kontakt, a w 2017 roku w swojej autobiografii oskarżyła go o przemoc fizyczną i psychiczną wobec niej, kiedy była dzieckiem. Jim Pierce, ojciec Mary Pierce – legenda wśród toksycznych rodziców. Olbrzymie problemy z kontrolowaniem agresji. Wielokrotnie bił się z innymi kibicami. Na turnieju juniorskim swoją 12 letnią wówczas córkę zagrzewał słowami „zabij tę sukę”. Tyran do tego stopnia, że przez jakiś czas miał zakaz zbliżania się do Mary. Jest jeszcze paru ojców zasługujących na wyróżnienie. Peter Graf unikający płacenia podatków z obracanych przez siebie wygranych swojej córki czy Arsalan Rezaï, przeciwko któremu jego córka Aravane wniosła pozew, w którym zarzucała mu przemoc i sprzeniewierzenie środków z jej wygranych. W przyszłości pewnie pojawią się kolejni kandydaci do dołączenia do tego niezbyt prestiżowego pocztu. Co z nimi wszystkimi jest nie tak? Po prostu nadużyli narkotyku. Narkotyku, jakim jest tenis.
Sami gracze i ich sztaby. Tutaj krótko. Dowodów nie ma. Wielu z nich jest jednak w stanie całkowicie dać się pochłonąć tenisowi. Wykorzystując swój talent i całkowicie oddając się osiąganiu doskonałości w tej dyscyplinie sportu, narażają często na szwank swoje ciała,
a niekiedy redukują do minimum swoje życie prywatne. Poświęcają się bez reszty tenisowi. Ćpają go. Tenisistki i tenisiści, jak również ich trenerzy sprawiają niekiedy wrażenie bycia uzależnionymi od tenisa. Wystarczy włączyć od czasu do czasu jakiś mecz. Czy wszyscy
z nich są ćpunami? Nie. Czy niektórzy z nich są? Prawdopodobnie tak.
Gem, set i mecz. Przyznaję, że na narkotyk w postaci tenisa jestem podatny i zdarza mi się go ćpać. Ale ćpunem jednak nie jestem. Nie spełniam bowiem kryteriów umożliwiających stwierdzenie u mnie uzależnienia od tenisa. Ale tacy ludzie są wśród nas. Niektórzy z nich tworzą tę sztukę, inni zaś są jedynie jej odbiorcami. Tennis is a hell of a drug. Niesamowicie przyjemnym. Mimo potencjalnych niebezpieczeństw zachęcam Was do jego spróbowania. Nie sądzę, że będziecie żałowali.
Ilustracja: Nikodem Lazurek
Korekta: Michał Rymaszewski
Robert Kliszy – bardzo początkujący pisarz i publicysta. Obecnie zamieszkały w Warszawie. Wykształcenie wyższe nieartystyczne. Wiek mentalny młodszy niż biologiczny. Zawodowo przywiązany do biurka, chciałby to za jakiś czas zmienić.
Nikodem Lazurek (sadbvdda) – kompozytor digitalowych kolaży wyhodowany w Grudziądzu na Ziemi Chełmińskiej. W wolnym czasie jest bardzo szybki w zjadaniu mięsa mielonego. Jego zainteresowaniem jest obserwacja kaczki. Twój przyszły autorytet estetyczny. Kiedyś widział kogoś kto spotkał Rycha Peję.