PUBLICYSTYKA – Koniec jest zawsze bliski

Jesteśmy kolosalnym mrowiskiem rojącym się w bezsensownym ruchu.

Wniebowstąpienie, Tadeusz Konwicki[1]

Co to za metropolia? Co to za miasto? Co to za centrum? Z tymi molochami wypełnionymi ludźmi. Z ludźmi, którzy nie są mrówkami. Chociaż tak można pomyśleć, patrząc z zewnątrz. Kiedy jednak zanurzamy się w środku, kiedy wchodzimy w to miasto, zaczynamy dostrzegać chaos. Albo przynajmniej odnosimy wrażenie, że trudno właściwie zrozumieć, jaki cel ma to całe mrowisko. Przypadkowość, którą trudno utożsamiać z pracą mrówek. Widzimy tylko, że się rozrasta. Wychodzi poza centrum. Rozrasta się na boki i w górę. Kolejne molochy pojawiają się coraz dalej od środka. Kolejne molochy są wyższe od poprzednich. Chociażby o iglicę. I w całej tej metropolii, w olbrzymich molochach, pracują i mieszkają ludzie. Ludzie, którzy wykonują rzeczy, których nie rozumiem, których — jak podejrzewam, jak częstokroć słyszę — oni sami nie rozumieją. Nie rozumiem sensu pojedynczych czynności. Nie rozumiem angielsko brzmiących nazw, które nadaje się tym czynnościom, nie tylko korporacyjnym. I może mogłaby to nie być moja sprawa, ale przecież, na jakimś równie nieokreślonym poziomie, jestem częścią tego zjawiska. Częścią mechanizmu, który wybrzusza się. Pęcznieje. I jeśli dąży do jakiegokolwiek celu, to nie jest on mi znany. I wszystko wskazuje na to, że raczej nie jest znany nikomu. Takie odnoszę wrażenie.

I w takie miejsce wrzuca nas Mam przeczucie Łukasza Krukowskiego.

*

Kiedy narrator Wniebowstąpienia wchodzi w tajemniczą rurę pod Warszawą, pyta prowadzącego go Lilka, co to za rura.

— Bóg raczy wiedzieć. Nawet ci, co budowali, nie mieli pojęcia. Wiesz, Misiu, jak to jest. Jedni wykopali rów, drudzy przywieźli budulec, inni wybetonowali i przykryli ziemią, a projektant gdzieś zniknął, przepadł jak kamień w wodzie, czyli indywidualna jednostka w masie zbiorowości.[2]

Mam przeczucie, że właśnie to zagubienie, ta niewiedza, skąd i dokąd to wszystko zmierza, towarzyszy także bohaterowi Łukasza Krukowskiego. Chociaż w całej tej metropolii, wśród tych olbrzymich molochów chciałby dostrzec znaki. Symbole czegoś większego nawet od największych molochów[3]. A może zapowiedź końca. Końca, który może uda się przewidzieć. Czy jednak coś z tego przewidywania może wyniknąć? Czy jeśli nadejdzie koniec, którego nasza kultura wyczekuje już właściwie od samego swojego początku, będzie można się od niego uchronić? Czy po prostu weźmiemy w nim udział?

Koniec świata stał się spektaklem, który chcemy przeżyć, przekonani, że to właśnie my jesteśmy tak wyjątkowi, że to nam będzie dane oglądać całość z góry. Przetrwamy potop jak Utnapisztim? Uciekniemy z Sodomy i Gomory?

Ale czy współczesną arką może być szambo zakopane na wydzierżawionej działce? A może molochy w centrum miasta?

*

Lubimy zamknięte całości. Lubimy alfy i omegi. Przyzwyczailiśmy się do nich od najstarszych opowieści. I nawet jeśli jest jakiś świat po apokalipsie, jeśli są jakieś zaświaty, jakaś scena dorzucona po napisach, jeśli w ostatnim ujęciu okaże się, że potwór jednak nie został zgładzony, to najpierw musi nastąpić ostre cięcie. Powinno jebnąć. I takiego jebnięcia oczekiwaliśmy, i takie jebnięcie niejednokrotnie nam obiecywano. Niektórzy nadal wierzą w drugie przyjście Jezusa, inni szukają znaków w kalendarz starożytnych kultur, w kataklizmach naturalnych (jeśli pomyśleć, jak stare kultury opowiadały sobie historię o potopie, to okazuje się, że wcale nie jest to nowy pomysł) i tak dalej. Niektórzy, jeśli nie potrafili trafić z datą, zmieniali ją później albo dorzucali nową interpretację. Marcin Luter dwukrotnie przesuwał koniec świata (z 1532 na 1538, a później na 1548), według Świadków Jehowy koniec miał nastąpić w 1975 roku (czy teraz żyjemy już w świecie postapokaliptycznym?) i tak dalej, i tak dalej.

Eschatologia nie jawi się nauką ścisłą.

*

Artur, narrator powieści Łukasza Krukowskiego, w pierwszej części powieści zdaje się być czymś mniej niż trybikiem. Trybik jest potrzebny mechanizmowi. Tymczasem moloch poradziłby sobie bez niego. Poradziłyby sobie kolejne molochy, molochy zapętlające się, poradziłoby sobie całe miasto, którego dzielnice zaczynają się różnić między sobą wyłącznie nieistotnymi szczegółami. Powoli zapominanymi pomnikami przeszłości. Rzeczywistość w Mam przeczucie przerasta bohatera.

Tak to wygląda przez okno.

Jeśli mieszkamy w metropolii albo w miejscu, które powoli zamienia się w metropolię, to zdamy sobie sprawę, że ta rzeczywistość jest naszym udziałem. Jeśli mieszkamy na wsiach lub w małych miasteczkach, to zastanówmy się, czy elementy tego wielkomiejskiego stylu, stylu żarłocznego, powoli nie pojawiły się już za oknem, czy ten styl nie pożera krajobrazu.

Czy tak już wygląda cały świat? Czy to fałszywe uogólnienie?

*

Może jeszcze się bronimy. Może próbujemy znaleźć kod, przy pomocy którego dałoby się opisać całość. Może, jak Artur, uwierzymy w przeczucie, próbujemy zakładów bukmacherskich, próbujemy inwestować w bitcoiny. Ewentualna wygrana może pomóc odnaleźć nam sens.

Ale Artura dopada night terror, a wraz z nim przeświadczenie, że nie możesz sobie do końca w niczym ufać. Na pewno nie w myślach i sądach, a więc nie we wspomnieniach i tym bardziej nie w działaniach. W niczym, bo gość za twoimi oczami nie jest skonstruowany tak, jak się wydaje — sprawy są o wiele bardziej skomplikowane.[4]

Czy nie tak samo powinniśmy potraktować wracające poczucie, że świat chyli się ku upadkowi? Z dość dużą rezerwą? Z przeświadczeniem, że jednak równie dobrze wcale nic się nie skończy? Przynajmniej nie w najbliższym czasie?

Przecież kończył się już tyle razy…

*

Trudno nie ulec instynktowi pesymizmu. Szczególnie, kiedy trafia się na wykładowcę cytującego Johna Zarzana:

Gdy społeczeństwo masowe pojawiło się już wszędzie, znaczenie jego rozpędzającej się, skazanej na zgubę historii stało się tragicznie jasne. Strzelaniny, lekomania, wzrastające statystyki samobójstw i wiele innych rzeczy świadczy o tym, że w późnej cywilizacji nie istnieje już wspólnota. Stan ten obfituje w patologie, bo przecież sam jest zdefiniowany przez patologię: cywilizację.[5]

Sprawy mają się nieciekawie. I to przeczucie towarzyszy nam podczas lektury powieści. Towarzyszy ono bohaterowi, towarzyszy wykładowcy[6]. Artur jeszcze całkowicie nie uległ. Ale przecież wie, że już zbliża się do krawędzi: Nie tylko ja miałem ostatnio paranoję.

Nadchodzący koniec jest tylko urojeniem?

*

Wieszczenia końca znamy od dawna. Być może sam Jezus Chrystus, pierwszy anarchista i prepers, nastroił nas wszystkich, zapowiadając swoje powtórne przyjście — ale mało kto już czyta tamten content, musiała się zmienić forma przekazu. Wróciliśmy do oryginalnego głuchego telefonu.[7]

Apokaliptyczne opowieści miały się dobrze na długo przed pierwszym anarchistą.

*

Niepewność podsyca medialny spektakl, który pomaga też rozprzestrzeniać się apokaliptycznemu czarnowidztwu.

Piotr Jezierski, Siła strachu[8]

Mam przeczucie jest krótkim przedstawieniem paranoi. Paranoi głównego bohatera, która może trafić na paranoje innych ludzi. Paranoi podlewanej używkami. Paranoi, która wypływa ze sposobu myślenia o świecie. Sposobu myślenia o świecie przekazywanego przez media. Ale także sposobu myślenia, jaki przekazują nam bliżsi i dalsi znajomi. Paranoi, która z jednej strony towarzyszy naszemu gatunkowi od początku, ale teraz znalazła sobie nowe możliwości rozmnażania się.

Instynkt pesymizmu[9], wrodzona wada większości ludzi, każe nam wierzyć, że będzie gorzej. Że zmierzamy ku zagładzie. Że cywilizacja nie daje nic dobrego. W świecie współczesnych technologii instynkt pesymizmu połączył się z możliwością podsycania negatywnego nastroju w trybie ciągłym. Internet to już nie tylko strony, ale także portale społeczne, na których możemy karmić się złymi (cokolwiek epitet zły miałby znaczyć) informacjami, co więcej możemy wysyłać je sobie przez najróżniejsze komunikatory. I tworzyć przeświadczenie (rzadko sprawdzamy, na ile zgodny z prawdą), że ilość katastrof się nasila. Że znaków zwiastujących koniec jest coraz więcej.

Mimo że sam z siebie nie oglądałem telewizji ani nie czytałem prawie żadnych wiadomości, to co jakiś czas docierały do mnie różne niepokojące rzeczy.[10]

No właśnie. Medialny spektakl, wspomniany przez Jezierskiego, dociera do nas od dawna. Teraz jego pesymistyczny przekaz zyskuje na sile głównie dzięki najnowszym mediom.

*

Ciężko jest dostrzec ten światowy postęp, wyglądając jedynie za okno.

Hans Rosling, Factfulness[11]

Większość z nas żyje w przeświadczeniu, że kiedyś istniał jakiś ideał, raj (który został utracony), złoty wiek ludzkości. Że, kiedy żyliśmy w zgodzie z naturą, było nam lepiej. Że jedziemy na równi pochyłej. Wierzymy w medialny spektakl, bo tak lubimy. Wolimy go od statystyk, od danych. A statystyki lubimy ustawiać pod własne założenia. Tymczasem selektywne przekazywanie informacji może wcale nie przysłużyć się zrozumieniu świata. Ale pozwoli stworzyć pozór takiego zrozumienia. To daje satysfakcję. Ważniejsze jest przeświadczenie, że rozumiemy niż prawdziwe zrozumienie.

Niestety w ten sposób możemy doprowadzić się do dość mrocznych wizji. Tym bardziej, że wszyscy wokół nas żyją w poczuciu zbliżającego się zagrożenia. Nawet wujek Kamil, do którego Artur dzwoni, żeby prosić o pomoc w kupnie samochodu, który po wyjaśnieniu, że dobrze szukać w komisach na wsi, dorzuca: A najlepiej wstrzymaj się trochę, zaraz będzie wojna i nic ci wtedy z samochodu.[12]

*

Przeświadczenie, że zaraz nadejdzie jakaś wojna, że jakiś większy konflikt jest nieunikniony jest właściwie stanem ciągłym dla naszej cywilizacji. Zawsze znajdą się jacyś katastrofiści. Ci, którzy żyją w odpowiednim momencie, stają się prorokami.

*

Nie rozumiałem tego, ale nie musiałem wszystkiego na świecie rozumieć.

Mam przeczucie[13]

Żeby sprawdzić, czy lepiej jest poza metropolią, wystarczy z niej wyjechać. Żeby sprawdzić, czy lepiej żyje się bez technologii, wystarczy się od niej odłączyć. Jak miałoby wyglądać takie odłączenie?

Czy wystarczy znaleźć sobie miejsce na wsi, gdzieś na Podlasiu? Wystarczy? Skoro nadal korzystamy z telefonu z GPS-em? Bo czy gdyby nie GPS, bohater Mam przeczucie dotarłby na wieś, gdzie miał spotkać się ze Stachem Trowskim? To Trowski był wykładowcą, który przedstawił Arturowi filozofię mało znanego w Polsce filozofa Johna Zerzana, więc to do niego jedzie, próbując uciec z metropolii. Ale ucieczka wydaje się pozorna. Trzymamy się sami na uwięzi telefonu? Na uwięzi komputerów?

Ani Artur, ani Trowski nie zamierzają żyć tak jak zbieracze-łowcy. Co prawda ten drugi zamieszkał w domku w lesie wraz z Jagódką i pozbył się takich sprzętów jak telewizor i komputer[14], ale przecież kupuje rzeczy w sklepie, ma telefon (z klapką), więc to odklejenie się od świata nie jest pełne. A do tego kupują kryptowaluty.

Kiedy Artur odwiedza Stacha i Jagódkę, siedzą w trójkę w domku w lesie i piją kava kava. I wszystko zaczyna być trochę inne.

Używki to drzwi do percepcji czy raczej blokery?

*

Skąd zło? Tym starym pytaniem, możemy od czasu do czasu bawić się w naszej kulturze na nowo. Szczególnie kiedy wygasają, zużywają się wcześniejsze pomysły, a otaczający nas świat, świat, który sami kreujemy, podsuwa nam nowe możliwości budowania odpowiedzi.

Pewnie słyszałeś, musiałeś słyszeć, jak na uczelni wszyscy moi kumple narzekają na kapitalizm, antropocen i tak dalej. Ja myślę, że źli są psychopaci na różnego typu stanowiskach w państwie i w wielkich prywatnych korporacjach, a nie żaden kapitalizm, stary. I jeszcze absolutnie złe są układy między tymi psychopatami, czasem bardzo rozległe i skomplikowane. Każdy układ to właśnie ci psychopaci i ich relacje, nie ma w tym nic magicznego.[15]

Tak sprawę widzi Trowski. Już w tym jednym cytacie widać dwie możliwości. Przy czym druga ma być zaprzeczeniem pierwszej. Obie natomiast proponują nam rozwiązania absolutne. Podobnie jak odpowiedź, że za całym złem czai się cywilizacja lub technika (albo jedno i drugie, bo w sumie…). Czytelnik może obstawiać, którą wersję wybiera. Może wybrać nawet jakieś inne, pierwotniejsze demony, te opisywane w księgach, w opowieściach tak starych, że wydają się pierwsze, bo jeszcze nie odkopaliśmy takich wersji, do których mogłyby nawiązywać.

*

Każdy czas ma swój koniec świata. Może nawet kilka, skoro przyjąć, że w tym samym czasie różne grupy (a nawet jednostki) wizualizują go sobie inaczej.

Jak wyobrażasz sobie koniec?

Od zarania dziejów artyści sztuk wszelakich tworzyli mniej lub bardziej plastyczne wizje. Jak nie potop, to płomienie. Przerzucali się powodami nadejścia końca i przepowiadaniem, kiedy i w wyniku czego on nastąpi.

I nadszedł w historii kultury czas, żeby jednak zastanowić się, czy uda się jakoś ten etap przeżyć. Jak przeczekać koniec świata?

Przejść od mieszkańca metropolii do prepersa z własnym bunkrem, w którym będzie można przeczekać koniec świata? I to wystarczy? Bunkier stworzony z szamba? Na wynajętej działce? To ma być rozwiązanie? Przez pewien czas Artur chciałby, żeby tak było. Wierzy swoim przeczuciom, żeby za chwilę przypomnieć sobie dyskusję ze studiów o odróżnianiu objawienia od apofenii. Czy faktycznie jesteś prorokiem czy tylko nadajesz sobie miano wybrańca. Nie ma dobrych sposobów na rozstrzygnięcie tych kwestii. Czym są wszystkie te zapowiedzi apokalipsy? Objawienie św. Jana? Te głoszone przy okazji końca jednego lub drugiego milenium? Kalendarz Majów? Ile już dat wskazywanych jako ostateczne minęło?

Chcę sam przed sobą wyjść na samoświadomego, rzekomo rozpoznałem swoją paranoję i jej początek — ale tak naprawdę nic nie wiem.[16]

*

Jak przeczekać koniec świata? I jak żyć po nim?

*

Wróćmy do metropolii. Wróćmy tam wraz z Arturem. Wróćmy tam między innymi po to, żeby usłyszeć słowa jego współlokatora, Damiana:

Stary, ja poświęciłem metropolii całe swoje życie, poznałem tu Magdę i byłem przekonany, że metropolia nie może się zawalić, że ona jest w pewnym sensie wieczna, a przynajmniej że ten czas, kiedy ja tu jestem i robię to, co robię, będzie trwał nieskończenie długo.[17]

Większość z nas tkwi w “mirażu nieśmiertelności”, w przekonaniu, że stan obecny trwa wiecznie. Że te metropolie, które stwarzamy (nie zawsze świadomie biorąc udział w ich tworzeniu), będą punktem stałym. Jesteśmy jak ludzie planujący miejsca parkingowe — przeświadczeni, że świat nie drgnie, że ludzie nigdy nie będą mieli więcej samochodów. Że te kilka miejsc wystarczy. Nasze społeczeństwo stanowi najwyższą formę ewolucji rodzaju ludzkiego[18]? Nie. Czy człowiek jest zwieńczeniem ewolucji? Czy ewolucja jest drogą, która doprowadziła stworzenie do punktu końcowego — homo sapiens? Nie. Chociaż często zdarza się nam tak myśleć.

Z drugiej strony: lubimy obwieszczać upadek. Jednoznaczne czasowe granice. Wyznaczamy epoki, stawiamy daty, cezury. Ciągle pieprzymy o końcu historii. I chcemy, żeby ten (lub inny, może nawet większy) koniec stał się naszym udziałem. Że doczekamy czasów ostatecznych, a inni będą patrzeć na to z zazdrością (bo — wierzymy — z jakiegoś innego wymiaru będzie im dane na to ciągle patrzeć)[19]. Chcemy mieć ogląd całości? A może wierzymy w swoją wielkość? Chcemy być wybrani? Wierzymy w wagę swojej roli? Jak bohater Wniebowstąpienia Konwickiego.

— Mam jakieś takie uczucie — odezwałem się — że ktoś mnie oczekuje, że jestem bardzo potrzebny, że może ktoś zginie bez mojej pomocy.[20]

Ale nasza wyjątkowość jest tylko naszym przeczuciem. I zderza się z inną myślą. Muszę zachować pokorę, nie mogę się podpalać, bo nadal nie jestem nikim takim[21]. Szukanie sensu jest tylko naszą przygodą. I odbywa się ono gdzieś pomiędzy potrzebą domknięcia opowieści i wiecznym trwaniem. Chcemy zobaczyć alfę i omegę, ale jednocześnie żyć wiecznie. Paranoja? Moja — tak. Przynajmniej trochę.


[1] Str. 24. Ten i kolejne cytaty za wydaniem Tadeusz Konwicki, Wniebowstąpienie, Czytelnik, Warszawa 2006.

[2] Tam, str. 39.

[3] Łukasz Krukowski, Mam przeczucie, Wydawnictwo Cyranka 2023, str. 31 (numery stron podaję zgodnie z wersją ebook udostępnioną na Legimi).

[4] Tam, str. 19.

[5] Tam, str. 21 (źródło cytatu i oryginalne brzmienie podane zostaje w książce Krukowskiego w przypisie).

[6] Słowa “Sprawy miały się nieciekawie” pojawiają się w narracji, gdy bohater przygląda się metropolii, zapętlającej się metropolii, str. 8. “Sprawy mają się nieciekawie” mówi wykładowca w rozmowie z bohaterem po krótkim wykładzie o Zarzanie, Tam, str. 23.

[7] Tam, str. 98.

[8] Piotr Jezierski, Siła strachu, Wydawnictwo Naukowe Katedra, Gdańsk 2012, str. 195.

[9] Nazwę instynkt pesymizmu stosuję za: Hans Rosling, Factfulness. Dlaczego świat jest lepszy, niż myślimy, czyli jak stereotypy zastąpić realną wiedzą, Media Rodzina 2018, tł. Monika Popławska.

[10] Mam przeczucie, str. 34.

[11] Hans Rosling, Factfulness, str. 49 (numery stron podaję zgodnie z wersją ebook udostępnioną na Legimi).

[12] Mam przeczucie, str. 43.

[13] Tam, str. 50.

[14]  Czy mógłby stać się bohaterem dzisiejszej powieści? — pyta pewien krytyk.

[15]  Mam przeczucie, str. 61.

[16] Tam, str. 80

[17] Tam, str. 111.

[18] Por. Piotr Jezierskie, str. 200.

[19] Por. Mam przeczucie, str. 119. Trowski teraz, w innym wymiarze, patrzy pewne na to z zazdrością. Doczekałem czasów ostatecznych. On — nie.

[20] Wniebowstąpienie, str. 40.

[21] Mam przeczucie, str. 122.

Ilustracja: Zuzanna Romańska


Michał Domagalski – autor Poza sezonem (nominacja do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius oraz do Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny) oraz za lasem/. Publikował m. in. w “Przekroju”, “Odrze”, “Wyspie”, “Kontencie”, “Stonerze Polskim”, “Afroncie”, “biBLiotece”, “Stronie Czynnej” oraz antologiach (m.in. Odwrócona strefa, Romantyczność 2022, Przewodnik po zaminowanym terenie 2). Publicysta (ostatnio głównie dla TrueStory.pl). Prowadzi spotkania z pisarkami i pisarzami w ramach autorskiego cyklu BLIŻEJ.

Zuzanna Romańska – urodzona w 2001 roku. Ukończyła Zespół Państwowych Szkół Plastycznych w Krakowie w 2020 ze specjalizacją projektowania graficznego. Obecnie studentka IV roku na Wydziale Malarstwa ASP w Krakowie. Od 2021 należy do Stowarzyszenia Grupy Mosaic. Jej prace były publikowane w internetowym magazynie „Stoner Polski”. Zajmuje się malarstwem, rysunkiem, tworzeniem obiektów, muzyką, poezją i wideo. Jej narracyjne malarstwo opowiada o styku kosmogonii prywatnej i zewnętrznego świata. W jej twórczości stałe miejsce mają obrazy wywodzące się z jej własnej mitologii, nad którą pracuje nieprzerwanie od 2016 roku, pisząc obecnie przekraczający 2000 stron poemat„Z pyętra pyątego”.