Wywiad z Andrzejem Woźniakiem, legendarnym bramkarzem, obecnie trenerem, poetą i tancerzem, przeprowadzony przed ważnym meczem ligi okręgowej klasy B, Farmacja Tarchomin (Warszawa) – Skra 1921 Warszawa. Przepytuje Andrzej Zydorowicz, najlepszy komentator z Katowic.
Andrzej Zydorowicz:
Panie Andrzeju, jeśli można, kilka pytań – zanim zacznie się mecz… Był Pan niegdyś trampkarzem Farmacji, obecnie jest Pan trenerem Skry 1921 Warszawa, jest Pan jednak człowiekiem wielu talentów, rzec by można, tak zwanym, jak to mówią, człowiekiem renesansu, aczkolwiek nie o piłkę chcemy zapytać… Jest Pan również poetą. Czy piłka nożna wpływa jakoś na Pana twórczość literacką?
Andrzej Woźniak:
Szanowny Panie Andrzeju, to jest bardzo dobre pytanie oczywiście i myślę, że zacz ąłbym od wpływu piłki nożnej na pisanie… Myślę, że należałoby zacząć od dyscypliny pracy sportowca, która to dyscyplina przekłada się na dyscyplinę pracy twórczej. Dyscyplina pracy sportowca jest jedyna w swoim rodzaju, ponieważ jest bardzo wymagająca i rutynowa, a to bardzo pomaga w pracy twórczej, która jest ze swojej natury trochę bardziej rozlana w czasie i bardziej podatna na dezorganizację.
Kolejnym ważnym elementem wpływającym na pracę literacką jest oczywiście przebywanie w towarzystwie wysportowanych mężczyzn – jest to niewątpliwie ważne, gdyż zbiera się testosteron, a duża jego ilość wpływa na pewną dynamikę uprawianej literatury. I jest to dynamika, która jest z jednej strony wybuchowa, z drugiej strony prężna, z trzeciej strony decyzyjna, z czwartej strony muskularna, z piątej strony bezkompromisowa i – jeśli można to tak ująć – sięgająca po swoje.
AZ:
Po meczu z Francją na Parc de Princes w 1996 roku (zremisowanym 1:1, Andrzej Woźniak obronił rzut karny), nazywano Pana „Księciem Paryża”, czy zatem poezja francuska, czy w ogóle – kultura francuska – wpłynęła na Pańską literacką twórczość? Baudelaire, Rimbaud, a może surrealiści lub poststrukturalizm?
AW:
Pyta mnie Pan o literaturę francuską… Jako „Książę Paryża” – wiadomo, pseudonim nie jest przypadkowy i nie wiąże się tylko z tym, że mecz rozgrywał się na Parc de Princes – nie jestem szczególnie fanem francuskiej poezji, wie Pan, ci handlarze niewolników, symboliści, jakaś mglista mistyka, zupełnie mi obca, mało fizyczna. Natomiast garściami czerpię inspirację i rozkosze intelektualne z czytania francuskiej prozy. Myślę, że moje życie nie byłoby tym, czym jest, a mój występ w 1996 roku nie byłby taki, jaki był, gdyby nie Camus, Malraux, Sartre czy Simone de Beauvoir, ale zdecydowanie na pierwszym miejscu – Emil Zola. Gdyby nie on, chyba nie zacząłbym nawet grać w piłkę. Jego umiłowanie fizyczności, prostych ludzi – to mnie skłoniło, żeby wyjść na boisko i grać w piłkę.
AZ:
Wielkie dzięki zatem dla Emila Zoli! Panie Andrzeju, kiedy zaprzestał Pan grania jako zawodowy bramkarz, wycofał się Pan z życia publicznego i zajął bardzo intymnymi, delikatnymi i nietypowymi dziedzinami jak na piłkarza: poezją i tańcem. Czy było to odreagowanie od brutalności piłki nożnej i nieustannego bycia, że tak powiem, na przysłowiowym, jak to mówią, świeczniku? Ciągła atencja kibiców i mediów, był Pan w końcu bohaterem Widzewa Łódź, Lecha Poznań czy polskiej reprezentacji…
AW:
Wie Pan, ja cały czas pamiętam tę ekscytację związana z przeżywaniem piłki nożnej: ekstaza, euforia, napierdalanie się z policją, race, Franciszek Smuda, który przerażony uchyla głowę, kiedy wybuchają petardy na Łazienkowskiej, Paweł Janas obok niego, niewzruszony – to są obrazy, które zostają na zawsze w sercu kibica, w sercu piłkarza. Zostały one we mnie i bardzo chciałbym przenieść je na grunt literatury.
Ważna była właściwie cała kultura literacka, która narosła wokół piłki nożnej. Jak Pan się zapewne domyśla, oprócz tego, że jestem byłym piłkarzem, byłem też oczywiście wielkim fanem piłki nożnej, chodziłem na mecze, śpiewałem piosenki, które funkcjonują w środowisku fanowskim – między innymi słynne piosenki o Marianie Dziurowiczu, o Marku Koniarku czy o Arce Gdynia śpiewane przez kibiców Legii Warszawa – to wszystko były piosenki, które miały na mnie duży wpływ jako literata. To są piosenki, które mnie w jakiś sposób uformowały, jest w nich pewna bezkompromisowość i szczerość, jaką dostrzegałem też w twórczości „Brulionu”.
AZ:
Trzeba wspomnieć też o innej działalności, jaką się Pana para – jest to taniec. Jak wiemy, bramkarze to często świetni tancerze, żebyśmy wspomnieli chociażby słynny “Dudek Dance”…
AW:
Jeśli chodzi o taniec, to pierwsza myśl, jaka mi przychodzi do głowy, to moja funkcja w zespole piłkarskim. Jako bramkarz padałem, rzucałem się na ziemię, wyskakiwałem w powietrze, miałem dużo kontaktu z ziemią. W nowym tańcu, którym się obecnie zajmuję, przede wszystkim upadamy i kontaktujemy się z podłogą, więc jest mi to bardzo bliskie, mam to gdzieś już w sobie zakodowane – tym samym łatwo mi było wejść w taniec.
Kolejna rzecz, o której Pan zresztą wspomniał: Jurek Dudek i jego słynny „Dudek Dance”. My, bramkarze, jesteśmy poniekąd najwybitniejszymi tancerzami wśród piłkarzy. Kolejny przykład to René Higuita z Kolumbii. To nie są tylko tancerze, to są wybitne osobowości, jednostki, charyzmatyczne postaci. Wyjście w taniec, performans, współpracę z artystkami, artystami jest zupełnie naturalne – jest poniekąd organicznym przedłużeniem wcześniejszej kariery w bramce. Uwielbiam tańczyć, chodzę z żoną na tańce, chodzę również tańczyć z kolegami z drużyny, tarzamy się po podłodze. Taniec to super przygoda, polecam każdemu piłkarzowi, poprawia to propriocepcję, zmienia spojrzenie na różne rzeczy. Wszystko tu się doskonale układa i komponuje w pewną całość.
AZ:
A co myśli Pana żona o tej nietypowej działalności pozapiłkarskiej jaką jest pisanie wierszy? Pewnie jest zadowolona, że nie musi Pan co weekend jeździć na drugi koniec Polski z całą drużyną?
AW:
Wie Pan, moja żona jest wierną fanką polskiej poezji współczesnej, szczególnie tej kobiecej, zaczytuje się w Kamili Janiak, Justynie Bargielskiej czy Ninie Manel. To ona otwiera mi horyzonty, dzięki niej docierają do mnie jakieś języki, dykcje, zaczynam coś nowego rozumieć, kminić, czytać. Moja żona jest wierną fanką, jest też pierwszą redaktorką i krytyczką: bez skrupułów mówi, jeśli coś jest śmierdzącym gównem. Natomiast najczęściej klepie mnie po głowie i mówi, że jestem jej ulubionym poetą, wspiera mnie, również sama pisze, ale nie daje mi poczytać…
A czy się cieszy, że wyjeżdżam? Wie Pan co, ona lubiła jak mnie nie było na chacie. Myślę, że by wolała, żebym wyjeżdżał na mecze i tam garował z ziomami z drużyny, niż siedział w domu smutny i tylko stukał w klawiaturę, ale już to zaakceptowała. Tyle mogę chyba Panu powiedzieć…
AZ: Panie Andrzeju, jeszcze ostatnie pytanie zanim zacznie się mecz: ostatnio dotarło do mnie takie powiedzenie, a myślę że Pan jako tancerz i poeta będzie mi w stanie wytłumaczyć: co to znaczy „nie pierdolić się w tańcu”?
AW: To znaczy, że parkiet to parkiet a darkrum to kurwa darkrum.
AZ: Dziękujemy serdecznie, Panie Andrzeju, nie będę już Pana zatrzymywał, bo dają nam tu znak piłkarze i sędzia, że chcieliby w końcu zacząć mecz, także życzę dzisiaj wygranej ze Farmacją Tarchomin oraz wielu sukcesów zarówno na drodze zawodowej: trenerskiej, literackiej i tanecznej, jak i w życiu prywatnym.
AW: Oczywiście, dziękuję, dziękuję.
Skra 1921 Warszawa wygrała z Farmacją Tarchomin 4:1.
Debiutancka książka Andrzeja Woźniaka zatytułowana aikido ukaże się nakładem wydawnictwa papierwdole/Katalog Press w czerwcu 2022 roku.
Wywiad opracował: Jacek Żebrowski
Ilustracja: Piotr Burzyński
Andrzej Woźniak (1984) – urodził się i mieszka w Warszawie, gdzie pracuje jako nauczyciel improwizacji kontaktowej. Laureat Nagrody Publiczności w XXVII Konkursie Bierezina.
Jacek Żebrowski – urodzony w 1979 roku. Autor dramatu Ludobójstwo (2014). Jeden z autorów książki 1000 filmów, które tworzą historię kina, nagrodzonej na 46. edycji Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Laureat nagrody WARTO 2021 Gazety Wyborczej. Współredaktor zina literackiego „Papier w dole”, kolektywu redakcyjnego wydawnictwa papierwdole i grupy Katalog Press. Prowadzi audycje muzyczno-literackie w Radiu Kapitał i Rave FM. Mieszka w Krakowie.
Piotr Burzyński – zawodnik Liceum Plastycznego w Jarosławiu i Wydziału Artystycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego na specjalizacji grafika/linoryt. Inspiracji szuka w „Śnieniu” Gaimana, w szerokich horyzontach J.H.Williamsa III, w kolorowych włosach Maligny, w ścianie dźwięku Jóhannssona i w tej posępnej ciszy na księżycu LV-426. Dawno temu w potężnej eksplozji maszyny do klejenia pierogów stracił dłonie i od tamtej pory rysuje wyłącznie językiem.