Publicystyka – Oberek jako środek psychoaktywny

Janusz Radwański | Opublikowano w: #1, publicystyka

Temat środków psychoaktywnych znanych i używanych w tradycyjnej kulturze ludowej wydaje się z pozoru ciekawy, potem okazuje się nieciekawy, a potem znowu, mam nadzieję, ciekawy będzie. Ale od początku.

            Historia polskiego ruchu hipisowskiego i historia używania narkotyków w Polsce jest nierozerwalnie związana z tutejszym rolnictwem i wsią. Mak i konopie – rośliny o właściwościach narkotycznych – jeszcze 30 lat temu były uprawiane powszechnie. Konopne włókna i płótno wykorzystywane były w gospodarstwach, a mak w kuchni. Nie korzystano natomiast z właściwości psychoaktywnych substancji zawartych w tych roślinach, chociaż – co ciekawe – mieszkańcy wsi byli ich, przynajmniej częściowo, świadom,. Ziarna maku zawinięte w szmatkę lnianą dawano do ssania niemowlętom, żeby łatwiej zasypiały. Przestrzegano też dzieci, żeby nie spały w czasie upału w konopiach, co znaczy, że wiedziano o odurzających właściwościach olejków eterycznych, wydzielanych przez rośliny w czasie upału.

            Ta świadomość nie wiązała się z intencjonalnym używaniem maku lub konopi jako środków psychoaktywnych. Prawdopodobnie brało się to w jakiejś mierze z dostępności i popularności alkoholu – zwłaszcza w dobie przymusu propinacyjnego, polegającego na obowiązku nabywania przez chłopa określonych ilości wódki wyprodukowanej w gorzelniach pana. W takiej sytuacji poszukiwanie innych środków zmieniających świadomość było zbędne – w końcu tak czy inaczej trzeba było regularnie pozbywać się sporych ilości wódki. Picie jej wrosło bardzo mocno w chłopską kulturę. Pod koniec XIX wieku Jan Słomka, chłop z okolic dzisiejszego Tarnobrzega, notował, wspominając okres po zniesieniu pańszczyzny:

“Mieli też wówczas ludzie więcej okazji do picia, niż obecnie, i żadnej zabawy nie rozumieli bez wódki i picia. Kto był na zabawie, musiał równocześnie pić, a jak kto się upił, to mówili, »że się ubawił«, i nie mieli mu tego bynajmniej za złe. Dawali wódkę nawet małym dzieciom, zwłaszcza na zabawach, »żeby i one zabawę pamiętały« i całkiem nie zważali na to, że dziecku szkodzi to jeszcze bardziej, niż starszemu.

Wódka odchodziła, jak pisałem, na chrzcinach, zmówinach, rękowinach, rózgowinach i w czasie całego wesela; odchodziła też i na pogrzebach, przed wyprowadzeniem umarłego i po pogrzebie na t. zw. »konselacji« czyli stypie. Do tego, jak wspomniałem, w niedziele i święta grały po karczmach i szynkach muzyki, przy czym także wódki nie brakło; nadto sąsiedzi i kumowie częściej się wówczas z sobą schodzili, niż obecnie, w domu lub w mieście, i także traktowali się wódką. Odchodziła też na jarmarkach”.

Jan Rak, urodzony w 1820 poeta ludowy z Husowa koło Łańcuta, pisał:

“Kochany, znany z zabawy kamracie,

Jakeś się spisał, opowiedz, mój bracie?

Czy masz hapetyt po wczorajszej siwuli?

Czy ci nos zesiwiał, a pysk jeszcze czerwony?

Czyś gacie znalazł w rowie, czy w rynsztoku?

Czyś w gacie nasrał, jak tamtego roku?

Czyś oba papucie pozostawił w błocie?

Jak długo wisiałeś za nogi na płocie?

A może u Herszka jekeś leżał w sieni,

kamraci cie wzieli?

(…) Jak smakował mocz tej baby, ‘

coś go pijał, gdyś był słaby?”

W ostatnim dwuwersie nie mamy do czynienia z żadną metaforą – Rak nawiązuje do ludowego wierzenia w możliwość zapalenia się wódki wewnątrz człowieka. W takiej sytuacji jedynym ratunkiem miało być oddanie przez starą kobietę moczu prosto do ust pijanego. Sposób ten był najprawdopodobniej jedną z prób radzenia sobie z plagą wyniszczającego alkoholizmu poprzez obrzydzanie pijącym alkoholu. Inną z metod odwodzenia chłopów od kieliszka miało być na przykład podawanie im do picia wody z obmycia zwłok. Niewiele to dawało i picie wódki pozostało częścią kultury chłopskiej do samego jej końca.

Jak jednak wskazuje tytuł tego tekstu, mam zamiar udowodnić, że alkohol nie był jedynym używanym na wsi środkiem osiągania odmiennych stanów świadomości. Podobnym celom mógł służyć taniec.

Taniec na weselu albo zabawie wiejskiej nie miał wiele wspólnego z układami choreograficznymi wykonywanymi przez dzisiejsze zespoły pieśni i tańca. Były to przede wszystkim szybkie, wirowe tańce w parach przy akompaniamencie muzyki z jednostajnym, wyraźnie zaznaczonym rytmem – zazwyczaj na 3/4 lub 6/8, a później, po upowszechnieniu się polek, zwłaszcza w południowo-wschodniej Polsce – także na 2/4. Rytm był w dawnej wiejskiej muzyce tanecznej niezwykle istotny, a bywał najważniejszy. To instrumenty rytmiczne – basy i bębenki obręczowe jako pierwsze rozbudowały skład muzyki kapeli grającej do tańca. Pierwotnie był to jedynie skrzypek. W czasie całej ewolucji składu kapeli instrument rytmiczny nie zanikał, wręcz przeciwnie – dążono do wyraźniejszego i mocniejszego akcentowania rytmu, np. zastępując niewielkie basy basami wzorowanymi na kontrabasie, a później – bębnem basowym. W razie braku instrumentu rytmicznego, zdarzało się, że posługiwano się instrumentami improwizowanymi. Jeden ze skrzypków wspominał w prowadzonym przeze mnie wywiadzie terenowym o potańcówce, w czasie której grał przy akompaniamencie blachy do pieczenia ciasta, na której ktoś akcentował początki taktów.

Rytm był na tyle ważny, że zdarzało się, że od muzykantów, zwłaszcza pod koniec imprezy, wymagano już tylko podtrzymywania rytmu, umożliwiającego dalszy taniec. Inny skrzypek, z Nowej Wsi k. Kolbuszowej, przekazał mi relację o pierwszej zabawie, na której grał. Kiedy miał czternaście lat, był na potańcówce, na której skrzypek-prymista zaniemógł nad ranem, co oznaczało koniec tańców. Uczestnicy namówili go jednak, żeby zagrał na harmonijce ustnej, na której grać nie umiał – miał jedynie dmuchać do rytmu, żeby można było dalej tańczyć. Zdarzało się także, że wyczerpani wielogodzinną grą skrzypkowie przymuszani byli do grania choćby i na pustych strunach, bez melodii, tylko podtrzymując rytm.

Taniec do granic wytrzymałości organizmu również był jednym z elementów dawnej wiejskiej kultury tańca. Szybkie tańce – polki, oberki, mazurki – były sprawdzianem fizycznej wytrzymałości zarówno muzykantów, jak i tancerzy. Umiejętność przetańczenia kilku polek z rzędu była na wsi rzeszowskiej ceniona, a tancerze rywalizowali ze skrzypkami, kto pierwszy nie będzie w stanie grać lub tańczyć.

Mamy zatem w tradycyjnej tanecznej kulturze wsi elementy transowe – szybki, wirowy ruch, mocny jednostajny rytm, fizyczne wyczerpanie uczestników. Czy były używane celowo, do wprowadzania uczestników w trans? Nie da się odpowiedzieć z całą pewnością twierdząco, jednak są poszlaki wskazujące na to, że trans był stanem osiąganym przez uczestników zabaw tanecznych. Franciszek Kotula, wybitny etnograf i badacz wsi rzeszowskiej w książce “Muzykanty” przytacza relacje o muzykantach, o których mówiono, że “mają diabła”, tzn. że zawarli pakt z diabłem, żeby lepiej grać. Jeden z jego informatorów mówi: “Ludzie przy takiej muzyce nic nie słyszeli, nic nie rozumieli, tylko tę diabelską muzykę. Nagle, w pewnej chwili wszystko się urywało i tonecznicy walili się na ziemię jak snopki. Wtedy ten, co na piecu siedział i łuczywo palił (…) gasił płomyk. Nastawała ciemność. Co się tam wtedy na tej ziemi działo, strach pomyśleć. Chłopcy jak te rozjurzone koguty rzucały się na baby, swoje czy nie swoje. Niektóre dziewki darły się, jakby je kto ze skóry żywcem obdzierał; inny stękał; ktoś jęknał, znowu przeraźliwy krzyk… Wreszcie tamten na piecu znowu zapalał dartkę. Rozjaśniało się i uciszało. Tonecznice i tonecznicy podnosili się i stali chwilę, jakby się pobudzili ze śmiertelnego snu. Naraz muzykanci znowu zagrali i zabawa szła dalej, jak gdyby nigdy nic”. Relacje informatorów Kotuli wskazują na to, że trans uczestników zabaw mógł być powodem podejrzeń muzykantów o pakt z szatanem. O skrzypku “Siłce” Józef Ryś cytowany przez Kotulę mówił: “Kiedy parobcy pasący konie na Zaprzyrwiu też się uparli, żeby im zagrał, to już nie hulali na pastwisku, ale szaleli do utraty tchu, aż ich rzuciło bz sił na ziemię. Czasem to i w błoto”.

            Świadectwa transowego działania tańców ludowych mogą być rozsiane po literaturze etnogaficznej, jednak póki co nikt ich nie szukał, trudno więc oszacować skalę zjawiska. Na pewno warto zwrócić uwagę na ten, jak na razie niedoceniany, aspekt polskiej muzyki ludowej.


Janusz Radwański (1984 r.) – wydał książki z wierszami: Księga wyjścia awaryjnego (Brzeg 2012), Chałwa zwyciężonym (Olkusz 2013), Kalenberek (Warszawa 2017), Święto nieodległości (2018). Opublikował trochę wierszy i przekładów z ukraińskiego w prasie literackiej. Ojciec, muzealnik, muzykant w kapelach ludowych i folkowych. Mieszka w Kolbuszowej Górnej.