Nowa Huta z perspektywy Starego Miasta pociąga i zastanawia, jak obcy ląd, ten, w którym budzi się słońce. Słońce Huty wstało z czarnej ziemi; nieprzypadkowo, a nieprzewidzianie, według planu, a jednak nie całkiem. To Plac Centralny, gwiazda w wieńcu Planet. Jego wizja leżała blisko ogrodów Wersalu i promienistych alei Paryża, choć geograficznie i ideowo bliżej jej było do projektów przebudowy Berlina z czasów Speera. Niektórym wszystko jedno, dla znawców złociście jasne, że powyższe przykłady to jakaś pozbierana hałastra. Czy zgodna z ortodoksyjnym wywodem genealogicznym architektury tego miejsca? Nie myśl o tym! Możesz tam pojechać w słoneczny dzień i złapać własną wczutę. Polecamy to, wraz z dwójką niezależnych ekspertów: Dorotą Jędruch – badaczką i opowiadaczką o architekturze, autorką m.in. alternatywnego scenariusza zdarzeń dla NH, oraz Dawidem Podgórskim – rowerzystą, bacznym obserwatorem przestrzeni realnych i wirtualnych, korespondentem Stonera Polskiego.
***
Ulicą Rewolucji Kubańskiej… ale chyba jednak nie aleją, wolę po łąkach i chaszczach, albo po tych ogromnych nie-miejscach w kombinacie.
Nie wiem, dzieci jakieś, podrostki i wrostki. Gdzieś coś ćwiczą, może boks? Stoją pod klatką schodową i gadają, piją piwo. Pewnie coś hakują, grają w coś i piszą głupoty na forach. Noszą koszulki z husarią i jakimś powstaniem, czymś wyklętym, albo zaklętym. Testosteron ich wyżera od środka przy joystickach. Pocą się, oglądają jakieś niegrzeczne strony.
Promień słońca na plaży. Plac Centralny powinien się kończyć morzem, jak brama Oceanu w Hawrze. Nie jakimś tam zalewem z komarami, ale prawdziwym morzem z delfinami. To by tak pięknie rozmiękczyło te wszystkie bryły, kolumnady i schody. Do wszystkich sklepów przy Placu ludzie mokrymi gołymi stopami nanieśliby masę piasku. Tam, gdzie stał Lenin, siedziałby przystojny ratownik.
Nie. Monarchowie nie wiedzą o istnieniu osiedla Kolorowego. I lepiej, żeby tak pozostało. Nie mieszkają tu też aktorzy z Warszawy, ani chyba nie zrobią tu sesji modowej do Vogue’a. Ludzie nie chodzą w stylizacjach. A może zrobią w końcu taką sesję pewnego dnia? W każdym razie fajnie, że tak nie jest.
Industrializacja stworzyła świat, jaki znamy. Od samego początku była postrzegana jako ujarzmienie żywiołów, jakaś nowa siła o gigantycznej mocy kreacji. Myślę, że industrializacja jest wielkim złem – paliwem kapitalizmu, arogancji, kolonializmu, niewolnictwa, jest mordercą Ziemi, ale jest też kołem zamachowym utopii, wielkim twórczym i przerażającym zrywem ludzkości. Jesteśmy jej dziećmi, nie znamy innej rodziny. Jestem ze Śląska (z Zagłębia), łażenie po hałdach, po zardzewiałych torowiskach, wysypiskach, wśród kominów, to moje życie. Nie mogę powiedzieć, że przemysł to największe zło, bo on jest źródłem wszystkiego, co dla mnie ważne: budynków, obyczajów, historii, także w mojej małej, rodzinnej skali. Więc tego nie powiem.
Nie wiem tego, jestem tu tylko gościem. Nigdy nie wałęsałam się po Hucie nocą, ani tym bardziej w tym decydującym chłodnym i wilgotnym momencie między nocą i ranem. Pewnie jest zawieszona w niepewności, bo miejsce bardzo się zmienia, mieszkańcy są już całkiem inni niż za czasów utopijnych. Jeśli myśleć o starej Hucie, jako wyłącznie przestrzeni architektonicznej, bez ludzi, albo z jakimiś spłoszonymi fantomami, jak u Chirico, to myślę, że ona jest zawsze na granicy czegoś. Pewnie na granicy szaleństwa, ale nawet jeśli ją przekracza, to na chwilę – w czasie burzy, albo wcześnie rano. Gdy próbuję sobie wyobrazić taką sytuację, że nagle zza serliany wychodzi ogromny marmurowy Lenin, coś w rodzaju soc-Godzilli, to na pewno jest jakoś rozbudzona. Ale gdy widzę, jak ZOMO pałuje ludzi, a ulicą jadą czołgi, albo, że poprzetrącani przez wojnę ludzie, nagle z gołymi torsami murują tu na wyścigi ściany domów, śmierdząc wódką, potem i kaszanką – wtedy wiem, że jest szalona, jak na rysunkach Rolanda Topora.
Uważam, że autonomia to szansa zawsze i wszędzie. Autonomia to ważne słowo. Ale też wiem, że aglomeracja, konurbacja i inne takie twory, zmieniają znaczenie pojęcia miasto. Więc nie wyobrażam sobie zrzucenia z siebie tego cienia wież Kościoła Mariackiego, które z oddali wyglądają jak wielkie zęby w żarłocznej paszczy. Fortyfikacje z deweloperskich apartamentowców zaleją wszystkie szczeliny pomiędzy miastami mocnym betonowym uściskiem. Gdy któregoś dnia wrócą na Ziemię duże, średnie i małe miasta, i znów będziemy wiedzieć, co to właściwie znaczy, to może mieć sens. Peter Zumthor zaprojektuje przy Centralnym piękny ratusz, w którym będzie urzędował burmistrz z wielkimi bokobrodami.
Klocki: belkowanie, architraw, łuk, kolumna, baza, kapitel, kanelury, schody, piedestały, trochę takich zwyczajnych kubów jak cegiełki. To jest zabawa, która się podoba każdemu. Ale najlepiej jak jest jednak dużo takich najprostszych, żeby dało się zbudować prawdziwy średniowieczny, północny zamek.
Wielka szafa (z wielkim trupem), wielkie lustro z przejściem do przyszłości, wielki dmuchany pomnik anonimowego przywódcy, ale chyba najlepiej – wielka latarnia morska.
Tak, zwłaszcza gdy jedzie się tramwajem z Sodomy do Gomory. Po Hucie świetnie się pędzi, to jest przestrzeń do pędzenia po niej – rowerem, hulajnogą, pociągiem, samochodem Syrenką. Na skrętach, ale też na osiach, po promienistej geometrii. Na piechotę jest się tu tylko jednym z detali, ale na kołach i w pędzie można się poczuć jak prawdziwy artysta.
W alejach ciemno, lekkim krokiem prosto na środek Placu Centralnego. Żadnego maszerowania, nigdy więcej wojny.
Danielem Olbrychskim w ciekłokrystalicznych onucach ze słonecznej matplanety.
Promienny uśmiech zgromadzonych przy koksownikach poszukiwaczy przygód i ciepła rodzinnego domu.
Nie kupił jej apartamentu, bo to za mało dla królowej. Kupił jej korale ze Szklanych Domów.
Komin w ruch, para buch. Racja, rotacja, rewolucja. Huta imienia wrogów kolorowej rewolucji wypluwa z siebie słodkie feromony.
Rozbudzona jak nocni tancerze przy golfie trójce, obłąkana jak letnie dziady brydżowe. Chciałoby się zajrzeć głębiej, ale ciężko się przebić, sedno sprawy ukryte jest gdzieś na dnie stawu.
Karkołomna kooperacja zamiast krzywdzącej kolonizacji. Nic o nas, bez nas, jedziemy do Huty.
O Nowej to Hucie piosenka. Panienka w czerwonym czepku robi najlepsze wyniki, od 50 lat, na olimpijskiej długości. Grajek już nie żyje, ale jego gitara ciągle unosi się na gładkiej tafli chlorowanej wody – jak pierwsze jesienne liście na odkrytych basenach.
Godność i rozum narodu, nowy ład i stare problemy. Ogromny głaz papieski i pieski biegające radośnie wokół, szczekające o tym, że coś już było, a teraz nie ma niczego.
Tak.
Ilustracja: plan Placu Centralnego na elewacji NCK, fot. Agata Jabłońska
Pytania: Agata Jabłońska
Dorota Jędruch – Pracuje w Instytucie Historii Sztuki UJ, współkuratorka wystaw, współzałożycielka Fundacji Instytut Architektury. Stale współpracuje z kwartalnikiem „Autoportret”.
Dawid Podgórski – gra w gry i chciałby być pizzą. Publikował w Onecie i jakoś bardzo się tego nie wstydzi. Od 10 lat mieszka w Krakowie i stara się nie wyprowadzić. Nie lubi Marka Grechuty.
Agata Jabłońska – urodzona w wadze, z ascendentem w lwie. Oba znaki łączy się z upodobaniem piękna i słonecznego blichtru (dookoła i w środku), co tworzy mieszankę ciężką do przeoczenia lub do zniesienia. Łagodzi to fakt, że księżyc z jowiszem wylądowali w wodniku, jednym ze znaków, którym przypisuje się wszystkim duży poziom uduchowienia. W symbolice astrologii zawiera się ważna nauka. Punkt szczęścia to ziemia. Dbajmy o ziemię. Punkt szczęścia Jabłońskiej znajduje się w baranie: ogień, stroboskopy, szybkie tempo, mało myślenia. Reszta głównie w skorpionie.