Publicystyka – Worms Armageddon

Gdzie podział się kebab z ogórkiem kiszonym i hot dog z cebulką prażoną, gdzie jest buda obłożona sajdingiem, kamień obrazy dla sanepidu. Gdzie jest pasta do butów, której nikt nie użył od czasów PRL-u, i właściciel baru, wąsacz ze stereotypu, który sprzedawał tylko ciepłą pepsi, ale za 99 groszy sztuka. Co było z tą pepsi nie tak, skąd ją miał, nie wiadomo, ale rekompensował to zbiór płyt CD do wypalenia i poczucie mocy. Cała góra danych do zgrania, powielenia i podpisania czerwonym mazakiem. Drogi jest ten mazak, ale nie schodzi, możesz ozdobić płytę zawijasami i poczuć się jak gejmerski developer. Film w kinie, wychowanie obywatelskie w pakiecie, piractwo to kradzież, no ale hakerka to już nie kradzież, a walka, z kim, no z systemem, Babilonem rzecz jasna, statkiem Nabuchodonozor przemierzacie zaułki umysłu Keanu Reevesa.

Gdzie jest młodzież, która wylewała wiadra wody na emerytów w śmigus dyngus, bo nie ma pracy, bo Rychu Peja już nam wytłumaczył, skąd wzięła się ta pokrzywiona generacja, w jednej ręce browar, w drugiej fifka, dzień za dniem, taka rozrywka, monotonię trzeba zabić, życia spieprzonego nikt z młodych nie chce naprawić… I wypad mi z tym thatcherystowskim pierdoleniem, że ubóstwo to wada charakteru, wasze tezy w ogóle nie stosują się do Polski, która musi wyciąć sobie gen debila, ale jak samemu sobie operację…, otóż panie, są rozmowy akcesyjne, Leszek Miller ma dobrze skrojony unijny mundur, ubiera się do pracy, jaką chce mieć, a wraz z nim cały naród, zresztą granice to tylko puste kreski na mapach, panie, a dzieciaki na czatach teraz serfują, globalna wioska, ot co, Marshall McLuhan przewidział to już dawno, ale dopiero dziś mamy to w praktyce… Więc pani psycholog z gazety pisze artykuł „Dzieci Sieci”, cóż z nimi począć, jak z nimi rozmawiać, toż to przecież nowa cybergeneracja, mutanty, a do tego kto wie, co je w tej sieci spotka, jakiż to pedofil z podziemi czyha na ich złotoblond loki. I co z tego, że papież apeluje o pokój, gdy tu z pudełka wyskakuje nam diabełek i każe uprawiać cyberprzemoc, wchodzić na strony z pornografią. Internet jest wielką okazją, ale i wielkim zagrożeniem… I trzeba się z nim rozprawić bynajmniej nie za pomocą filozofii dialogu. Jaka jest pana relacja z bogiem, całkiem niezła, powiedziałbym, całkiem, całkiem, choć nie podoba mi się to, że zjadam parówki i polędwicę sopocką z aromatem dymu wędzarniczego, która po dobie zaczyna opalizować i pachnieć benzyną…

Gdzie jest beznadzieja i mentalne ubóstwo, film Yyrek jako manifest pokolenia, pasemka włosów starannie rozdzielone żelem, dziwnie wytrymowane brody jakichś ludzi z telewizji. Gdzie jest bezrobocie rzędu dwadzieścia procent, Klaudiusz Ševković i Adam Małysz, skromny jak święty rosyjski, ten autobus dalej nie pojedzie, chyba że zainstalujemy mu nowy program antywirusowy z niemodną datą 2000, dodany do gazetki dla programistów, a tak naprawdę dzieciaków, bez zrozumienia czytających specyfikacje komputerów, Eminem jest Żydem albo Polakiem, tego jeszcze nie ustalono.

Pod pozorem kupna zeszytów wchodzisz do empiku, interesuje cię jednak tylko cdaction, inne pisma są dla dzieciaków, zwłaszcza ta cała cybermycha, która czytelników traktuje jak gorszych, że niby do dzieci trzeba łagodnym językiem. A gracze czują to upokorzenie, że cybermycha podlizuje się ich rodzicom, by wysupłali ciężko zarobione dziesięć złotych na gazetkę z płytą… Nigdy nie lubiłeś słowa „lamus”, tak mówią starsi, ci, którzy palą papierosy, a właściwie nie palą, tylko inhalują się nimi, jakoś je tak dziwnie wysysają. Ochroniarz sklepu patrzy spode łba, warto by mu wyciąć kawał, ale nie ma wkoło żadnej fajnej paczki, żadnych ekstra dzieciaków gotowych do numerów à la Ach ten Andy, a galacticos pomimo wzmocnień zawodzą w tym sezonie. Otóż to, futbol stał się czystą komercją, gdzie podziały się wartości wyższe, walka za barwy, za to godło z przodu, a nie numer z tyłu. Kto by pomyślał, że Murzyn będzie grał dla Polski, to chyba faktycznie ten słynny wiek cyfrowy, żyjemy w świecie przyszłości, klik i robisz co chcesz, enter i po czarnym tle przelatują zielone znaczki, krzywe chodniki zmieniają się w polbruk, powstają nowe pływalnie i oczyszczalnie ścieków. Wąsacz siedzi na tyłach baru i gada z kierowcami autobusów, rany boskie, kiedy człowieka przymkną, on nam tu truje dzieci, sprzedaje lody z ledwie zipiącej zamrażarki, salmonella tańczy z radości.

(Najlepiej tłumaczy to odpowiedni odcinek „Było sobie życie”, warto obejrzeć, zresztą jak wszystkie odcinki, w ogóle wszystkie bajki z tym dziadkiem z czułkami i gromadką dzieci stanowią wielkie dzieło kultury. Powinny trafić na listę UNESCO, między ten kirgiski epos i inne Biblie Gutenberga, kiedy to w końcu spostrzeżesz, dogorywający ONZ-ecie?).

Warunki sanitarne grożą śmiertelnym zatruciem. Albo przynajmniej skrętem kiszek, hot dog pachnie łojem i płynem do klawiatur, ale co ma człowiek biedny za te trzy złote kupić. Nie ma uczucia lepszego niż w lipcowy wieczór korzystać z drobnej gastronomii, a choć tego jeszcze nie wiesz, to czujesz, że oto kopiesz grób wstępnej fazie rodzimego kapitalizmu.

Epoki wstępują na szczyt i upadają, koło historii wypłaszacza się i niby piłka wraca do swego kształtu, stary numer bravo sportu, jak antyczny manuskrypt, dawno zapomniane nazwiska, głupie stroje piłkarzy, brzydko wydrukowane zdjęcia, papier jakoś dziwnie lepiący się w rękach, Widzew Łódź w lidze mistrzów, człowieku, kiedy to było.

Bezdomny, którego budzicie pod apteką słowami „panie żulu, panie żulu”, jak można się kolegować z dziewczyną, raz spróbowałeś i od razu, że niby seks i inne terminy, których znaczenie było zupełnie tajemnicze i dla ciebie, i dla kolegów, ale ukarali cię ci mali władcy much, którzy siłę czerpią z grupowych upokorzeń. O jednym takim mówią, że wrzuca koty pod koła pociągów, jeszcze nie wiesz, że ten ziomek, co stoi z boku boiska, bardzo młodo wyląduje w więzieniu. Koleżka stoi i wygląda, jakby chciał komuś przypierdolić, opiera się o ścianę, pisze esemesa, przeciera czubek czerwonego adidasa, jeszcze mocniej przylega do muru, parę chwil i wniknie weń jak ten ukryty imam z Karbali. Stoisz na bramce i nudzisz się, bo gracie z młodszymi, patrzysz na niego, jak obciąga sobie bluzę z napisem PitBull, znasz ten napis, to emblemat ludzi poważnych, unoszących się ponad dziecięcą czeredą, seledynowa Nokia, najnowszy model, na przemian chowa się i wyskakuje z kangurzej torby. SPRAWDŹ NOWE TAPETY!!! SPORT, MUZYKA, ŚMIESZNE, SEXY ;-), pisz „WAPSTER”, KOSZT 10,98 zł z VAT. Z klatki wychodzi matka kolegi, woła coś do niego, mecz przerwany, bo jest sprawa, kolega wraca z bluzą w ręce, rzuca ją na żwir, gramy dalej, a typek nadal gapi się w ekran, do nikogo nie zagada, bo tu tylko dzieci albo starzy, nic ciekawego, żadnych ziomków , noż ile można czekać na klienta, kto tu od kogo w końcu zależy, kto komu powinien być wdzięczny, całą tę bandę ćpunów powinno się powystrzelać, albo lepiej zaprząc do pracy przy budowie autostrad, jak na Syberii, stać nad nimi z kałachem, a jak który padnie z wycieńczenia, zostawić i zasypać ziemią, będzie lepsza podbudowa pod jezdnię. Bo w tej koślawej Polsce nie ma sensownych dróg, a dziury mnożą się przez podział, Nokia śmiga w dłoniach, zręczne palce stukają kolejne esemesy, do kogo i po co, a może do nikogo, tak dla wprawy, by było widać, że jest w wiecznym biegu, między dziewczyną a dziewczyną, jednym a drugim poważnym dilem, nawet on nie wiedział jeszcze wtedy, kim się stanie.

Jest więc podwórko wylane asfaltem, przedzielone niskim murkiem z cementu, z cementu wystają kamienie. Na czarnej powierzchni potworzyły się bąble od parujących z ziemi gazów, odciski po butach, piętna kapsli, pamiątki po przeszłych upałach. Twój pecet ma srebrny guzik i osiemdziesiąt giga pamięci, napis TERAZ MOŻESZ BEZPIECZNIE WYŁĄCZYĆ KOMPUTER jest wspomnieniem czasów barbarzyństwa, jakiegoś komunizmu pierwotnego, gdzie zamiast mózgów mieliśmy nędzne gangliony. Film DVD dodawany do Vivy, gry w coraz lepszym 3D, za dziesięć lat nie będzie się ich dało odróżnić od życia, a każdy będzie miał czip wszczepiony za uchem. No, chyba że Irak i Afganistan zatrzymają nasz marsz do przodu, wróci mała ruda Rywka, bo historia się skończyła, zanim zdążyła się zacząć.

Ilustracja: Grzegorz Tortellini

Redakcja: Paweł Harlender

Korekta: Dorota Ponikowska


Aleksander Sławiński (ur. 1993) –  sympatyczny i uczynny człowiek. Publikował w różnych miejscach, m.in. w „Wakacie”, „VICE”, „Małym Formacie”, „Frondzie Lux”, „Wizjach”. Oddycha tlenem.