Proza – Rzabba

Artur Chabrowski | Opublikowano w: #4, literatura

Przewodnik

Tam, gdzie wkraczacie, drodzy wycieczkowicze, każdy z was zmieni swoją świadomość. Nie obawiajcie się, mikstura, którą dla was przygotowała firma, nie jest uzależniająca. Działa raz a dobrze.
Także pijcie ten nektar bogów i wkraczajcie do świątyni szaleństwa.


Psychol i pacjent, gdzieś w zakamarkach świątyni szaleństwa

Nie mogę mu się oprzeć. On wpływa tak bardzo na mnie.
– Dzień dobry.
– Ciekawe dla kogo.
– Chciałbym, żebyś jeszcze raz opowiedział mi swoją historię.
Nie mogę, nie mogę, nie mogę mu się oprzeć.
– Śniłem.
– Co śniłeś?
– Nie pytaj, sam już powiem.
– Dobrze.
– Spałem w łóżku, obudziłem się i poszedłem się wylać. Gdy to zrobiłem, umyłem ręce.
Zobaczyłem cień w oknie, który mnie zaatakował. Obudziłem się, poszedłem się wylać i umyłem ręce, a gdy spojrzałem w lustro…
– Co zobaczyłeś?
– Te oczy.
– Jakie oczy?
– Całe czarne, kobiece oczy.
– Może to były twoje oczy?
– Przecież wtedy śniłem. Obudziłem się i poszedłem do łazienki, tak jak we śnie.
– Widział pan kiedykolwiek takie oczy? Widział je pan również w rzeczywistości?
– Czy pan, przeglądając się w lustrze, widzi siebie? Czy może odbicie, które jest tak samo nierealne jak pan? Czym więc jest rzeczywistość, jak nie odbiciem nierzeczywistości?
– Kontynuujmy
– Gdy poszedłem do łazienki, zobaczyłem małe, szare, wyalienowane krasnoludki. „Zgaś światło. Kochamy ciemność. Oczy nas bolą” – powiedziały. „Poświecimy”. Zgasiłem wtedy światło, a one zaczęły świecić oczami. Wtedy spytałem:
– Kim jesteście, że do mnie zabłądziliście?
– Zwą nas drużyną R z pozdrowieniami od Z uczęszczającą regularnie do klubu AA w służbie BB przeciwko drużynie A. W skrócie RZAABBA.
– A co was tu sprowadza?
– Na początku chcieliśmy cię obudzić… – Wyalienowane krasnoludki zaczęły coraz bardziej świecić, a ponadto zatańczyły kankana.
– No to mnie obudziliście, ale czego chcecie?
–Nie przerywaj nam – powiedziały jednym głosem.
– No mówcie. – Podniosłem głos, chociaż od ich pobytu w moim domu miałem mieszane uczucia: strach, radość, zniecierpliwienie oraz gniew.
– Chcieliśmy cię zakołkować i następnie porwać, ale uznajemy to za niemożliwe, bo jesteś…
– Zalany ! – dokończył inny. – A my takich nie lubimy. – Zalałeś się w trupa – krzyczał następny. I tak kolejno (było ich sześciu): masz kaca; mokro ci na sumieniu; nie trzeba było tyle pić. I znowu zaczęły tańczyć kankana.
– Wynoście się z mojego domu!!! – Gdy rzuciłem to potrójne wykrzyknienie, wyciągnęli małe pistolety na wodę i zaczęli strzelać do kibla.
– Co robicie??? – Gdy ten potrójny pytajnik wypowiedziałem, z muszli klozetowej zaczęły wyskakiwać moje rzeczy: skarpety, buty, koszulki; o mało nie dostałem w głowę żelazkiem! Jak się tam znalazły, jeden król, który chodzi piechotą, może wiedzieć.
– Wynocha drużyno R z pozdrowieniami od Z regularnie uczęszczająca do klubu AA pracująca dla drużyny BB przeciwko drużynie A.
– Wypowiedział nasze hasło. Spadamy. Ale ciebie zabieramy ze sobą.


Jurek

Gdy wypiłem napój, przestałem być schorowanym sześćdziesięciolatkiem. Stałem się dzieciakiem, który był beztroski, dopóki nie poznał dziewczyny. Ona zmieniła jego życie.
Poznaliśmy się na wsi. W mojej wsi, w gołym polu, a potem…
Może wiecie, co się dalej działo, ale ja zapomniałem. Pamiętam jej oczy. Czarne bez wyrazu. I przede wszystkim takie obce. Obce niczym lód na pustyni. Piasek w kranówie.
Biały tusz na białej kartce.
Poszedłem ścieżką i spotkałem jelenia. Spytałem się go, czy widział moją nową dziewczynę.
– Jurek – odpowiedział. – Do kogo mówisz? Do jelenia? Idź spytaj się drzewa.
– Nie widzę tu żadnego drzewa. – odparłem
– Bo jest malutkie.
I odbiegł.
Nagle uświadomiłem sobie, że 2 + 2 = 5 i pobiegłem szukać grzybów. Po pewnym czasie znalazłem grzyby. Były ogromne, a ja byłem ogromnie głodny. Zjadłem je wszystkie i zasnąłem.

Wstał kolejny piękny, promieniotwórczy dzień, a ja obudziłem się wraz z nim. Dzisiaj po raz kolejny pójdę na działki „Pod Atomówką.” Oczywiście nic nie jem, bo ssanie mam dopiero, gdy urośnie mi druga głowa. Wtedy jem za dwóch.
Ubrałem kurtkę i maskę gazową zawierającą LSD. Idąc wzdłuż popękanych torów, zobaczyłem dwa samoloty rozpylające kwas pruski. To dobrze, że założyłem maskę z LSD, bo bym się zatruł. Ale to dzisiaj normalne. Gdy przechodziłem przez park, zauważyłem dwa psy zarażone nową odmianą grypy.
Wreszcie wszedłem na swoją działkę porośniętą adamsytowymi korniszonami, sernylowymi pomidorami, iperytowymi liliami, fosgenowymi jabłoniami, luizytowymi słonecznikami, tabunowymi kukurydzami, sarinowymi tulipanami i mieczykami oraz chlubą mojej działki – grzybkiem atomowym, do którego pielęgnacji użyłem nawozu neutronowego, sikacza atomowego i ziemi jądrowej. Nasionko nabyłem za dziesięć uranowych monet w „Roślinności masowego rażenia”
Będąc w altance, zauważyłem zbliżający się obłok promieniotwórczy. Dobra pogoda na przechadzkę po deszczu. Zdjąłem aparat z LSD, żeby zamoczyć głowę. Po godzinie spaceru wybuchła mi dwumiliardowa sześćdziesięciosiedmiomilionowa czterystupięciotysięczna sześćset sześćdziesiąta szósta głowa, a wyrosły mi dwie zapasowe. To znak, że jestem głodny.
Kiedy wszedłem do domu, zrobiłem sobie smażone muchomory. Po jedzeniu trzeba się wykąpać w prysznicu radioaktywnym. I dalej w łóżko do kolejnego promieniotwórczego dnia.
I wtedy wybuchłem.


Jarek

Zanim zrealizowało się moje marzenie przeżycia tak bogatego doświadczenia, byłem politykiem. Po wypiciu nektaru niewiele się zmieniłem. Kradłem samochody, dziewczyny, pieniądze z banku. I w końcu spotkałem ją. Zauroczyła mnie. Była ładna pod każdym względem, ale na swój sposób dziwna. Miała na imię chyba… nie pamiętam. Zaprowadziła mnie do zakamarków ulic naszego miasta, a ja…

…zacząłem skakać z ulicy na kwiatek, z kwiatka na romb. Później na łóżko. Z drobiny na drobinę, aż w końcu się zmęczyłem i usiadłem na jeziorze. Jedyne, co pamiętam z tej dziewczyny, to jej czarne bez wyrazu oczy. Ona pewnie mnie kochała, skoro tak się we mnie wpatrywała. Ach, te jej nogi. Ale ile ona miała tych nóg? Chyba z sześć. Ja też miałem nóżki. Ale ona miała jad. Raczej nie było to nic dobrego dla mnie. To musiało wręcz boleć. Później bawiłem się szpulą nici, jadłem psie żarcie. Jak ja nie lubiłem tego jeść. Galopowałem na preriach zachodu i doznawałem obrażeń od ostróg. Gdy złamałem nogę podczas galopowania, mój pan, kowboj, zastrzelił mnie, bo przestałem być dla niego przydatny. I wtedy…

…znalazłem się w wielkiej jaskini. Z mojego brzucha wystawała spora rurka.
Gdzie jestem? Wszędzie, wszędzie jest ciemno. Nic nie czuję. Nie czuję siebie. Nie, to niemożliwe. Nie, to nie może być prawda. To nie jest prawda! Zaraz, czy mogę się poruszać. Mogę! A więc jednak. Czy jestem tylko kłębkiem myśli? Ale mogę się poruszać. Czy jestem… płodem? A może tylko to sobie wyobraziłem, że mogę się poruszać? Pomyślmy:
Jest zachód słońca, stoję naprzeciwko wodospadu, szmer wodospadu. Tak, tak.
Ej, to nie fair. Wszystko znikło. Dobra, jeszcze raz.
Zachód słońca. Hawajska plaża.
Znowu znikło.
To może bar. Ha! Hektolitry piwa, wina, wódki.
Ciekawe, ile mnie nie było. Ha! Przecież mnie nie ma. Nie istnieję. To może jeszcze raz.
Nie, nie udało się. To może coś mocniejszego.
Marihuana. Heroina.
Znowu mnie nie było. Wtedy się nie udało. No to teraz podetnę sobie żyły.
Ha! Nie udało się. Nadal żyję. Teraz sobie uświadamiam. Przecież umarłem. Czy nie powinienem znajdować się w niebie albo w piekle. A może to jest czyściec? Ale ja nie chcę przebywać tu przez wieczność, a przynajmniej nie do końca świata. Muszę zniknąć, ja, czyli dusza, musi umrzeć, żeby więcej nie istnieć. Może po prostu nie myśleć.
Stan pustki mnie otaczał, byłem tym stanem. To było piękne, a takie prawdziwe. Wystarczyło, że nie myślałem, by jednia mogła się ujawnić. Ten niebyt, w którym byłem, a jednocześnie nie byłem, ukrywał mój potencjał. Potencjał czynu.
Coś mi mówi że dojrzałem, ale do czego?
Ziemia!!!
Czuję, że coś mnie wciąga. Najpierw dotykam oleistej powierzchni. Powoli tracę pamięć. Słowa! Nie pamiętam słów! Jedyne, co mogę teraz robić, to czuć, czuć emocje, oddech, czyjś oddech.
W końcu stałem się Jarkiem.


Marek

Byłem casanovą i przed, i po wypiciu napoju. Jednak wszystko się zmieniło. Tym razem to nie dziewczyna była celem, lecz ja. To było trochę dziwne, ale…
Nie wiecie? Najpierw zaświeciła swoimi nad wyraz czarnymi oczami, po czym zmieniła się w mnicha odzianego w czarną kapotę z czerwonymi znaczkami i zaczął on mówić tak: „Wszystko ma swoje granice. Oprócz nieskończoności. Ale czym jest nieskończoność, jak tylko pustym pojęciem stworzonym przez człowieka. Nikt nie jest wszystkowiedzący. Bóg może wiedzieć wiele, może ta wiedza wydawać się nieograniczona dla nas. Jeżeli założyć, że wszystko obraca się wokół jednej osi, czyli jest cyklem, to Bóg poprzez doświadczanie starych cykli jest wszechpotężny w swojej wiedzy. Ale każdy cykl przynosi coś niezwykłego i niepowtarzalnego. Co znaczy, że Bóg też się uczy, czyli ma swoje granice”.

I znowu się przemienił w nią.
– Ja też mam swoje granice. – Wbiła mi strzykawkę w ramię. Zasnąłem.
Kiedy się obudziłem, znajdowałem się w środku ogrodu, a wraz ze mną mnich. Poszliśmy w kierunku dwóch drzew, które stały na polanie i miały smacznie wyglądające owoce. Przy jednym stała tabliczka: „Wszystko ma swój początek i koniec”. Przy drugim: „Przeznaczenie jest wszystkim”. Mnich wybrał drzewko z drugim napisem, ja zaś zjadłem owoc mówiący „Wszystko ma swój początek i koniec”. Wtedy usłyszeliśmy, jak coś się zamyka.
Spędzaliśmy dużo czasu na znalezieniu wyjścia z pułapki, jaką zastawił Bóg. Granicami można nazwać mury, jakie On postawił na naszej drodze za to, że wykradliśmy owoce drzewa życia. Od tego czasu nic się nie działo. Obaj byliśmy nieśmiertelni, ale jedynie mnich się nie starzał. Rozwijałem się w tym czasie, a moim celem było odejście z tego więzienia. Teraz, gdy stałem się zgniłym mięsem z wystającymi kośćmi, Bóg zlitował się nade mną i otworzył Bramę.
Po tak długim okresie odczułem szczęście. Jednak czy nie kryła się tutaj jakaś pułapka? Wyszedłem. Moje ciało powoli się zmieniało. Było coraz młodsze. Nie byłem już zgniłym szkieletem.
– Lepiej nie wychodź – rzuciłem do mnicha, lecz było za późno. Czułem się jakbyśmy zamienili się ciałami.
– Zabij mnie – błagał mnich.
– Przecież wiesz, że jesteś nieśmiertelny.
– Spróbuj mnie zabić. – Wtedy wyciągnąłem nóż i odciąłem mu głowę.
– Nie mogę umrzeć – powiedział. – Nie mogę nawet płakać.
Zaniosłem go do ogrodu. Wyszedłem. Wrota zamknęły się i ogród zniknął. Mnich nie uronił łzy przez swoje wieczne życie i nie uronił łzy w swoim cierpieniu, które dopiero nadeszło. Bóg postanowił, że głowa mnicha dostanie ciało słonia. W przeszłości jego przybrany syn pozbawiony przez niego głowy dostał głowę słonia. W końcu każde działanie musi zostać zrównoważone.
Zamieszkałem na wsi. Po dziesięciu latach zauważyłem, że się starzeję.
Teraz żyję tylko po to, by umrzeć.


Psychol i pacjent, gdzieś w zakamarkach świątyni szaleństwa

– I gdzie cię zabrali?
– Kazali mi nie mówić.
– Co stało się później?
– Odstawili mnie do domu. Chciałem rozgłosić całą historię o nich i znalazłem się tutaj. Coś zmieniło się w moim życiu, kiedy wróciłem. Zacząłem widzieć i słyszeć różne obrazy i głosy.
– Znalazł się pan tutaj.
– Tak.
– Czy słyszy pan coś w tej chwili?
– Nie.
– A widzi?
– Nie.
– Na miejsce pana przyjdzie trzech nowych pacjentów.
– Jak się nazywają?
– Jarek, Marek i Jurek.
– Dziękuję. Do widzenia – odpowiedziałem Psycholowi i jak stałem na podwórku szpitala w kombinezonie, tak ruszyłem samochodem do swojego domku na prerii.


Szpital

– Siostro, przyprowadzić więźniów.
– Sir, jest sir.
– Kim jesteś? – spytał Psychol Jurka.
– Istnieję, ale mnie nie ma. Przecież pan wie, że narodzę się dopiero za trzy miesiące.
– Do kasacji.
– Kim jesteś?
– Jestem sobą, Jarkiem.
– Do kasacji!
– Kim jesteś?!
– Nie wiem – stwierdził Pan Nikt.
– Nad tym popracujemy – stwierdził Psychol i zaciągnął się jointem.


Przewodnik

Trzech idiotów. Trzech następnych. Trzech wybranych. To razem trzy tysiące złotych. Wszystko poszło jak po rynnie, szybko i zwinnie. Tutaj, na Ziemi, jest bardzo dużo takich imbecyli. Co idzie mi na rękę. Jeszcze kilka takich wycieczek i kupię sobie samochód.

REDAKCJA: Paweł Harlender
KOREKTA: Maciej Kiełbas


Artur Chabrowski – jedni mówią świr, inni niebywale spokojny człowiek. Trzydzieści cztery lata na karku, a za mną szereg wierszy, pięć książek, szósta już prawie tuż, siódma na horyzoncie. Stworzyłem własny gatunek literacki: „Wiershoty” oraz kilka myślaków. Tworzę prozę i poezję, a swoje dzieła umieszczam na stronie proipo.pl. Zapraszam i powodzenia – nie zwariujcie.