Faza Bieżąca – Wszystek, który działał. „Trax” Cezarego Domarusa

Poczucie, że coś jest niepokojące [eerie], z rzadka towarzyszy zamkniętym, zamieszkanym i udomowionym przestrzeniom; znacznie łatwiej natrafić na nie w częściowo opróżnionych z ludzi krajobrazach. Co sprawiło, że powstały te ruiny, co spowodowało to zniknięcie? (…) Kapitał jest na każdym poziomie czymś niepokojącym; stworzony z niczego, wywiera większy wpływ na rzeczywistość niż jakikolwiek rzekomo substancjalny podmiot[1].

Nie przepadam za recenzjami rozpoczynającymi się od wyznań dotyczących tego, jak czuł się krytyk po lekturze danej książki poetyckiej. Tym dziwniej jest mi rozpoczynać w ten emfatyczny sposób tekst dotyczący książki, której dominantą afektywną jest przygaszony, głęboki smutek. Ale niech będzie: lektura Traxu, najnowszej książki poetyckiej Cezarego Domarusa, wywołuje ciarki, pozostawia w nieprzyjemnym, niepokojącym poczuciu, że oto właśnie przeczytaliśmy wyimki z poetyckiej kroniki, która opisuje albo koniec naszego, zżeranego przez kapitał świata (a wraz z nim: języka, wyobraźni), albo obcej, niezrozumiałej dystopii i zasiedlającej ją, nieludzkiej podmiotowości. Niewykluczone, że mowa po prostu o uwiądzie idei przyszłości, skoro ta „jest wdową” (s. 9).

W szkicu krytycznym Druga linia wsparcia Rafał Wawrzyńczyk przy okazji cargo, fracht, czyli poprzedniej książki poetyckiej Domarusa, zauważał:

Domarus nie ma ambicji oświetlenia systemu w nagłym błysku „zrozumienia” czy poetyckiej iluminacji. Stawia za to na akcentowanie jego nieprzejrzystości i niejednoznaczności, niepokojącego postindustrialnego oparu, o którym ciężko nawet powiedzieć, czy skrywa zręby spotęgowanego terroru przyszłości, czy raczej maskuje jej zaawansowany rozkład.

Trax, który na poziomie kompozycyjnym przypomina cargo… – podobnie jak tam elementy tytułu, w tym przypadku litery T, R, A oraz X, wyznaczają kolejne części poematu – jednocześnie stanowi jego przedłużenie. Domarusa interesuje bowiem właśnie wspominany przez Wawrzyńczyka „spotęgowany terror przyszłości” oraz „jej zaawansowany rozkład”, który problematyzuje w znacznie bardziej wyrazisty sposób niż w poprzedniej książce, żywiącej się językiem ekonomii oraz korporacyjno-administracyjną polszczyznę. (Trax stanowi przedłużenie cargo… także w innym sensie, o którym więcej za chwilę). Tego, jakie będzie zasadnicze dla tomu pole problemowe, nie zapowiada jeszcze pierwszy wiersz:

całe istnienie opuszcza czarny rewir kosmosu
i jest wśród nas –

obrotna planeta w mig wznieca wizje fortuny
w mitochondrium

i z miejsca – pach! – poczynamy myśl
o halogenach w centrum tenisa na Ceres (s. 6)

Pewien niepokój wzbudza jednak fakt, że docierająca do „nas” kosmiczna energia przynosi ze sobą wizje czegoś, co przypomina kapitalizm. A może to tak naprawdę w pełni zautomatyzowany, luksusowy komunizm? W następnym wierszu okaże się jednak, że „moc obliczeniową gwiazd pogrzebano o świcie/ w tajemnicy przed świętą rodziną przemytników” (s. 7), a „obrotna planeta” – obracająca się jak na ciała niebieskie przystało – zmienia się w obrotnego kustosza (s. 7), w obrót „ciał w opcje” (s. 14). Prędkość i momentalność, którą mogliśmy zauważyć w pierwszym, kosmicznym utworze, znika w dalszych wierszach z T czy raczej – skoro Domarus jest poetą stanów pośrednich – zanika, rozchodzi się. „Całe istnienie” kosmosu stopniowo, ale nieustępliwie potwornieje w obrazy archaicznej, kolonialno-feudalnej władzy („to piękne, wasza wysokość!/ to wasze, piękna wysokość!”, s. 11), wszechpotęgi formy towarowej („przemysł wydobycia widzeń”, s 15), wyniszczającej („pracujemy od świtu po ledową ciemność/ płacą perkalem analiz”, s. 9), niestabilnej („raptem zatrudniony”, s. 15) pracy. Nad poszczególnymi tekstami z pierwszej częściwiszą wybrakowane fragmenty Powszechnej deklaracji praw człowieka, z której drwią takie frazy, jak „tęsknię za okrętem pośredników niewolników” (s. 8) czy „trudno obecnie zbierać/ płaty skóry na plantacji nowego człowieka” (s. 10). Okazuje się, że jesteśmy w anachronicznej, widmowej przestrzeni, w której, jak głosi „proroctwo kompanii paneuropejskiej”, „spekulujący mową władca”, niczym Margaret Thatcher, obejmie zakazem alternatywne wizje rzeczywistości:

niewzruszony zakaz innego świata

obowiązywać będzie tysiąc lat (s. 13)

Mimo iż T kończy się ponurym dwuwersem potwierdzającym proroctwo – „czas dobiegł/ niewiedzy ostateczny brak” (s. 16) – WYMÓWIENIE, czyli wiersz rozpoczynający następną część, wydaje się wprowadzać dysonans w tym do cna domkniętym obrazie. Opowiada bowiem o świecie po wydarzeniu („przepadła większość tak zwanych bliźnich”, s. 20), do którego rozmyte, ashberiańskie „my” ma dość ambiwalentny stosunek:

to stało się jednego dnia
nikt nie wie, jak mogło się stać –

wzruszaliśmy ramionami jakby to nie było pytanie
a kryjówka dziwnego pragnienia (s. 20)

O ile Trax rozpoczynał się kosmiczną transmisją o niespotykanej prędkości („w mig”, „pach!”), o tyle jego drugą część otwiera nagła katastrofa („największe nagle w historii prędkości i dat”, s. 20), która, biorąc pod uwagę tytuł wiersza, może być również wizją globalnego zerwania stosunku pracy (czy dlatego mowa o dziwnym pragnieniu?). W R obserwujemy jednak tylko skutki wydarzenia, przypominające urywki z setek postapokaliptycznych narracji, jakimi syci się współczesna popkultura: ludzi starających się zdobyć jedzenie, wyniszczoną przyrodę, porzucone przedmioty i popadające w ruinę budynki, na których „zdumiewająca jakość farby” (s. 24) utrwaliła komunikaty z poprzedniej epoki („»moje słowa zawsze będą znaczyć to samo«”, „»chciałem ofiarować ci świat«”). O ile w T na przyszłość nałożono autorytarny zakaz, o tyle w R okazuje się, że nigdy nie istniała lub zniknęła w ruchu wymiany, w narzędziach służących do jej mierzenia oraz kapitalizowania:

przyszłość nigdy nie była przyszłością
istniała tylko obrotna nerwowość
wykresy i prezentacje, krwinki na kontach
obietnice wymuszone uprzejmością bądź stopniem zażyłości z władcami (s. 22)

Powyższa interpretacja mogłaby jednak wywołać mylne wrażenie, że Trax to klarowny, do cna dopowiedziany poemat. Domarus, tak jak przed nim John Ashbery i Andrzej Sosnowski, dba jednak o to, aby utrzymywać poszczególne utwory w stanie napięcia pomiędzy konwencją wiersza opisowego a rozluźnioną przez bardzo swoisty flow konstelacją alegorii, odnoszących się do nieznanego nam kodu, zahaczających o siebie, aby po chwili odbić w nieprzewidzianym kierunku. Dobrym przykładem tego mechanizmu jest LEGENDA PODZIAŁU z trzeciej części książki, w którym wyrazista scenka („zostałaś w pawilonie chorych kobiet/ pusty magazyn, studnia, agregat/ – idź już idź”, s. 32) sąsiaduje z nieco surrealnym obrazem przyszłości obsychającej po wypraniu. Niekiedy oba tryby języka się harmonizują, co skutkuje najmocniejszymi fragmentami Traxu, jak chociażby PUSZCZENIEM KRWI z ostatniej części książki, zbudowanym na upiornym obrazie nieludzkich dzieci:

nasze dzieci już nas nie poznają
podnoszą się z dna zatoki
jak ukwiały, żółto-zielone gąbki (s. 40)

Poemat luzuje się również z części na część, zwłaszcza pod koniec, gdzie Domarus próbuje wykroczyć poza „przetwórczy izotop w scenach rozpadu” (s. 42), czyli język uwewnętrzniający procesy, o których mowa w poemacie. To wtedy najmocniej daje o sobie znać metoda, jaka towarzyszyła Domarusowi przy pisaniu całego Traxu. W rozmowie z Wawrzyńczykiem pisarz następująco opisywał swój sposób pracy, rozciągający się na lata 2015-2019:

Korzystając ze sprzyjającej koniunktury, po zakończeniu cargo (…), zasuwałem dalej, oczekując tylko, aż fizyka tego procesu sama się w którymś momencie załamie. Nie miałem żadnych założeń, żadnych rozpoznań, niczego, co zwiastowałoby nagłówkową nadrzędność. Można chyba powiedzieć, że było to pozbawione kontroli, zapamiętałe pisanie, także (może przede wszystkim?) w tym naiwnym sensie. Wydawało mi się raczej, że działam w osobnej przestrzeni, raczej „nigdzie” niż na przykład „kiedyś tam” czy „gdziekolwiek” (…)

To, co w książce układa się w quasi-narrację, w której można nawet wychwycić pewne punkty węzłowe, powstało najpierw, jak twierdzi Domarus, jako efekt „sporego rozluźnienia różnych władz sądzenia i postrzegania”, aby następnie zyskać ostateczny kształt na etapie redakcji (skądinąd: jak informuje stopka redakcyjna, swój udział miała w niej Barbara Klicka). Wiedza o podwójnym, migotliwym charakterze figur, sformułowań, obrazów, na które natrafiamy w Traxie – to kawałki nibyfabuł; to językowe nieświadome – jest niezwykle pomocna w lekturze. Jasne, że próba zapełnienia białych plam w poszczególnych „opisach” do niczego nas nie doprowadzi[2]. Zamiast tego możemy zająć się tropieniem, na jakim planie poszczególne utwory tworzą wspólnie ażurową konstrukcję. Z drugiej strony temat pisania jako procesu pozbawionego kontroli, fizycznego ruchu, który ma się po prostu skończyć – odegrany w trzech „gasnących” wierszach zamykających Trax – naświetla powracające w kolejnych częściach czy raczej towarzyszące im pytanie o to, co wywołało, co napędza wszystko, o czym traktują poszczególne utwory. Oczywiście, Domarus nie udziela odpowiedzi, ale każe krążyć na różne sposoby wokół samego pytania o sprawczość, tak, aby wywołać niepokojące wrażenie, że coś w tym świecie realizuje swoje zamiary. Przykładowo, w wierszu z R każdy dwuwers jest bezpodmiotowym opisem opustoszałych przestrzeni i porzuconych przedmiotów:

place z granitu w blokach
tyły magazynów butli po gazie

skład szyldów leżących na płask
bezlik popielatych ram (s. 25)

Tytuł utworu – ROZMIESZCZENIE –zmusza jednak czytelnika do postrzegania żółtych maskownic, blatów bez kółek czy kartonu uszczelek tak, jakby zostały one przez kogoś lub coś rozmieszczone, zaplanowane, zaś intencjonalną sprawczość posiadała teraz cała materia. Zamiast projektowanego i tworzonego przez ludzi „pomieszczenia” mamy więc do czynienia z „rozmieszczeniem”, które przeraża jako zaprojektowane przez nieokreśloną siłę. Nic dziwnego: w wyalienowanej, coraz mniej ludzkiej rzeczywistości, w której „przestał istnieć wszystek który działał” (s. 20), a wróbel patrzy na człowieka jak na ziarno (ISTOCZENIE), trzeba upewniać się, że popiskiwanie ukrytego mechanizmu tulei w diabelskim młynie „to wiatr, tak/ to ten wyżej silniejszy/ wiatr” (s. 27). W tym kontekście niepokojącego charakteru nabiera zamykający książkę wiersz ŻE:

tyle ruchu że nie wie
skąd (s. 45)

Z jednej strony tak on, jak i cały tryptyk „gasnących” utworów, proponując obserwację i odczuwanie z poziomu mikro („organellum bliskie i raźne”, s. 43), mogą być sygnałem swoistego restartu – poetyckiej maszynki Domarusa? świata? Z drugiej, pytanie kończące poprzedni wiersz („sposób nabywania czasu?”, s. 44) oraz to, że we wcześniejszych częściach Traxu ruch, szybkość, obrotność są synekdochami przenikającego każdy skrawek materii kapitału, pozwala przypuszczać, że ów nieokreślony ruch, w jakim bierze udział sprowadzony do minimum podmiot, to nie „odmienna postać świata” (s. 42), lecz niepokojąca siła znana nam aż za dobrze.

***

„Z jakiej rzeczywistości zagaduje do nas ten głos?”, pyta Grzegorz Hetman w notce towarzyszącej Traxowi na stronie wydawnictwa j, a pytanie to odnosi się zarówno od samej książki, jak i dziwnego miejsca zajmowanego przez Domarusa w środowisku poetyckim. O Domarusie „się słyszało”, „coś się wie”, nieczęsto się go czyta (w związku z czym najczęściej „wie się”, że jest nieczytany), a jeszcze rzadziej – komentuje. Co prawda tego stanu rzeczy nie zmieni moja recenzja, jednak wypada chyba w jej zakończeniu dodać dla pewności: Trax to bardzo dobra książka, jednocześnie osobna, powstała w jakimś autarkicznym obszarze pola poetyckiego, i komunikująca się na bardzo subtelnym poziomie z ostatnimi książkami tak różnorodnej grupy autorów, jak np. Kacper Bartczak, Grzegorz Wróblewski, Anna Adamowicz czy Radosław Jurczak. Zza oceanu machają zaś do Traxu Peter Gizzi i Rae Armantrout, śledzący ruchy materii na tyłach opuszczonych parkingów.

W osobnej, anachronicznej przestrzeni, w której pisze Domarus, zakrzywiają się najciekawsze zjawiska we współczesnej poezji. Aby to zrozumieć, wystarczy go czytać.


[1] M. Fisher, The Weird And The Eerie, Repeater Book 2016, s. 11.

[2] Przypomina się początek wiersza Ars protezos z debiutu poetyckiego Domarusa, czyli ekwipunków: „Nie szukać brakujących części”.

Cezary Domarus, Trax, Wydawnictwo J, 2020

Ilustracja: Małgorzata Greszta


Łukasz Żurek – krytyk literacki, filolog, publikował m.in. w „Małym Formacie”, „Dwutygodniku” oraz „Odrze”. Niedawno obronił doktorat.

Małgorzata Greszta – przygotowywała ilustracje i eseje wizualne do magazynów “Wizje”, “Czas Kultury”, “Glissando”, z którym współpracowała również jako graficzka odpowiedzialna za projekty okładek i skład. Jest autorką prozy poetyckiej, opowiadań SF i artykułów społeczno-kulturowych, które zazwyczaj sama ilustruje. Uczestniczyła w kilkunastu wystawach w kraju i za granicą m.in. The Wrong Biennale, 1st Feminnale of Contemporary Art w Biszkeku. Jako autorka i twórczyni wizualna jest zaprzyjaźniona z Galerią 01. 
https://www.facebook.com/mmgreszta