Faza Bieżąca – Pamięć jako figura. Jacek Paśnik – „Dzieci”

Podchodząc do debiutu prozatorskiego Jacka Paśnika, myślałem o kampanii promocyjnej, jaką Wydawnictwo W.A.B. przygotowało „Dzieciom”. W samym opisie książki można przeczytać, że jest to „nowy, intrygujący głos literatury polskiej młodego pokolenia”, a w licznych przedrukach medialnych powtarza się informacja o jej generacyjnym znaczeniu. Choć wielu dziennikarzy i recenzentów odmienia przez wszystkie przypadki słowo „pokolenie”, to lektura pierwszych kilkudziesięciu stron powieści utwierdza w przekonaniu, że autorowi chodzi o coś znacznie więcej, niż tylko o mówienie w imieniu dzisiejszych dwudziestokilkulatków.

Głównym bohaterem, a zarazem narratorem, „Dzieci” jest Teodor, „zdolny gość, kawał chłopa po ojcu”, urodzony „w jednym z największych miast wojewódzkich”. Jego dzieciństwo to głównie szkoła i zabawy na osiedlu, urozmaicone z czasem nowinkami technologicznymi: telewizją, komputerem i Internetem. Podczas gdy dorosłych przez cały czas trapią zamachy terrorystyczne, wojny, wybory, epidemie ptasiej grypy i kryzysy ekonomiczne, codzienność Teodora i jego przyjaciół koncentruje się wokół zupełnie innych rzeczy: szkoły, pierwszej komunii świętej, wędrowania po niekończącym się jak kosmos osiedlu i oglądania pierwszych pornograficznych filmów. Dzieciństwo – ciekawie rzucone na tło historyczne – prędko się kończy i następuje po nim „tylko ciągłe branie się w garść”. Po latach – już z perspektywy studenta – każda próba wywołania przeszłości bierze w łeb; nic nie można o niej już powiedzieć, choć na każdym kroku łatwo się o nią wciąż potknąć.

Paśnik w „Dzieciach” pisze o świecie ani nie minionym, ani nie obecnym; to rzeczywistość zawieszona między czasami Generała a nowoczesną, oszkloną Warszawą; między trampkami na żółtej podeszwie z czterema paskami a firmowymi adidasami z trzema; to czas, w którym niewiele zdążyło się jeszcze skończyć, ale wiele zostało już zapomniane. To quasi-minione realia – tyleż dawne, co aktualne – niedające się jeszcze opisać suchymi faktami czy datami (kto wie, czy te najważniejsze dopiero nie przed nami?), lecz możliwe do zrekonstruowania poprzez przywoływanie charakterystycznych dla nich przedmiotów i obrazów. Powieść przepełniona jest rzeczami, traktowanymi przez autora nie jako fragmenty przeszłości, a jako punkty zaczepienia – to, co można sobie przypomnieć, staje się początkiem kolejnej mini-opowieści. Przedstawiany w utworze świat roi się od charakterystycznych dla lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych przedmiotów (m.in.: tapczanów, telewizorów kineskopowych, chemii z Niemiec, pieców kaflowych, lastrykowych parapetów i meblościanek), które pojawiają się w książce nie dla/z sentymentu, lecz przez to, że „otwierają ludzi i wyciskają z nich historie, sekrety, podania, legendy, prawdę  i nieprawdę”. Ambicją autora nie jest bowiem mitologizowanie dzieciństwa czy mówienie o początku dwudziestego pierwszego wieku jako o wspaniałym czasie, a wymuszanie na odbiorcy oceny przywoływanych zdarzeń. Jeśli narrator opisuje mecz, w trakcie którego „nieoficjalnie nadeszła (…) tragiczna informacja ze Stolicy Apostolskiej” „o odejściu od nas na zawsze jednej z najwybitniejszych [postaci]”, a później zauważa, że „na hipermarketach, budkach z zapiekankami, barach McDonalda i stacjach benzynowych flagi [zostały] spuszczone do połowy”, to nie dla każdego czytelnika oczywiste będzie to, że nie ma tu przesady. Żeby to wiedzieć, trzeba pamiętać o społecznym wzmożeniu, które towarzyszyło śmierci Wojtyły. Paśnik nie bazuje jednak tylko na odsyłaniu odbiorcy do świata rzeczywistego, gdyż buduje wewnątrz książki różne napięcia, czyniące z „Dzieci” coś więcej niż tylko sentymentalny obraz młodości. Autor próbuje bowiem nie tyle zrekonstruować dzieciństwo swojego pokolenia, ile pokazać, jak działa pamięć. Choć wydaje się, że jego narrator jest wszechwiedzący i w jakimś sensie przyjazny czytelnikowi (tzn. skory do rozczulania się wraz z nim na przykład nad pistoletami na kulki i diabełkami), to w wielu momentach ujawnia swoją niewiedzę („Sporo pamiętam. Trochę znam z opowieści, resztę sobie dopowiem”, „poszliśmy na bal, zastanawiając się, czy puszczą kawałek, którego w tamtym sezonie słuchali wszyscy, tej piosenkarki z afro, nie pamiętam już, jak się nazywała”, „Nie pamiętam, co się dalej działo, ale myślę, że tamtej nocy spędziłem trochę czasu na komisariacie”) i ogólną niechęć do snucia opowieści („Z Lidią rozmawiałem niedawno przez telefon. O czym? To już nasza sprawa”). Trudno więc rozpatrywać ten debiut jako zaproszenie do wspólnotowego przeżywania wspaniałych lat dwutysięcznych. Owszem, Paśnik wychodzi od konwencji sentymentalnej retrospektywy, ale tylko po to, by zbudować z odbiorcą poczucie więzi; gdy uda mu się to osiągnąć, od razu zmienia kurs – „Dzieci” zaczynają wówczas traktować nie o pamiętaniu, lecz o niepamiętaniu; przestają dotyczyć przypominania sobie przeszłości, a zaczynają ukazywać mechanizm jej zapominania. Coś może kiedyś nam się przydarzyło i może było to nawet piękne – zdaje się mówić autor – ale niewiele z tego zostało, poza wspomnieniem o eleganckiej prezydentowej, śmierci największego z Polaków, wstąpieniu do Unii Europejskiej czy miejscu „w którym Wariat złożył ubrania w kostkę”. Ten ostatni obraz powraca przez całą powieść, by ostatecznie posłużyć bohaterowi jako cezura, oddzielająca jego dzieciństwo od dorosłości.

Upływ czasu – nienazwany tu przemijaniem – jest w „Dzieciach” nie tylko umowny, lecz także fizyczny. Przeobrażeniom podlegają i postaci, i przestrzeń, w której żyją. Nie mam na myśli wyłącznie skutków transformacji oraz zastępowania komunistycznych bloków nowoczesnymi wieżowcami („Z wyłożonego folią siedzenia taniego auta obserwowałem, jak za szybą pnie się w górę wielkie miasto, europejskie wreszcie, aspirujące do takiego miana pewnie na długo przed tym, zanim się urodziłem”, „Kamienice przerodziły się w bloki wielkopłytowego założenia, ocieplone pomalowanymi na łososiowo płatami styropianu”, „na drugim planie, za podpartym kolumnami zadaszeniem mknęły pod niebo przeszklone drapacze chmur, nadbudowane żurawiami i dźwigami wznoszącymi kolejne, jeszcze wyższe wieżowce”), ale również zjawiska znacznie szersze – choćby ruchy ziemi. W pierwszym i ostatnim rozdziale (oba zatytułowane są tak samo) pojawia się wątek kamienia węgielnego, który, zakopany w ziemi jako symbol rozpoczęcia budowy szpitala, miał się „przesuwać pod jej powierzchnią nawet o dziesiątki metrów w skali roku”. Ziemia jest dla Paśnika czymś, co najlepiej pokazuje upływ czasu: o nieistniejącej wsi świadczą „resztki warzywnych ogródków, które wciąż przypominały o sobie, strzelając spod ziemi nacią marchwi”; zakopane pod „drzewem kanapkowym resztki (…) szkolnych drugich śniadań” przywodzą na myśl wczesną młodość (choć „gleba tak [je] pochłaniała (…) że rzadko kiedy zostawały z nich resztki”); z balkonu w ostatnim rozdziale rozpościera się widok na „cmentarz z ziemią, w której leżała przypominająca karton sportowych butów pomarańczowa trumna z tym, co zostało z Adama”. Bohater, nie będąc powiązanym z żadnym istotnym pokoleniowym wydarzeniem, znajduje poczucie „bycia z” właśnie w ziemi i jej przeobrażeniach. Dlatego też w „Dzieciach” tak dużo miejsca zostało poświęcone na opisywanie wszelkiego rodzaju wykopów i przekopów. Powieść rozpoczyna się od budowy szpitala, w trakcie której ojciec Teodora „okrągły rok dzielnie machał łopatą, przerzucając tony piachu i żwiru”. Później – śledząc proces transformacji i przesiedlania mieszkańców wsi do miasta – czytamy o tym, że „kilka pięter nad ziemią wyłonił się budynek bielutki jak szczyt górskiego masywu”, który „piął się w górę i czołgał po ziemi, a dłubiąc w niej miejscami, dawał schronienie w atomowych bunkrach – na wypadek wojny”. Dalej – wraz z opowieścią o kolejnych dekadach transformacji – pojawiają się podziemne parkingi i studzienki, a na końcu  system kanalizacyjny. Każde z tych zdarzeń zostało szczegółowo przedstawione, tak, jakby ziemia była dla bohatera najważniejszym odnośnikiem, swoistym cyferblatem, pokazującym, jak zmienia się świat i życie. Jej obserwacja rekompensuje Teodorowi brak pokoleniowego doświadczenia: „pomyślałem, dopowiadając sobie, że gdyby kierowca [marzący o zmianach polityczno-gospodarczych w swoim rodzinnym kraju] urodził się tutaj dwadzieścia kilka lat temu, jak ja, w żadnej transformacji nie brałby udziału i nie miałby już czego zdobywać”. Tylko tyle – a może aż tyle? – może zrobić: obserwować.

Nierzadko w przypadku utworów o wspominkowej czy quasi-sentymentalnej tematyce stawia się pytanie o ich cel. Czy Paśnik pragnie opisać realia ostatnich kilkudziesięciu lat? Czy próbuje opowiedzieć o pierwszych doświadczeniach swojego pokolenia? A może jego książka miała być w zamiarze głosem osób, o których mówiono, że będą mieli w życiu łatwiej, bo wychowali się w demokratycznym, zamożnym państwie, dofinansowanym przez Unię Europejską? Na wszystkie te pytania można odpowiedzieć „tak”, ale żaden z tych tropów interpretacyjnych nie odda w pełni potencjału „Dzieci”. Autor przyjmuje bowiem znacznie szerszą perspektywę i wychodzi poza typową pokoleniową opowieść, pokazując, jak niezauważenie mija czas i jak zawodna jest w gruncie rzeczy pamięć. Robi to jednak nie poprzez filozoficzne kwantyfikatory, a za sprawą przywoływania przedmiotów i osób, które wymknęły się jego bohaterowi z pamięci. Lwia część omawianej książki to próba stworzenia sieci wspomnień, wyznaczonej przez zdarzenia ważne dla dzisiejszych dwudziestokilkulatków. Paśnik nie opisuje przy tym realiów lat dwutysięcznych, a jedynie „rozstawia” na osi czasu kilka istotniejszych punktów, wśród których czytelnik kreuje ich własne wyobrażenie; wystarczy wywołać śmierć papieża, wejście Polski do Unii Europejskiej i pojawienie się pierwszych komputerów „do nauki i zabawy”, by sprawić, że pomyślimy „hej, mnie też to dotyczy, też tak miałem!” i zaczniemy samemu doposażać to literackie uniwersum. Prędko okazuje się jednak, że poza wspólnotowymi uniesieniami niewiele w pamięci z tamtych lat zostało. Partiami zapomina się bowiem o własnym życiu: o dzieciństwie („Nie pamiętam siebie małego”), ponoć formacyjnych zdarzeniach („Nie pamiętam, co się dalej działo”), mniej lub bardziej ważnych rozmowach („przeniósł się do nas z daleka, chyba nawet powiedział skąd, ale nikt nie zapamiętał”) i imionach niegdysiejszych przyjaciół („wiele różnych imion, wszystkich nie spamiętałem”). Pamięć jest figurą wyłącznie retoryczną, czymś, na co powołać mogą się najwyżej politycy, mówiąc „że trzeba dbać o wszystkich, o nikim nie zapominać, budować wspólnotę, troszczyć się o młodzież i, przede wszystkim, o dzieci”. Życie – co Paśnik dobitnie nam uzmysławia – niewiele ma za to z pamięcią wspólnego.

Jacek Paśnik, Dzieci, Wydawnictwo W.A.B. 2022

Ilustracja: Emilia Waszak


Kamil Bujny – ur. 1996, absolwent filologii polskiej oraz kultury i praktyki tekstu: twórczego pisania i edytorstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Prowadzi bloga, publikował w „8. Arkuszu Odry” i na E-teatrze. Współpracuje z portalem Teatr dla Wszystkich, Radiem Luz oraz „Wrocławskim Niezbędnikiem Kulturalnym”. Interesuje się teatrem, literaturą i kulturą popularną. Mieszka we Wrocławiu.

Emilia Waszak (ur. 1994 r. ) – absolwentka Wydziału Sztuk Pięknych w Toruniu. Dwukrotna Stypendystka Ministra Nauki, ma na swoim koncie wiele wystaw indywidualnych i zbiorowych, czynnie bierze udział w sympozjach zagranicznych. W malarstwie dominują  baśniowe i teatralne światy nasycone melancholią.