Faza Bieżąca – Dźwięk i światło. „In the Earth” Bena Wheatleya

Znajomy szelest odkażanych dłoni, nowe normy fizycznego dystansu, ucieczki z miasta ku naturze – w nowym filmie Wheatleya jak w domu. Zrodzony z pandemicznych lęków reżysera i nakręcony w trakcie lockdownu z minimalną obsadą, In the Earth notuje nerwowy klimat ostatniego roku z uwagą i bez efekciarstwa. Ostatecznie kameralny horror pandemiczny jest tu jedynie gatunkowym wytrychem, punktem wyjścia do opowiedzenia o potrzebie komunikacji, językowych pułapkach i ograniczeniach ludzkiej percepcji.

Martin (Joel Fry) zostaje wysłany do placówki na skraju lasu, by dołączyć do badań byłej współpracownicy, dr Wendle (Hayley Squires). Dwudniowa piesza wędrówka ku jej obozowisku w towarzystwie strażniczki Almy (Ellora Torchia) idzie jednak dość opornie, a przybycie Zacha (Reeson Shearsmith), preppersa z siekierą, zapoczątkowuje walkę o przetrwanie – niejednoznaczną i zmienną w formie. W atmosferze ograniczonego zaufania skrupulatna naukowa metoda dopełnia rytuał, żywcem przepisany z Młotu na czarownice.

Wheatley posługuje się filmowymi konwencjami z wyczuciem i nie bez odrobiny trollerstwa. Początkowy segment – oszczędna zapowiedź folk horroru – idzie utartymi ścieżkami, usypia czujność. Na przedsionku grozy ujawnia się za to wyczucie subtelnej komedii, napędzanej różnicą temperamentów – ona jest bezpośrednia i zorganizowana, on wymijający i nieporadny. Pierwsze skaleczenie Martina rozpoczyna przegląd uporczywego gore; rozerwane o poszycie miękkie ciało będzie przypalane i zszywane, a zakażenie spłynie mazią. Niecierpliwie i z rosnącym zainteresowaniem wkraczamy coraz głębiej w las.

Choć na pierwszy plan wysuwa się niema obecność pierwotnej istoty (przez okolicznych mieszkańców zwanej Parnag Fegg), reżyser nie mami nas obietnicą stanięcia z nią twarzą w twarz. Interesuje go raczej niemożność wyjścia z antropocentrycznego grajdołka, która uwidacznia się w działaniach Zacha i dr Wendle. Ich usilne próby wejścia w dialog z nieokreślonym organizmem są tyleż imponujące, co zbudowane na domysłach. Jak zaskarbić sobie łaskę bóstwa – składaniem ofiar czy sekwencją światła i dźwięku?

Początkowo trudno nie widzieć w In the Earth placu bitwy dwóch postaw, na którym patriarchalna obrzędowość Zacha ściera się z przemyślaną empatią dr Wendle. Oboje jednak dzielą ze sobą wspólny grunt, wykraczający poza chęć komunikacji z leśną istotą. Bije od nich podobny, niestabilny autorytet. Wraz z rosnącym zniecierpliwieniem, Zach odsłania pozerstwo i śmieszność. Nigdy jednak nie przestaje być zagrożeniem, nieruchomą figurą na skraju obozowiska. Badaczka jedzie na adrenalinie własnych odkryć, a w jej wielkich, zadziwionych oczach ostrożny profesjonalizm spotyka się z wiedźmową gorączką.

Wizerunek Parnag Fegg przykuwa uwagę Martina w jednej z pierwszych scen, jeszcze jako straszak na niegrzeczne dzieci. Analogicznie do obrazu otwierającego Midsommar (2019) Ariego Astera, w rycinie zamykają się losy bohaterów, co ich późniejszym poczynaniom nadaje dość przygnębiającego charakteru. Jednak zamiast prowadzić postacie liniową drogą, reżyser sadza je na kole przyrody, gdzie zacierają się przyczyna i skutek. W tym świetle utrata sprawczości zyskuje wręcz harmonijny rys, jakby sugestię nieoczywistego pocieszenia.

Dezorientację Almy i Martina wzmagają nadwyrężone od bodźców zmysły – las wypełnia światło stroboskopów, a z główek grzybów sączy się ściana nieprzeniknionej, odurzającej mgły. Wheatley, który już w A Field in England (2013) udowodnił, że psychodeliczna materia nie jest mu obca, w In the Earth idzie jeszcze dalej, prezentując jeden z bardziej hipnotyzujących tripów, jakie widziało kino. Rytm i nastrój gwałtownych halucynacji dyktuje miarowe drganie i namacalna pogoń faktur. Po horrorze rozszerzającej się świadomości przychodzi uspokojenie. Transformacja musi boleć.

In the Earth, reż. Ben Wheatley, Wielka Brytania, 2021


Karolina Graczyk – pulpojadka, babaistka. Pryncypałka na blogu filmowym mors dicit i 1/5 magazynu o kinie Final Girls. Leży plackiem we Wrocławiu.