Faza Bieżąca – Coś w końcu musi żyć. Robert Rybicki – „blask glac”

Bez wątpienia blask glac, najnowsza książka Roberta Rybickiego, wyraźnie odróżnia się na tle dotychczasowej twórczości poety. Owszem, pojawiają się ekstatyczne frazy, wybuchy radosnej wyobraźni, tak charakterystyczne dla poezji Ryby, ale w znacznie mniejszym, niż w kulminacyjnym pod tym względem Pogo głosek, natężeniu, w towarzystwie bardziej powściągliwej metaforyki i przy użyciu skromniejszych zabiegów językowych. Nie jest to bynajmniej zarzut – blask glac stanowi zapis innego niż w poprzednich tomach doświadczania podmiotowości, czasu, narracji czy pamięci, a przez to wyrażonego odmiennym językiem. Momentami dzielnie sekundującemu, tak jak w ostatnich tomach Ryby, nagłym przebłyskom witalistycznej energii, a momentami spoglądającemu na rzeczywistość z refleksyjnym powątpiewaniem czy nawet przerażeniem.

Świetnym przykładem, w jaki sposób taka zależność funkcjonuje w książce, jest sąsiedztwo dwóch wydawałoby się zupełnie różnych wierszy – Z tyłu głowy jest penis oraz [Głód gna]. Drugi z nich otwiera pytanie:

Czym jest filozofia,
jeśli nie ratuje człowieka
tylko pojęcia?

Co to jest nowoczesność? (s. 29)

Swego rodzaju odpowiedź znajdziemy w dalszej części tekstu, gdzie martwa pojęciowość zostanie skonfrontowana z radosną biologicznością:

nagle
dopadło mnie
WIELKIE SZCZĘŚCIE
gdy zjadłem
paluszka rybnego (s. 29)

Mielibyśmy więc do czynienia z wielokrotnie wyrażaną w pisarstwie Ryby niechęcią do filozofii jako oderwanego od życia środka do kumulacji wiedzy i pojęć, który należy wciąż rozbrajać za pomocą niestabilności, chwilowości, zmiany rejestru. Jednak poprzedzający wiersz zdaje się dodawać do tego rozpoznania coś jeszcze, czytamy bowiem:

Głód gna
gryzie
dno. (s. 28)

Nowoczesność ze swoim rozpadem, głodem, wdzierającą się okrutnie w codzienność biopolityką, jawi się już nie jako trup rodem z awangardowych manifestów, z którym należałoby się „po futurystycznemu” rozprawić, ale pochłaniająca coraz większe fragmenty rzeczywistości tkanka – nie strupieszała, statyczna fasada, ale aktywnie działająca siła.

O ile funkcją poezji dla Ryby pozostaje niezmiennie podkopywanie, naruszanie stabilności systemu, o tyle wyraźnie słabiej wybrzmiewają w blasku glac próby stworzenia nowego, opartego na kolektywności, świata. Z jednej strony pożerają go głód i śmierć, z drugiej – wspólne działanie, w perspektywie coraz to bardziej postępującej alienacji, wydaje się niemal niemożliwe. Powiązania awangardowych manifestów z pisarstwem Ryby, o których pisali chociażby Dawid Kujawa, Jakub Skurtys i Monika Glosowitz w posłowiu do wierszy zebranych poety[1], w blasku glac schodzą na dalszy plan – fraz skłaniających do działania, wyrażanych w trybie rozkazującym i w kolektywnym „my”, jakich w Pogo głosek i Darze meneli było wiele, nie znajdziemy niemal wcale. Wyjątkiem jest Szkielet i szkło, które też jest bodaj najbardziej rozbuchanym i radykalnym pod względem pracy w wyobraźni, wierszem z tomu. Fragmentaryczność objawiająca się w surrealnej jukstapozycji, chwilowość, w której spotykają się tak odległe od siebie: Acheront, wielbłądy i Antarktyda, są przyczynkiem do wywołania świata:

własność zostawmy dla nazw własnych
niech to się przybliży
i będzie jednością (s. 14-15)

Warunkiem takiego tworzenia rzeczywistości jest „przełamywanie się w głowie frazy”. W innym wypadku to fraza będzie tworzyła rzeczywistość, podtrzymując system i odpowiadając za dalszą alienację, co jest przez Rybę sygnalizowane m.in. w wierszach WSZYSTKIE WYOBRAŻENIA POSZŁY SIĘ LANSOWAĆ (miało być: JEBAĆ) i Kurwiciel ludzi:

Informacja przerosła gatunek.
Coraz trudniej z nim mi utożsamiać
się. (s. 17)

      nagle
                  odbiorcy mediów
zasromali się                       nad krokodylimi łzami
                                                                 tyrana
                  podzielonego półwyspu (s. 25)

a doprowadzone do skrajności we WSTRZĄSIE W SKANDYNAWSKIEJ PRZYJAŹNI, który składa się z nagłówków zaczerpniętych z portalu informacyjnego:

Mały samolot runął na ziemię w Warszawie.
Zanosi się na wysoką frekwencję.
Politycy oddają głos w wyborach. Zdjęcia. (s. 23)

Nie bez powodu kilkukrotnie pojawia się w blasku glac figura polityka, którego za każdym razem Ryba utożsamia z wprowadzającą arbitralne podziały władzą; żywiącą się wciąż powracającą, poprzez nieustanne utrwalanie przez społeczeństwo hierarchii, historią:

To jest pierd, który przeżarł gatunek.
Demony rypią polityków w dupy dusz. (s. 21)

Przeszłość w wierszach Ryby nie poddaje się już tak łatwo tymczasowości, chwilowości podmiotu, jak to bywało we wcześniejszych tomach – okaże się, że „plazma czasu”, o której poeta pisał w Gram, mózgu, musi choćby częściowo ustąpić linearnemu postrzeganiu czasu i wspomnieniu. Tu i ówdzie pojawiająca się refleksyjność, wspomnieniowość są reakcją na co raz to bardziej rozrastający się system władzy, wobec którego strategia rozpraszania podmiotowości i narracyjności momentami jest całkowicie bezradna. I tak pojawia się nostalgiczne pytanie odwołujące się do kiedyś zaistniałego, ostatecznie zniszczonego przez system, wtedy:

Kiedy ostatni raz słyszeliście dzwonki sań? (s. 21)

Z kolei w innym fragmencie, nawet jeśli pojawia się teraz, pod postacią śląskiego godania – zawsze wyłamującego poetę z systemu („prowda bydzie przijemno” z BŁCZARZA) – to istnieje jako przyczyna linearnie poprowadzonej narracji:

długo wyczołgiwałem się z gówna,
które zgotowali mi ludzie
                              sterowani przez
                                                     System,
a jako że się wyczołgałem,
to se moga teroz godać (s. 27)

Nie oznacza to, że poeta przestaje w swoich wierszach wciąż na nowo próbować resetu pamięci [2]. Niemniej nawet gdy przyjmuje taką strategię, a robi to w większości wierszy zawartych w tomie, głód, śmierć, trudna sytuacja ekonomiczna czy przemoc nie znikają z doświadczanej rzeczywistości. Euforyczna „EUREKA” z bólu lnu jest kontrowana przez zawieszony w połowie frazy, pożarty przez zwątpienie, okrzyk z [Nie mam nic przeciwko]. Przewracane jak meble frazy w wierszu Żartownik współistnieją obok „skurwysyna”, który „śmieje się gdy komuś dopierdoli”. Nie ma mowy o żadnej sprzeczności wewnątrz tomu, o żadnym pęknięciu na smutek i euforyczność – obydwie wydarzają się na planie tej samej rzeczywistości. Nie bez znaczenie pozostaje też to, jakimi wierszami Ryba otwiera i zamyka tom, wyraźnie w ten sposób kierunkując lekturę. Pierwszy z nich kończy taką charakterystyką życia:

Biedne to życie.
Byle melodia i
zalewa smutek
oczy, mózg. (s. 5)

I nawet, gdy po drodze do końcowego wiersza, który jest najbardziej dojmującym z tomu traktatem o obecności (nieobecności) życia, trafimy na fragmenty, w których Ryba pokazuje, jakie ono według niego być powinno – inkluzywne, znoszące biopolityczne bariery:

Żyjemy po to,
żeby mieć gości. (s. 20)

      dzielenie się jest
silniejsze od instynktu samoza
                                     chowawczego
u mnie (Jan Paweł Żaden); (s. 27)

to zamykające blask glac wyliczenie tego, czym ono żyje, nie pozostawia wątpliwości, że omija przejawiający się w niedookreśleniu podmiot, dzieje się gdzieś poza nim – w „śmierci, przemianach, cząsteczkach”. Przygniatający determinizm, który w tomie Ryby pojawia się wtedy, gdy mówi o głodzie i rozpadzie:

człowiek rozpada się na odruch

i informację, ostatecznie kończy
jako czysty rozpad, czysta forma. (s. 12)

także kończy tom i przez to zostawia czytelniczkę z poczuciem, że w blasku glac smutek jest uczuciem dominującym:

Coś w końcu musi żyć. (s. 36)

Ale za tym, że mamy do czynienia z „Kung-fu na smutno”, jak scharakteryzował książkę Rafał Wawrzyńczyk, przemawia najbardziej chyba jeszcze co innego. Gdy w blasku glac Ryba pisze o ptakach, to nie robi, jak w śpiewie czeskich ptaków z Daru meneli, zamachu na logiczną, poprawnościową strukturę języka. Kontakt z ptaszkami przylatującymi po słonecznik ma być tylko, albo aż, uzdrawiającą, przynoszącą człowiekowi radość, odskocznią. I tego właśnie zdaje się podmiot w blasku glac najbardziej potrzebować – „miłego harmiderku” w coraz to bardziej pogrążających się w mroku czasach.


[1] Zob. M. Glosowitz, D. Kujawa, J. Skurtys, Posłowie, w: R. Rybicki, Podręcznik naukowy dla onironautów. 1998 – 2018, Stronie Śląskie 2018, s. 543.

[2] O roli pamięci i niepamięci w poezji Rybickiego pisał Łukasz Żurek; zob. Ł. Żurek, Prolegomena do orybienia albo zniszczyć pamięci, http://malyformat.com/2018/05/prolegomena-do-orybienia-albo-zniszczyc-pamiec/ [data dostępu: 01.01.2022].

Robert Rybicki, blask glac, Wydawnictwo papierwdole 2021

Ilustracja: Małgorzata Greszta


Wojciech Kopeć (ur. 1998) – pochodzi z Tarnobrzega, od czterech lat mieszka w Krakowie, gdzie studiuje krytykę literacką. Publikował m.in. w „Stonerze Polskim”, „Czasie Kultury”, „Stronie Czynnej”. Niedawno wydał swoją pierwszą książkę poetycką przyjmę/oddam/wymienię: (SPP Odział w Łodzi / Instytut Literatury).

Małgorzata Greszta – przygotowywała ilustracje i eseje wizualne do magazynów “Wizje”, “Czas Kultury”, “Glissando”, z którym współpracowała również jako graficzka odpowiedzialna za projekty okładek i skład. Jest autorką prozy poetyckiej, opowiadań SF i artykułów społeczno-kulturowych, które zazwyczaj sama ilustruje. Uczestniczyła w kilkunastu wystawach w kraju i za granicą m.in. The Wrong Biennale, 1st Feminnale of Contemporary Art w Biszkeku. Jako autorka i twórczyni wizualna jest zaprzyjaźniona z Galerią 01. 
https://www.facebook.com/mmgreszta